Pociągłem płytki łyk ze szklanki. Nie miałem ochoty na alkohol, dlatego ostatecznie znaleźliśmy się w kawiarni, gdzie Rakyo zamówił swoją ukochaną latte, a ja sok ze smoczego owocu.
- Jesteś pewien, że wkurzanie Kane'a to dobry popmysł? Mimo wszystko, duma go odsunie teraz od ciebie - smok przyjrzał mi się uważnie znad zaplecionych w koszyczek opartych na stole dłoni. Martwił się.
- Właśnie taki był mój cel - odpowiedziałem spokojnie, odstawiając sok na podkładkę. Spotkało mnie zdziwione spojrzenie smoka. - Kane jest typem wielkiego ego, dlatego pokazanie mu, że jestem dworską cholerą oznacza jego zamknięcie się. I o yo mi właśnie chodziło. Nie chcę go mieszać w większe gówno, jak to konieczne, już i tak dużo zrobił.
- Chcesz powiedzieć, że masz zamiar grać Albiona, żeby chronić tyłek tej łajzie? - smok zmrużył oczy.
- Powiedzmy, że tak. Chociaż ja bym ujął to innymi słowami - uśmiechnąłem się. Rakyo tylko westchnął. Wiedziałem, że mu się to nie podobało. Nie podobało mu się wszystko, co stawiałoby mnie w choć trochę gorszej sytuacji niż mogła być, jeśli świadomie wybierałem tą gorszą na rzecz kogoś innego.
- Mniejsza z tym. Dziś chcę chociaż trochę odetchnąć, bo znając życie, od jutra za różowo nie będzie - uśmiechnąłem się, dopiłem sok i poszedłem zapłacić za nas.
Gdy przeszedłem, Rakyo już stał oparty o mój motor, tym razem Kawasaki. Smok objął mnie w pasie, gdy chciałem podejść do kierownicy. Zamruczał zadowolony i włożył twarz w moje włosy. Nie protestowałem, bo i po co. Staliśmy tak chwilę w milczeniu, gdy coś pociągnęło mnie za nogawkę.Odkleiłem się niechętnie od smoka.
- Prose pana! - przede mną stała najwyżej sześcio- siedmioletnia dziewczynka w poszarpanej z dwoma falisytmi kucykami. - Prose pana, ma pan moze coś do zjedzenia? - pytanie dziecka zupełnie mnie zwaliło z nóg.
- A na co byś miała ochotę? - uśmiechnąłem się, kucając.
- No... ja...
- A mogą być takie ciepłe bułeczki z niespodzianką? - zapytałem. Odpowiedziało mi energiczne kiwnięcie głową. - No to chodź - wziąłem dziecko za rękę, wyciągając z kieszeni Rakyo portfel. Ten tylko westchnął i pokazał mi na migi, że "poczeka tutaj". Kiwnąłem głową i poszedłem z dziewczynką do piekarni. Była wniebowzięta podarkiem, jak gdybym kupił jej nie dwie drożdżówki za groszowe pieniądze, a najnowszy model sukni wieczorowej od dworskiego projektanta.
Z rozmowy z dziewczynką dowiedziałem się, że ma na imię Lala, a przynajmniej tak na nią mówił "dziadek". Podejrzewałem, że nie był jej rodziną biologiczną, a jedynie jakimś starszym mężczyzną, który się nią zaopiekował. Lala na była pewna ani swojego wieku, ani pochodzenia. Mówiła tylko, że jej mama była bardzo piękna i zostawiła jej kocyk. tego jednak nie chciała mi pokazać, a ja nie naciskałem. Gdy spytałem, gdzie mieszka, ona tylko machnęła ręką w koło i odpowiedziała "wszędzie". Jak podejrzewałem od początku, była bezdomna.
- Wiesz co? - zagadałem gdy mieliśmy się już rozstać. - Jak będziesz chciała jeszcze kiedyś coś zjeść, czy przespać się w domu, to znajdź taki wielki budynek z napisem FALCON i powiedz, że Hebi ci pozwolił, dobrze? - wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale nie potrafiłem zostawić dziecka samemu sobie. Mała energicznie pokiwała głową. Gdy poszła, usłyszałem za sobą czyjeś klaskanie w dłonie. Obróciłem się i zobaczyłem Albiona w towarzystwie dwóch kolegów.
- Proszę, proszę, wielki Hebi Caritassus! - zaśmiał się, o mało nie wypuszczając z ust papierosa. - No, no, mama będzie z ciebie dumna... A, chwila, wpadka! - jego śmiech przybrał na sile.
- Nie mam na ciebie cierpliwości, spadaj idioto - westchnąłem, przechodząc koło niego.
- Chwila! Zabawa dopiero się zaczyna - elf chwycił mnie za ramię. Musiałem przyznać, że był silniejszy ode mnie. Nie na tyle, by robić, co chciał, ale wystarczająco, by zatrzymać mnie. Ale miał do pomocy swoich przydupasów. - Czyli chcesz być nowym cesarzem, tak? - syknąłem, gdy poczułem na skórze gorąco papierosa. Spróbowałem się wyrwać, ale mi się nie udało, ku uciesze Albiona. - No popatrz, a taki kozak byłeś jeszcze chwilę temu.
- Puść go z łaski swojej, szczylu - usłyszałem za plecami. Nie byłem w stanie się okręcić, ale spojrzałem za siebie. Na drodze stał Kane, wyraźnie wściekły. Na Albiona, na mnie, na siebie i na coś, co się stało wcześniej, a nie dotyczyło któregokolwiek z naszej dwójki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz