sobota, 20 lipca 2013

Od Irezaji


Otworzyłam powoli oczy. W głowie mi się kręciło.
- Panienko – Aeron westchnął z ulgą i pomógł mi usiąść. Rozejrzałam się wokół siebie. Mój wzrok zatrzymał się na Kane. Strażnik siedział w kałuży krwi, która kapała z kilku głębokich rozcięć na klatce piersiowej i plecach. Obok klęczała anielica i za pomocą magii zasklepiała rany. Dalej stał Hebi zerkając na strażnika z dziwną miną, a obok niego smok, który wyglądał na porządnie zdenerwowanego. On też patrzył na Kane’a z mieszaniną niedowierzania i strachu.
- Co się stało? – spytałam. Pamiętałam tylko, że rozbolała mnie głowa.
- Kagath chciał przejąć kontrolę nad twoim umysłem. Kane ci pomógł, wygrał bitwę z demonem – wyjaśniła Gizelle.
Tak.. pamiętałam jakieś urywki. Najpierw obecność demona, a później Strażnika, niemal równie przerażającą.
- Strażniku... ja... Dziękuję – powiedziałam i skłoniłam głowę.
- Dobra. Jak jeszcze trochę podrośniesz to dopiero wtedy mi podziękujesz... – Rudowłosa anielica wymierzyła mu kuksańca w bok. – Ał..! Hej! Jestem ranny, pamiętasz? To był tylko żart, wiesz dobrze, że tylko na tobie mi zależy...
- Kłamczuch... – dziewczyna wymierzyła mu kolejny cios, a później zmieniła się w mężczyznę.
- No ej...! Zmień się z powrotem!
- Dobrze się już czujesz? – zapytał Hebi podchodząc do mnie.
- Tak, dziękuję za troskę, panie.
- Nie ma jak na razie śladów demona – odezwał się ktoś głosem Hebiego tylko jakby lekko z boku. Zauważyłam białego węża, który oplótł się wokół ramienia chłopka. Nie wiedziałam, że Hebi ma dajmona.
- To dobrze. Gizelle jeżeli coś by się zmieniło poinformuj mnie natychmiast.
- Jak sobie życzysz, panie.
Hebi skierował się w stronę wyjścia.
- A ty to dokąd szczeniaku?! – warknął Kane. – Mamy do pogadania! – chciał wstać, ale anioł go powstrzymał. – Normenel puść mnie, proszę.
- Nigdzie się w tym stanie nie ruszysz  - zawyrokował anioł i na powrót zajął się ranami na ciele strażnika.
Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógłby stracić tyle krwi i trzymać się tak po prostu jakby nigdy nic. A Kane to właśnie robił. Rany musiały sprawiać mu ogromny ból, a mimo to ani razu nawet nie zadrżał kiedy Normenel dotykał ran. Wręcz przeciwnie beztrosko rysował coś palcem na plamie własnej krwi. Wyglądało to tak jakby ból był dla niego czymś normalnym, a kilka litrów krwi nie robiło na nim żadnego wrażenia. Ten mężczyzna przerażał mnie.
 -Panienko, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada – Gizelle schyliła się nade mną i położyła mi dłoń na czole.
- Jestem tylko zmęczona. To wszystko.
- Vicca! – warknął strażnik. W drzwiach pojawiła się walkiria. – Miej oko na małą. I przyślij kogoś żeby to posprzątał – dodał wstając.
- Oczywiście – Vicca skłoniła się.
- Kane... – zaczął anioł znowu.
- Błagam skarbie, przestań się nade mną trząść – Strażnik wyszedł.
W asyście Gizelle i Viccy poszłam do łazienki i wzięłam długą kąpiel. Ciepła woda podziałała na mnie kojąco i wywołała senność. Kiedy położyłam się spać usnęłam niemal od razu. Śnił mi się koszmar. Ohydny czarny smok, walczący z wielkim białym tygrysem. Bestie szarpały się i gryzły. Wszędzie pełno było krwi.
Obudziłam się wystraszona, a po policzkach ciekły mi łzy.

Od Kaelusa

Z samego rana wszyscy spotkaliśmy się w kawiarence pani Lucylli. Towarzysz Dmitrij postanowił zostać, co starsza pani skwitowała wielkim uśmiechem i rumieńcem. Ja, Kari, Argo i wilkołaki musieliśmy jednak wracać do stolicy. Bianca, była smutna z powodu mojego wyjazdu. Ja też nie chciałem się z nią rozstawać. Dziewczyna obiecała, że gdy tylko jej matka wróci zapyta ją o możliwość przeniesienia się do stolicy. A i ja obiecałem, że jeżeli to będzie możliwe odwiedzę ją wkrótce.
Przez cały poranek Kari był dziwnie milczący. Na moje pytanie „czy coś się stało?” odpowiedział krótkim, acz stanowczym „nic”. Wiedziałem, że stało się coś i to zapewne poważnego, ale nie chciałem naciskać.
Droga do stolicy była dość długa, ale zajęła nam tym razem jeden dzień. W trakcie jazdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele, tym bardziej, że Kari, być może nie do końca świadomie, narzucał spore tempo.
Bramy miasta przekroczyliśmy krótko po zmroku. Dwóch strażników zatrzymał nas przyglądając się uważniej Kariemu. Szybko przekonałem ich, że jest ze mną, pozycja ojca na coś się jednak przydawała.
- Chce mi się spać – marudził ciągle Jori. Wilkołaki biegły niemal całą drogę, nawet im skończył się zapas energii.
- Zaraz będziemy w domu to się położysz.
Gdy tylko wjechaliśmy na dziedziniec rezydencji podbiegli do nas służący.
- Na pewno możemy się tu zatrzymać? – spytał Kari.
- Oczywiście, że tak. Jeżeli ojciec bez problemu akceptuje tamtą trójkę to ciebie przywita z otwartymi ramionami. Wiesz on też lubi stare ballady i pieśni.
- No, nawet antyczne, jak to archanioł. Staruszek Kala ma z tysiąc lat – powiedział BlackBo.
- A wygląda na jakieś trzydzieści pięć góra – dodał Pieter.
- Nie tysiąc tylko dziewięćset dwadzieścia osiem – poprawiłem.
- Duża mi różnica – wymamrotał Jori.
- Byliście zmęczeni – powiedziałem. Wilkołaki pozbierały się i podreptały coś zjeść, Argo podreptała za nimi na wiadomość, że Jori czuje zapach ciasta. Ja i Kari ruszyliśmy do gabinetu mojego ojca. – O tej porze zawsze siedzi i udaje, że pracuje – wyszeptałem gdy byliśmy już przed drzwiami.
- Nie udaję, tylko na prawdę pracuję – odpowiedział ojciec stając w drzwiach.
- O, cześć tato. To jest... – nie dokończyłem.
- Kariliel? – zapytał mój ojciec przyglądając się uważnie Kariemu.
- Ty jesteś...  – Zarówno Kari jak i mój ojciec wyglądali na zdezorientowanych tym spotkaniem.
- To wy się znacie? – zapytałem.
- Wejdźcie proszę oboje – posłusznie weszliśmy i usiedliśmy na szerokiej sofie. Mój ojciec podszedł do okna i oparł się o kolumną. Spojrzał na Kariego badawczo -  Nie sądziłem chłopcze, że jeszcze cię zobaczę. Nie... – zmieszał się. – Nie jesteś już chłopcem. Tak wiele czasu minęło.
- To ty...
- To ja oddałem cię elfom kiedy twoja matka zmarła rodząc cię. I wielokrotnie odwiedzałem, za każdym razem przyrzekając sobie, że przeproszę cię za wszystkie krzywdy i zabiorę ze sobą.
- Chwila, bo się zgubiłem. Znałeś matkę Kariego? – zapytałem. Miałem mętlik w głowie.
- Nie tylko znałem. Uminathriel była moją żoną.
- Co? – to pytanie zadaliśmy oboje ja i Kari.
- Kaelu wiedziałeś przecież, że twoja matka nie była moją pierwszą małżonką.
- Czyli ja i Kari jesteśmy braćmi? – zapytałem trochę bezmyślnie.
- Nie Kariliel nie jest moim synem. Jest wynikiem okrucieństwa demonów. Uminathriel została skrzywdzona, a ja nigdy nie wybaczyłem sobie tego co ją spotkało. Przez całą ciążę bardzo chorowała. Próbowałem chyba wszystkiego, ale nawet moja magia nie potrafiła jej pomóc.  Kiedy zmarła chwilę po porodzie, załamałem się. Nie mogłem patrzeć na syna, którego urodziła ostatkiem sił...
- Więc mnie zostawiłeś... – skwitował Kari, jego głos był dziwnie pusty.
- Wiem, że to co zrobiłem jest niewybaczalną zbrodnią. Nawet mimo całej krzywdy jaką Alerarti jej wyrządził ona pragnęła ciebie bardziej niż czegokolwiek. Sądzę, że to ze względu na ciebie żyła tak długo. Ja jednak nie potrafiłem znieść bólu, który wywoływało spoglądanie na ciebie. Bezsilności, złości. Wiedziałem, że nie byłeś winny jej śmieci, a mimo to jakaś część mnie winiła ciebie o odebranie mi jej. Kiedy w końcu uporałem się ze wspomnieniami na tyle, by zacząć żyć dalej, ty byłeś już dorosłym mężczyznom . Nie miałem odwagi podejść do ciebie i wszystkiego ci wyjaśnić. Byłem tchórzem, zwykłym tchórzem bojącym się twojej reakcji. Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz, ani że mi wybaczysz... – ojciec zamknął oczy. Dłonie mu drżały. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Oboje czekaliśmy na reakcję Kariego, który wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt.

od Kariego

- Idziesz, Kari? - Kaelus spojrzał na mnie wyczekująco. W odpowiedzi ziewnąłem, nawet nie zakrywając ust.
- Chłiiiiiilaaaa... - wymamrotałem. Byłem zmęczony jak indyk w dzień przed świętem dziękczynienia. Ostatni raz spałem jakieś dwa dni temu i teraz organizm zaczął głośno protestować przeciw dalszej eksploatacji.
- Dobra, jutro wyjeżdżamy - westchnął Kaelus, a ja tylko pokiwałem głową i zawlokłem się do łóżka. Nie potrzebowałem pięciu minut, by usnąć z Argo, niczym ołowianej sztabie, na plecach.
Rozejrzałem się dookoła siebie. Było spokojnie, fale wylewały się leniwie na plażę, co chwilę zalewając biały piach. Byłoby cicho, gdyby nie śmiech złoto-białego rozmazanego kształtu. Wstałem... a przynajmniej moje ciało. Czułem się w nim jak intruz, nie miałem kontroli nad tym, co robię.
- Dziewczyny, bo się spóźnimy - powiedział mój głos bez mojej ingerencji.
- Już, już! Daj nam jeszcze chwilkę, Karuś, dobrze? - odpowiedział "mi" wysoki głos ze śmiechem. "Ja" westchnąłem.
- Jasne. Tylko pamiętaj, że obiecałem twojemu ojcu, że cię odstawię jak się umawialiśmy. Senator chyba by mnie spalił żywcem, gdyby coś ci się stało.
- Nie spali, nie spali - dziewczyna uwiesiła "mi" się na szyi. - Ja cię obronię - oboje się zaśmialiśmy. Poczułem na nodze łuskowaty pociągły dotyk.
- Czo lobicie? - spytała mała golden drakona. Nie miała jeszcze pełnego uzębienia i sepleniła, a jej oczy były nienaturalnie jak dla dorosłego osobnika wielkie.
- Argo! Co ja ci mówiłęm o straszeniu mnie tak?! - "ja" udałem oburzonego.
- Pseplasam - drakona spóściła łęb, zerkając jegnak na mnie i kobietę z ukosa.
- Już, już, odpuść jej, to jeszcze dziecko - w odpowiedzi "ja" westchnąłem i wywróciłem oczami. Wizja się rozmazała...

Stałem na opuszczonym wzgórzu, padał deszcz, a wiatr zrywał z drzew liście, powodując małe zamieszanie w powietrzu. Natura opłakiwała razem ze mną śmierć ukochanej dziewczyny. Na policzkach czułem ciepłe linie, pozostałości po łzach. Jakieś dwa metry przede mną stała kamienna tablica z wyrytymi symbolami w języku wiatru.
- Kiedy wróci Haize? - usłyszałem obok siebie cichy głos, ledwie słyszalny spomiędzy szumu liści i prądów powietrza. Nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie

Dookoła panowała biel, przerywana rzadko błękitem. Przede mną stała kobieta w długiej białej sukni ze skrzydłami na plecach. Uśmiechała się lekko, a jej śnieżne włosy falowały nieznacznie.
- Mama? - spytałem, tym razem zupełnie dobrowolnie. Kobieta kiwnęła lekko głową. Wiedziałem, że sen się skończył i znalazłem się w świecie eteru, gdzie tylko dusze miały dostęp.
- Karielu -miała miękki głos, przywodzący na myśl najmiększy angorski sweter. W jej tonie dało się wyczuć rozczulenie. - Karielu, musisz mnie wysłuchać uważnie. Świat materialny stoi na krawędzi upadku lub chwały. Wiem, że to będzie ciężkie, ale musisz dopilnować, by nie pogrążył się w ciemności i chaosie.
- Ale mamo, co ja mogę zrobić? Jestem tylko dzieckiem niechcianego zrządzenia losu - powinalem głową, jak gdyby nie wierząc, że mogę cokolwiek zmienić.
- Karielu, nigdy nie powiedziałam, że byłeś niechciany. Kocham cię i zawsze cię kochałam. Opanowałeś zło w swoim sercu i teraz musisz pomóc innym zrobić to samo. To twój obowiązek, jako mojego następcy. Bo bez względu na to, co mówią inni, jesteś moim następcą. Dziedzicem królewskiego rodu Archaniołów. Wiem to ja i wiedziała to Haize. Obie w ciebie wierzymy.
- Mamo, ale co ja mam zrobić?
- Udaj się do pałacu cesarskiego. Byłeś tam już. Spotkaj się z moją dawną służką, Normenel, ona cię pokieruje dalej. Teraz już musisz iść, żywi nie są mile widziany w świecie dusz. Żegnaj...

...obudziłem się z krzykiem, cały oblany potem.

Od Kane'a


Wszedłem do swojego biura i rozsiadłem się wygodnie.
- Hebi, przez cały czas był w swoich kwaterach. Został mu przydzielony Moon, jako prywatny sługa. Abilion wpadła na pomysł, żeby posłać po Hebiego, ale zanim wydał ostateczny rozkaz niefortunnie spadł ze schodów. Obyło się bez poważnych obrażeń – w głosie Remesa pobrzmiewał prawdziwy żal, że blond kretyn wyszedł z tego bez szwanku. – Atrael postanowił przytrzymać go dla pewności w szpitalu.
- Coś jeszcze?
- Przyszły raporty od obserwatorów. Wszystkie leżą już na pańskim biurku – obserwatorzy byli przeważnie dobrze poinformowanymi ludźmi, czasami właścicielami lokali, rzadziej prawdziwymi agentami. Wszyscy dostawali okrągłe sumki za przydatne informacje. Żaden jednak nie wiedział, że pracuje dla mnie.
- Dobrze. Możesz odejść – dajmon skłonił się i wyszedł.
Wziąłem plik kartek i  zacząłem je wertować. Było tego sporo. Większość typowy chłam typu senator X spotkał się z kurtyzaną Y w burdelu Z itp. Opłacałem taki tabun ludzi, że wyspa cesarska nie miała przede mną wielu tajemnic.
Zatrzymałem wzrok dopiero na imieniu Hebiego. W raporcie była niezwykle ciekawa rozmowa, którą odbył w pewnej kawiarni. Towarzyszył mu Rakyo. Tematem rozmowy byłem ja. Aż mnie w sercu zakuło, że panicz Hebi zniżył się do dyskusji na temat mojej skromnej osoby. Przebieg rozmowy wywołał u mnie potok przekleństw ku czci głupoty szczeniaka.
Właśnie skończyłem kolejną malowniczą wiązankę epitetów gdy do mojego gabinetu wparował Rakyo.
- Kane, z Irezają jest coś nie tak! – zakomunikował.
- Po pierwsze gówniarzu nie pozwoliłem ci mówić sobie na ty – wstałem i podszedłem do smoka. Chłopak spojrzał na mnie wystraszony. - Nie jestem do cholery twoim kumplem ze stodoły, w której się ulęgłeś. Po drugie jeżeli jeszcze raz nazwiesz minie „łajzą” to zrobię sobie z twoich łusek mozaikę w salonie. I nawet twój kochaś nie uratuje ci dupy. Czy to jasne?
- T...tak... Ale skąd..? – wymamrotał.
- Gówno cię to obchodzi, a teraz migiem, bo jak mniemam przeszkadzasz mi w jakimś konkretnym celu.
Smok poprowadził mnie szybko do komnat Irezaji. Przez całą drogę nerwowo oglądał się za siebie sprawdzając, czy aby nie chcę go po cichu zabić.
- Co tu się kurwa dzieje? – spytałem. Spojrzałem na Hebiego, znowu zrobił tą swoją wyniosła minę. Tylko obecność  Normenel powstrzymała mnie przed złapaniem go za bety i potrząsaniem nim dopóki nie wylezie prawdziwy on.
- Dziewczyna jest pod wpływem Kagatha. Potrzebuję kogoś, kto mógłby wygnać demona z jej umysłu – oświadczył anioł spoglądając na mnie. Wyrocznia uważała najwidoczniej, że spokój dla mnie jest zbytecznym luksusem i stawiała coraz to ciekawsze wyzwania na mojej drodze.
- Dobra skarbie, zajmę się dziewuchą. Ale zmień buźkę proszę, jak mam się koło ciebie obudzić to przynajmniej chcę, żebyś była rudą ślicznotką – Hebi spojrzał na mnie jak na przybysza z innego świata. Nie wiem czy zdziwił go fakt, że chcę pomóc, czy sposób w jaki odnosiłem się do anioła. Normenel natomiast pokręcił głową z lekkim uśmiechem i spełnił moją prośbę.
Podszedłem do dziewczyny. Shrik podniecony obecnością demonicznej aury wylazł i staną warcząc. Wszyscy zebrani spojrzeli na tygrysa.
- A ty znowu swoje wredna bestio?! – warknąłem i bezceremonialnie zdzieliłem wielkiego kota w pysk. Ten czym prędzej wrócił do mnie. Obecni w pokoju spojrzeli na mnie. W ich oczach mieszały się strach, zdziwienie i totalne niezrozumienie tego co przed chwilą widzieli. – Mała sprzeczka... – wyjaśniłem .
Usiadłem obok anielicy i zamknąłem oczy. Normenel pomogła mi w odnalezieniu drogi do umysłu dziewczyny. Pierwsze co wyczułem była obecność demona. Ciężka i dominująca. Ale jeżeli ma się za sobą taki trening jaki ja miałem przez lata spędzone ze Shrikiem w swojej głowie nie było to nic nadzwyczajnego.
- Mamusia cię nie uczyła cholerne plugastwo, że nie włazie się do głowy nieletnim dziewczynom? – zapytałem
- Kane... Jak zwykle czarujący – usłyszałem. – Kiedy nauczysz się nie wtrącać w nie swoje sprawy?
- A  kiedy ty nauczysz się bękarcie, że masz trzymać się z dala od żywych? Masz swoją zgraję sadystów? No to jak wam się nudzi to się rozbierzcie i pilnujcie ubrań!
- Gdyby nie to, że podoba mi się twój wyszczekany pysk, zabiłbym cię.
- Masz okazję... – syknąłem i posłałem Shrika w stronę demona. Rozmowa z Kagathem dała mi tyle czasu by dokładnie go zlokalizować.
Walka była krótka i bardzo  brutalna. Demon nie chciał ustąpić, ale w końcu siła moja i dajmona osłabiły go na tyle, by umysł dziewczyny zaczął się budzić i stawiać poważny opór. Demon był na przegranej pozycji, wiedział o tym i odpuścił, chociaż wiedziałem, że ostateczne przegnanie go będzie wymagało większego wysiłku.
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Czułem się jakby kopnął mnie byk. Irezaja spała spokojnie, jej umysł był wyczerpany, ale była bezpieczna, przynajmniej na razie.
- K...Kane... – usłyszałem przytłumiony szept Normenel. Spojrzałem na nią. Oczy miała szeroko otwarte z przerażenia. Rozejrzałem się po twarzach innych obecnych. Wszyscy przyglądali mi się ze strachem. Przez moment zastanawiałem się o co im chodzi i wtedy zobaczyłem kałużę krwi wokół siebie. Omiotłem się wzrokiem. No tak, pieprzona bestia znowu przesadziła. On oberwał, a ja odchoruję.
- Pięknie... – mruknąłem. Anielica pospiesznie zajęła się moimi ranami.

od Hebiego

Nagle dziewczyna upadła z krzykiem. Chciałem jej pomóc, ale coś mnie powstrzymało.
Nie rób tego! w głowie pojawiła mi się świadomość Tyflinga. Syknąłem, zarówno z bólu, jak i irytacji mocą miecza. Ona należy do Kagatha, jest poza twoim zasięgiem.
- Zgadzam się wyjątkowo - przy uchu pojawił mi się Toshiro. - Kontakt z nią mógłby jeszcze wywołać przywołanie demona.
- Rakyo, idź po Normenel i Kane'a - rozkazałem krótko smokowi. Ten tylko kiwnął krótko głową i wybiegł.
- Panienko, panienko! - zarówno Aeron, jak i Gizelle klęczeli nad Irezają, próbując ją ocucić.
- To nic nie da - zawyrokował Toshiro głośno. - Jeśli to Kaghat, to podejrzewam, że śpiączka nie minie póki demon nie odpuści. Większość organizmów ma mechanizmy odronne przeciw szkodliwej magii i to jest jeden z nich - służba popatrzyła się na mnie, sądząc, że były to moje słowa.
- To przez ciebie, szczeniaku! - syknął Aeron, wstając. - Dopóki ciebie tu nie było, panienka Irezaja była cała i zdrowa. Ale ty... - smok nie ukrywał złości. Wydawało mu się, że bez pomocy Rakyo jestem zdany na jego łaskę. Zaatakował mnie, ale wyminąłem go zręcznie, puszczając na ścianę za sobą. Ledwo udało mu się wyhamować przed zderzeniem czołowym. Aeron rzucił się jeszcze raz na mnie. Tym razem byłem mniej oszczędny i założyłem mu bolesną dźwignię na ręce, powalając na ziemię. - Puszczaj mnie! - syknął, próbując się wyrwać. Poluzowałem nieco uścisk, żeby nie połamać mu nic przez przypadek.
- Kontroluj jej oddech - poleciłem Gizelle. Nimfa skinęła krótko, przykładając policzek do nosa dziewczyny. - Gdyby cokolwiek się działo, masz mi mówić na bieżąco. Sprawdź też tętno, czasami przez szok blokują się zastawki serca.
Panowała zupełna cisza, gdy w drzwiach pokoju pojawił się Normenel. Był w swojej męskiej, szybszej postaci.
- Co tu się dzieje? - spytał rzeczowo, wchodząc i patrząc na mnie i leżącego smoka. Kiwnąłem głową w stronę Ireazaji i Gizelle. - On? - spytał zdziwiony anioł.
- Nie, on po prostu nie dostał kagańca w młodości i jest zbyt wyszczekany. A co do Irezaji, to uważaj, żebyś nie wszedł w jej sferę mentalną, bo możesz zaszkodzić, a nie pomóc. O ile dobrze oceniłem sytuację, to Kagath upomniał się o nią - anioł skinął głową na znak, że przyjął informację. Przejął dziewczynę od Gizelle i położył na ziemi na plecach. Po ogólnym sprawdzeniu stanu dziewczyny pomógł mi wstać, pilnując, by Aeron nic nie zrobił.
- Fizycznie jest cała. A mentalnie... jak powiedziałeś, ona walczy. Żeby jej pomóc, potrzebuję wsparcia. Sądzę, że Black uczył cię wojny umysłów, zaasystujesz mi? - pokiwałem przecząco głową.
- To nie najlepszy pomysł. Nie ja, przepraszam - na szczęście anioł wyczuł, że nie chcę kontynuować wątku. Na szczęście w drzwiach pojawił się Rakyo, a za nim Kane.
- Co tu się kurwa dzieje? - spytał Strażnik, od razu patrząc na mnie. Jak zwykle, to ja miałem być winnym zła całego świata. Ale odpowiadała mi ta rola, dopóki trzymałem możliwie najwięcej osób z dala od niebezpieczeństwa.

Od Irezaji

Musiałam przyznać, że Hebi był naprawdę przystojny. Moja smocza natura odezwała się błyskawicznie. Pragnienie posiadania tego co piękne sprawiło, że zachciałam tego właśnie chłopaka. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że nie będzie to łatwe. Zwykle moje spojrzenie i gesty wystarczyły, żebym ujrzała w oczach mężczyzn, czy nawet innych kobiet, zainteresowanie moją osobą. Tym razem było inaczej. Hebi owszem przyglądał mi się, ale nie było w nim tego typu zainteresowanie, którego bym chciała. Poza tym poufałość jaką jego smoczy towarzysz okazywał, wskazywała na to, że są ze sobą blisko. Być może bardzo blisko.
- Więc? – zapytał Hebi spoglądając na mnie. Widać było, że moje towarzystwo bardziej go męczy niż interesuje. Chciałam zadać mu jednak jeszcze jedno pytanie.
- Czy wiadomo coś o moim ojcu? – teoretycznie to pytanie nie powinno nigdy paść. Nie powinny interesować mnie sprawy senatorów, czy nawet cesarstwa, nawet jeśli byłam córką senatora. W wypadku osób wyżej od siebie postawionych ciekawość była naprawdę pierwszym krokiem do piekła.
- Jak na razie nikt nie wie, gdzie się ukrywa. Został jednaka ogłoszony zdrajcą i poszukują go siły cesarza – oznajmił. Mimowolnie wyrwało mi się westchnienie ulgi. Po twarzy Hebigo przebiegł cień uśmiechu. Najwidoczniej postrzegał moją niechęć do senatora, jako coś pozytywnego. 
- Czy w związku ze zdradą mojego ojca, ktokolwiek może pociągnąć mnie do odpowiedzialności? – to także było bardzo ważne pytanie. Jako córka Yrazza mogłam zostać oskarżona o współudział w jego spiskach.
- Tym nie musisz się martwić. Wystarczająco dużo wskazuje na to, że byłaś tylko pionkiem w grze senatora – słowa chłopaka uspokoiły mnie.
- Dziękuję mój panie, za poświęcony mi czas – powiedziałam i skłoniłam się. Nagle poczułam przeszywający ból głowy. Poczułam się tak jakby ktoś wbił mi w czoło rozżarzony pręt. Upadłam z jękiem przyciskając dłonie do bolącego miejsca. Przed oczami stała mi twarz Kagatha. Jego jadowity uśmiech, którego tak się bałam.
- Panienko! – Aeron już był przy mnie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale zalałam mnie ciemność.