Przyglądałem się, jak elfka przystawia się do Kaelusa i pomyśłałem, że to niezly pomysł, by dzieciak nabrał trochę piórek. Jak zwykle, na przeszkodzie stała Argo.
- O matko, na śmierć zapomniałem! - zamarkowałem nawrót pamięci. Wszyscy na mnie popatrzyli z mieszanymi uczuciami. - Argo, przecież obiecaliśmy Laviemu, że do niego wpadniemy, jak się znajdziemy w okolicy! - drakona popatrzyła na mnie jak na debila.
- Komu? - spytala, mrugając oczami. Kaelus tez był wyraźnie zaciekawiony, co bohater starych krasnoludzkich podań robi w mieście. A ja ciągnąłem swoje bajkopisanie.
- No Laviemu. Tylko mi nie mów, że nie pamiętasz naszego dobrego kumpla sprzed lat - tak postawiona tera nie pozwalała dumie drakony na zaprzeczenie.
- A, no tak. No to może potem... - zaczęła, cały czas śledząc towarzyszkę Kaela.
- Potem to śmierdzą nogi pod płotem. Idziemy, mała - pociągnąłem Argo za ogon, mrugając do anioła, gdy tylko drakona nie widziała. Na moich ustach malował się niedwuznaczny uśmiech. Ku mojemu zdziwieniu, Kaelus nie był aż tak zachwycony, jak według mnie powinien.
Szarpiąc się z drakoną, wreszcie dotarłem poza granice miasta. Dzięki chwili nieuwagi Argo, udało mi się zrzucić ją na ziemię i usidlić zaklęciem obroży, przykłuwając do drzewa.
- Posłuchaj, mała. Nasz amorek skrzydełka ma do czego innego, jak niańczenie rozkapryszonych jaszczurek. Więc jeśli się dowiem, że...
- Dobra, dobra, nie kończ - prychnęła drakona, przestając się wyrywać niewidzialnej obroży. I tak by jej to nic nie dało. - Ale jak ta żmija zrobi coś mojemu Kalowi, to...
- Nawet, jak zrobi, to nic ci do tego. Poza tym, jakiemu twojemu? Przypominam ci, że jakaś bariera biologiczna istnieje. Jesteś tylko maskotką z niewyparzonym ozorem, a nie kandydatką na żonę.
- Ta, jasne, i co jeszcze? Zaraz będzie, jak będą wyglądały nasze dzieci?! - drakona wznowiła atak na niewidzialną smycz.
- Jakie dzieci? Czy ciebie do reszty pogięło? Nie będzie żadnych dzieci! A z resztą, ja nie mam zamiaru się denerwować rozmową ze zwierzęciem. Zostajesz tu na noc i życzę ci rzęsistego deszczu - powiedziałem i odeszłem do gospody, gdzie nocowaliśmy. Z uśmiechem na twarzy zobaczyłem, jak panna Lucyla uczy się "russkawa jazyka" od towarzysza Dmitrija. Wziąłem butelkę ze słabym alkoholem do pokoju.
I tylko ja taki sam na tym świecie. Przed oczyma stanęła mi ONA. A potem zniknęła, pochłonięta przez fale morza alkoholu. Na prawdę nie wiem, skąd go tyle się nagle przy mnie znalazło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz