piątek, 2 sierpnia 2013

Od Ogiona

Hebi przyszedł do mnie w towarzystwie demona. Moja dusze, źle reagowała na jego obecność, ale powstrzymywałem to jak tylko mogłem.
- Orobas... zaproponował inne rozwiązanie – odezwał się Hebi, dość niepewnie.
- Jakie? – zapytałem, choć podejrzewałam w czym rzecz.
- Mogę zatrzymać dajmona przy Hebim. Tego najwyraźniej chłopak chce. Zmienię więc Kane’a w demona pod swoją komendą. Sposób jest w stu procentach pewny. Kane będzie żył, a Hebi będzie bezpieczny – wyjaśnił Orobas.
- Hebi, czy ty naprawdę rozważasz taką możliwość? – nie mogłem uwierzyć, że chłopak byłby zdolny do czegoś takiego.
- Ja... nie wiem. Ta opcja wydaje się... bezpieczna.
- Dla ciebie owszem. Ale co do Kane’a... – westchnąłem i pokręciłem głową. – Czy wiesz, że demon stworzony w ten sposób nie posiada wolnej woli?
- Jak to? – zapytał Hebi. Demon natomiast przyjrzał mi się uważnie jakby oceniając ile tak naprawdę wiem na temat jego rodzaju. Najwyraźniej nie sądził, że wiem aż tyle.
- To bzdury... – odezwał się Orobas. – Kane będzie zachowywał się tak jak do tej pory. Poza tym nie straci na użyteczności, a być może będzie lepszym narzędziem niż wcześniej.
- Narzędziem... Dlaczego mnie to słowo w twoich ustach nie dziwi. Posłuchaj Hebi. Jeżeli ktoś zostanie zmieniony w demona wbrew swojej woli, to jego wola zostaje bezpowrotnie złamana. Taka osoba tak na prawdę nie myśli samodzielnie. Pan może wydać rozkaz „zachowuj się jak za życia” i to właśnie będzie dana osoba robić. Wszystko jednak będzie opierało się na zasadzie „Znajdź we wspomnieniach podobną sytuację i zachowaj się w taki sam sposób jak wtedy”. Lepiej będzie moim zdaniem pozwolić mu umrzeć w spokoju i wolnemu niż zmienić, go w coś takiego.
Hebi był zszokowany moimi słowami.
- Ale przecież demony mają wolną wolę... Demony z Cziert działają samodzielnie...– powiedział. Najwyraźniej zastanawiał się czy wierzyć mi czy demonowi.
- Owszem, te, które chciały powrócić. One użyły do tego własnej świadomości i woli. Same zmieniły swoje dusze. Nawet Kagath nie robi czegoś takiego od tak. A to za sprawą tego, że takie „narzędzia” nie są zbyt przydatne na dłuższą metę. Owszem łatwo je kontrolować i to nawet będąc daleko, ale niestety nie wszystkie sytuacje da sie przewidzieć...  – demon mierzył mnie wzrokiem wyraźnie niezadowolony. – Decyzja należy do ciebie Hebi. Ja przedstawiłem ci swoją opinię. Będę w ogrodzie gdybyś mnie szukał.
Wyszedłem z pomieszczenia.
- Spokojnie Małpo, bo zaraz wybuchniesz. Z daleka czuć, że masz w sobie takie kłębowisko mocy, że ledwo się trzymasz – zdziwiła mnie nutka troski w głosie Sękola. Czyżby jednak czasami pojawiało się w nim echo uczuć? Trudno to było stwierdzić.
Udałem się do ogrodu, by poczekać na reakcję Hebiego. Sękol umiejscowił się na drzewie i obserwował wszystko jak gargulec.

środa, 31 lipca 2013

od Hebiego

Siedziałem w swoim pokoju, już praktycznie zdrowy fizycznie. Od dłuższego czasu byłem sam z mistrzem. Jak zwykle, tematem naszych rozmów były techniki walki. Czułem się przy tym zrelaksowany i prawdopodobnie właśnie dlatego rozmowa szybko zeszła na pchnięcia z lewej nogi.
- Dalej nie jestem przekonany, że by mi to wyszło - westchnąłem.
- Odrobina pracy i nie widzę przeszkód. Acha, ktoś się zbliża - lisołak wstał zanim ja cokolwiek zauważyłem.
Jak przewidział mój mistrz, drzwi po chwili się otworzyły i stanął w nich dawno niewidziany przeze mnie mężczyzna.
- No cześć, młody! - uśmiechnął się szeroko.
- Oro! Dawno się nie widzieliśmy - nie do końca byłem pewny, czy mogę sobie pozwolić na pełną poufałość w towarzystwie mistrza i trójki psiarni Kane'a. Demon to zauważył i westchnął.
- Chodź, chyba nie lubisz zbytnich tłumów. Jak zwykle - mężczyzna pociągnął mnie na balkon i zamknął za nami przeszklone drzwi. Poczułęm wokół siebie impuls magii, gdy demon otoczyl nas barierą zmysłów.
- No, teraz już jesteśmy sami - stwierdził, gdy energia nieco zelżała.
- Wiem - mruknąłem, rzucając się mężczyźnie na szyję. Mimo wszystko, cieszyłem się jak dziecko, że go widzę.
- Heh, niektóre rzeczy się nigdy nie zmienią - zaśmiał się Oro, podnosząc mnie. - Słyszałem o twoich wspaniałych planach na przyszłość.
- A, to - zawahałem się, schodząc na ziemię. - Oro, ja...
- Bardzo ci na nim zależy? - spytał mężczyzna, wzdychając.
- Zatrzymał mnie, jak moje alter ego się obudziło.
- I co z tego? Jest w takim razie tylko narzędziem. I to dosyć nieporęcznym, o ile dobrze czytam twoje wspomnienia. A wątpię, żebym robił to źle.
- Ach, to nie tak... - zaprzeczyłem, ale mężczyzna dobrze wiedział, że nie mogę zaprzeczyć. - Po prostu powiedzmy, że jestem zbyt sentymentalny.
- Wiem, mały. Więc ty chcesz oddać swoją duszę dla narzędzia. Nie tak to powinno wyglądać, wiesz? - Oro, zgarnął mi z czoła włosy i popatrzył prosto w oczy. - Obiecałeś mi swoją duszę po śmierci, ale ja obiecałem kiedyś twojej duszy, nie nie pozwolę, by coś jej się stało. Więc tobie też - westchnął. - Jak ci tak zależy, to mogę go przy tobie zatrzymać. Ulubione nożyczki to wciąż nożyczki, ale szkoda je wyrzucać. Ale obiecasz mi, że wasza relacja pozostanie na poziomie nożyczek, dobrze? Przejrzałem po drodze wspomnienia tych ludzi i wiem, że nie jest odpowiedni dla ciebie do wyższych celów.
- Jaki jest haczyk? - spytałem rzeczowo. Sam nie byłem pewny, co o tym sądzić.
- Haczyk? Co tak, chyba tak to można nazwać. Ten mały idiota zrobił w nim trochę zniszczeń, które mogę naprawić, ale nie za darmo. Wszystko ma swoją cenę.
- Jaka jest ta? - spytałem. Wiedziałem, że inaczej demon by mi nie powiedział nic.
- Jego istnienie zostanie zawieszone w tym życiu. Powiedzmy, że umrze, a ja go wskrzeszę. Jako demona pod moją komendą. Nie interesuje mnie taka osobowość, dlatego nie będę się wtrącał do tego, co robi. Chyba, że będzie stanowił dla ciebie zagrożenie, wtedy go usunę - nastąpiła chwila ciszy. Zaczął wiać wiatr, częściowo przepuszczony przez barierę. Oparłem się o balustradę i popatrzyłem na ogród w dole.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego ci aż tak zależy na mnie?
- Bo wiążą mnie z tobą więzy silniejsze, niż mógłbyś przypuszczać. Silniejsze, niż ja kiedykolwiek zakładałem, że będę. Ale nie żałuję tego. Mam dwa dni, zanim moja kochana Wyrcia się odezwie, decyduj się szybko - popatrzyłem zdziwiony na Orobasa. - No co? Nigdy mnie nie lubiła - mężczyzna wzruszył ramionami, jak gdyby mu nie zależało.
- No dobra, chyba wolę nie wiedzieć. I tak mi nic nie wytłumaczysz, tylko podrażnisz ciekawość. Chodź, ja nie do końca rozumiem, o co chodzi, Ogion będzie wiedział więcej - zdecydowałem w końcu.

wtorek, 30 lipca 2013

{Od Kane'a}

Wszyscy odetchnęli z ulgą gdy demon zgodził się iść z nimi. Być może była jeszcze nadzieja. Vicca drżała cała. Chciała wracać jak najszybciej. Nie śmiała się jednak odezwać. Popędzać demona. Bała się, że może jeszcze odmówić, że pozostawi ich samych sobie. Kiedy wreszcie dotarli do miejsca, w którym można było otworzyć portal wszyscy odetchnęli z ulgą. Kiedy jednak tylko przez niego przeszli kierunek ich podróży został zmieniony przez siłę wyższą. Zamiast w pobliżu miasta cesarskiego wir energii zabrał ich przed bramy Kryształowej Celi. Golden drakony otoczyły Orobasa. Przyglądając mu się z nienawiścią.
- Miałeś odejść i nie wracać – odezwał się jeden z drakonów.
- Nie sądziłem, że tak szybko dowiesz się o mojej obecności – odpowiedział demon.
- Ja wiem wszystko, czuję wszystko Ja JESTEM wszystkim – odezwał się golden głosem wyroczni.
- Więc wiesz  co mnie tu sprowadza.
- Owszem wiem. Zezwalam byś pozostał tu trzy dni. Przed zmierzchem trzeciego dnia ma cię tu nie być. Nie licz też na to, że tak łatwo ci go oddam – syknął drakon.
- Nigdy bym się nie ośmielił tak myśleć.
Drakony zastygły ponownie wokół kryształowego  zamczyska. Vocca, Remes, Eirinn i Kari patrzeli po sobie. Żadne z nich nie wiedziało o czym mowa. Demon jednak wiedział doskonale. Tym razem to on postanowił się spieszyć. Rozdarł ziemię i stworzył portal, który przeniósł ich wprost do miasta cesarskiego.

od Kariego

- Jak to: "wyzionie ducha"? Przecież... - nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi. Nie podobało mi się to. Wstałem, używając niemal całej swojej demonicznej siły ducha. Miałem przewagę nad resztą w postaci krwi demona w swoich żyłach. Poczułem, jak symbole na moim ciele budzą się do życia, wchodząc czarnymi smugami aż na policzki i niemal oplatając oczy.
- Przecież chce spłacić swój dług, prawda? - demon uśmiechnął się. Pomimo swojej potęgi, nie wyczuwałem u niego chęci pozbycia się nas. Był to raczej skutek uboczny długiego przebywania wśród podwładnych, niekontrolowany przepływ energii. Wyczuwałem również, że nie było to zwykłe zaklęcie rzucone na szybko, ale misternie utkana sieć, omijająca swoimi wpływami wszystkich niemagicznych i słabo magicznych, nie zwracając uwagi na siebie w najmniejszym stopniu. - Cóż, widzę, że mój ulubieniec niewiele wam powiedział. Nie będę więc psuł jego planów, zapomnijcie, co powiedziałem przed chwilą - oczywistym był fakt, że nie zapomnimy. Ale lepiej było omijać temat.
- Więc? Pójdziesz z nami? - spytałem.
- Zależy. W końcu, Hebi to mój pupilek, a ja nie jestem okrutny - uśmiech mężczyzny rzeczywiście miał w sobie pewną miękkość. - W co tym razem się wplątał?
- Dobrze go znasz? - odpowiedziałem pytaniem.
- Czyli ten parszywy idiota się obudził, tak? - było to bardziej stwierdzenie. - W takim razie, jak...
- Hebi jest cały. Ale zgodził się uratować naszego pana tylko jak cię spotka - odpowiedziała za mnie walkiria, krzywiąc się z powodu siły zaklęcia.
- Wasz pan... jeśli Hebi jest cały, to nie mam powodu, by się tam wybierać. Mimo wszystko, nie jestem instytucją charytatywną, ratując tyłek każdemu w okolicy, tylko dlatego, że poprosi - prychnął, odrzucając w tył długie włosy. Miał niemal kobiecą urodę, nie dziwiłem się, Ze jest artystą w tym świecie, gdzie wszyscy dążą do ideału, a normalność uważają za brzydotę.
- Ale on nie chce, żebyś ty pomógł Kane'owi - powiedziałem. Demon zwrócił na mnie swoje oczy w czujnym zdziwieniu.
- Chyba nie chce... - Orobas chyba doszedł do pomysłu Hebiego i Ogiona. Skinąłem głową.
- Ten kretyn... prosiłem go, żeby się w nic nie pakował, a on jak zwykle mnie nie słucha. Będzie czekał na mnie, tak? - oczy demona miały w sobie coś, czego nie potrafiłem zidentyfikować, jakąś dziwną emocję bez kształtu i nazwy. Skinąłem głową.
- W takim razie zaprowadźcie mnie do niego. Nie pozwolę, żeby dusza Adriana ucierpiała przez jakiegoś idiotę - zaklęcie zupełnie straciło moc.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Od Kaelusa

Siedziałem w gabinecie ojca. Dopiero teraz wrócił. Musiał najpierw po raz setny sprawdzić stan zdrowia Hebiego i Kane’a. Ten pierwszy był osłabiony, nieco posiniaczony, ale zdrowy. W ciągu kilku najbliższych dni miał całkowicie wrócić do zdrowia. Ze strażnikiem sprawa miał się całkowicie odmiennie. Mój ojciec i Normenel robili co mogli by przynajmniej ustabilizować jego stan. Nawet powrót do konwencjonalnej ludzkiej medycyny nic nie dał. Życie wciąż z niego uciekało. Powoli, ale nieubłaganie.
- Oficjalne Kane wyjechał – powiedział ojciec.
- Jak to? Przecież ludzie widzieli Hebiego.
- Widzieli jakiegoś szaleńca biegnącego za Kane’em, a później krąg ognia, nic więcej. Tygrys nie na darmo jest nazywany uszami i głodem tego miasta. Ludzie, którymi się otoczył są najlepsi w tym co robią, a niczego nie robią tak dobrze, jak zacierają ślady. Oficjalna wersja mówi o tym, że na Kane’a napadli skrytobójcy, najprawdopodobniej demony. Kane stoczył walkę i wygrał, teraz wyjechał by dorwać spiskowców. Ogary znalazły już nawet odpowiednią liczbę świadków zdarzenia.
- Czy to nie dziwne, że on leży wpół martwy, a oni dokładnie wiedzą co mają robić?
- Kaelusie, Kane zawsze cenił samodzielne myślenie ponad wszystko inne. Nidy nie słyszałem, żeby wydał komuś szczegółowy rozkaz. To zawsze było „dowiedz się o tym”, „pilnuj tego”, samo wykonanie zawsze pozostawiał swoim ludziom. Ufał im. Właśnie Kaelu, co dokładnie widzieli twoi przyjaciele?
- Niewiele. Wilkołaki widziały tylko Kane’a i jakiegoś cytuję „potworzastego chłopaczka, który chciał ich zabić”. Irezaja natomiast rozpoznała Hebiego, ale ona nic na ten temat nie powie.
- Tak, wiem. Dziewczyna była nawet odwiedzić Hebiego i Kane’a – ojciec usiadł ciężko.
- A ty jak się czujesz? – zapytałem łagodnie.
-Źle. Kolejny raz... kolejny raz czuję, że zawodzę innych. Po raz kolejny demony okazały się potężniejsze od mojej mocy i kolejna osoba umrze, bo ja jestem zbyt słaby by jej pomóc...
- Nie mów tak! Dla niego jest jeszcze szansa! Ogion mu pomoże, zobaczysz – starałem się włożyć w to tyle pewności ile mogłem. – A ty jesteś najpotężniejszym uzdrowicielem w Kontraświecie.
- Ale po co mi cała ta potęga...? – westchnął ciężko. Wiedziałem jak to musiało być dla niego trudne. – Gdybyś widział wzrok Normenel kiedy patrzyła na mnie, błagając mnie, żebym mu pomógł. A szloch Viccy? Walkirie nie płaczą. Nic nie jest dla nich taką ujmą na honorze jak okazanie słabości poprzez łzy... Mam nadzieję, że cokolwiek Ogion planuje naprawdę się uda. W przeciwnym razie dusze wielu osób pogrążą się w cierpieniu.
Wyszedłem z gabinetu ojca w podłym nastroju. Nigdy nie znałem specjalnie dobrze Strażnika, ale mój ojciec zawsze miał o nim dobre zdanie, mimo licznych plotek. To nie zmieniało jednak faktu, że to co się z nim stało bardzo mnie martwiło. Czułem głęboki smutek i współczucie dla wszystkich, którzy byli z Kane’em blisko.
Wyszedłem do ogrodu. Na ławie wygrzewała się Argo. Tez była nie w humorze.Nerwowo machała ogonem.
- Hej Złociutka – zagadnąłem.
- Cześć Kael. Kiedy wróci Kari? – wiedziałem, że to pytanie padnie.
- Nie wiem maleńka. Pewnie niedługo – zrobiłem smutną minę. – A co moje towarzystwo już ci się znudziło? – udałem, że pociągam nosem.
- No coś ty! – zawołała drakona i wskoczyła mi na ramiona. Oplotła się wokół mnie i położyła mi łeb blisko policzka.
- No to się cieszę, bo już się bałem, że przestałaś mnie lubić...
- Nie przeszkadzam? – w drzwiach wychodzących do ogrodu stała Irezaja. Mieszkała tymczasowo u nas, bo rezydencja Kane’a miała stać oficjalnie pusta. Tak naprawdę to tam leżał Kane pilnowany przez Normenel i dwójkę z pięciu ogarów.
- Oczywiście, że nie – powiedziałem uprzejmie.
- On już jest zajęty! – syknęła Argo.
- Widzę... – powiedziała do drakony dziewczyna, a do mnie puściła oko.
- Nie przeze mnie! Ja go tylko wypożyczam. On należy do Biancy. Widziałam jak się całowali i to nadzy...
- Cicho już! Wiesz, ze o takich rzeczach się nie rozmawia? – poczułem nieprzyjemne ciepło na policzkach.
- Aż taki lowelas z tego naszego aniołka? No, no całować się i to bez ubrań... Straszne! – Irezaja zrobiła przerażoną minę. Drakona zaśmiała się, a ja spaliłam buraka i miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- Hej przestańcie obie. To nieładnie nabijać się czyimś kosztem – poskarżyłem się.
- Plasiam! – powiedziała drakona. – To ja idę gonić Fu! – krzyknęła i odbiegła. Fu był wrednym psiskiem jednego z hrabiów i często zapuszczał się na teren naszej posesji.
- Coś nowego? – zapytałem senatorównę.
- Nic. Hebi się martwi, łazi jak lew w klatce. Rakyo próbuje jak może go uspokoić, ale mu nie wychodzi. Kane nieprzytomny i wciąż krwawi. Normenel wypłakuje oczy kiedy myśli, że nikt nie widzi. Wyobrazić sobie, że myślałam o Strażniku jak o potworze.
- Nie ty jedna....
- On mi pomógł i to nie raz, a ja jedyne co mu zaoferowałam to dystans i strach. A teraz...
- Nie myśl tak. Trzeba mieć nadzieję – położyłem dziewczynie dłoń na ramieniu.
- Podziwiam ten twój wieczny optymizm...
- To zasługa mojej matki. Miałem co prawda jedynie trzy lata, kiedy jej czas nadszedł, ale otoczyła mnie bardzo potężnym zaklęciem. Dopóki moje serce bije fragment niej jest we mnie i nie pozwala mi stracić nadziei.  Ojciec często mi powtarza, że oddała mi swoje serce, a jej dusza pozostała przy mnie.
Irezaja spojrzała na mnie z ciepłem w oczach. Powoli poszliśmy przez ogród.

{Od Kane'a}


Żadne z nich nie było zachwycone. Myśli każdego krążyły wokół leżącego bez życia mężczyzny, który tyle dla nich znaczył. Dla Viccy, by jedynym mężczyzną, którego była w stanie pokochać. Jej mistrzem w boju i świątynią, w której mogła się zatrzymać, by czuć się bezpieczna i chciana. Dla Eirinna był panem, w takim sensie w jakim rozumie to tylko smok. Słowa dajmona były dla niego prawem. Był w stanie spopielić świat jeżeli tego Kane by zapragnął. Dla Remesa zaś był jedyną osobą, która całkowicie go akceptowała, jedynym, dla którego duma orła była zaletą i siłą, a nie wadą godną pogardy.
A teraz wysyłano ich na misję, daleko, tak bardzo daleko od niego. Musieli go zostawić i liczyć na to, że będą mieli do czego wracać.
- Pójdę z wami - oznajmił Kari
- Dziękuję - wyszeptała Vicca. Wiedziała, że musi wyjść, ale nie mogła przemóc się, żeby go opuścić, choć na chwilę spuścić go z oczu. Walkiria podeszła do Normenel. – Zaopiekujesz się nim prawda? – zapytała słabym głosem. Tak bardzo trudno było ją o to pytać. Ją, anielicę, którą Kane posiadł, a przecież nigdy nie chciał tknąć Viccy.
- Wiesz, że tak... – po twarzy Normenel przemknął ciepły uśmiech jednak bez grama wesołości.
- Choć Vi... Musimy się pospieszyć – to Remes podszedł do dziewczyny i pociągnął ją za sobą.
Cała czwórka poszła się przygotować. Vicca poszła do swoich kwater, by skompletować uzbrojenie, zabrała sztylety, które podarował jej Kane. Eirinn również poszedł zabrać to co potrzebne. Natomiast Rems pobiegł do domu. Do swej ukochanej. Oriana powitała go z ciepłym uśmiechem. Jej brzuch wydawał się jeszcze większy niż rankiem. Podziwiał Orianę, była tak drobna i wyglądała na kruchą, a mimo to było w niej tak wiele siły. Dzielnie nosiła w swym łonie dwójkę synów i choć była bliska rozwiązania nie skarżyła się.
- Hej pączusiu – dajmon powitał swoją żonę.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie pączkiem to śpisz na kanapie – zagroziła i zmrużyła oczy.
- Zawsze tak mówisz – chciał się uśmiechnąć, ale nie mógł.
- Co się stało? – zapytała od razu.
- Kane... Jest.... ciężko chory. Muszę wyjechać na jakiś czas...
- To coś poważnego? Co z nim? Wyzdrowieje? Jak daleko jedziesz? Kiedy wrócisz? – zawsze zasypywała wszystkich gradem pytań kiedy się denerwowała.
- Uspokój się kochanie. Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolimy, żeby coś poważnego mu się stało. A wrócę jak najszybciej będę mógł.
- Dobrze...
Dajmon ucałował swoją żonę i wyszedł pospiesznie.
Droga do portalu nie zajęła im zbyt wiele czasu. Eirinn użył swych mocy, aby przenieść ich możliwie jak najbliżej miejsca, które wskazał Hebi.  Zarówno Eirinn jak i Vicca, dobrze znali Świat byli w nim niejednokrotnie wraz z Kan’em. Remes mniej, to on zawsze miał „pilnować żony, a nie się szwendać”.
Portal przeniósł ich w miejsce odludne, tak jak tego chcieli. Żadne nie było zbyt rozmowne. W milczeniu zmieniali stroje na takie, które pozwalały im wtopić się w tłum i ukryć swoją broń. Remes miał przy sobie pistolet, który podarował mu Kane. Wiedział, że dajmon lubił wszystko co strzela.
Wytropienie skupiska demonicznej energii nie było łatwe, pomógł Kari, który wyczuwał demony lepiej niż inni, w końcu sam nim był w połowie.
Dotarli do sporego ludzkiego lokalu szybko. Weszli do środka.
- Cześć kotku – zamruczała jakiś mężczyzna na widok Viccy.
- Radzę trzymać ręce przy sobie – ostrzegł Eirinn.
- Szukamy niejakiego RoUy – dodał Remes.
- A niby dlaczego go szukacie? – zapytał inny człowiek.
- Mamy dla niego bardzo ważną wiadomość, to pilne – odezwała się Vicca. Wiedziała, że lepiej będzie jeżeli to ona się odezwie nie dopuści do głosu mężczyzn, oni byli porywczy. Jedynie Kari był spokojny.
- Schodami do góry i radzę nic nie kombinować. Szef nie z takimi sobie radził...
- Oczywiście – odezwał się pół anioł.
Kiedy tylko przekroczyli próg pomieszczenia, w którym znajdował się poszukiwany przez nich demon cała czwórka opadła na ziemię nie mogąc się ruszyć. Wszyscy walczyli o oddechy.
- Witam w moich skromnych progach – odezwał się czarnowłosy mężczyzna podchodząc do czwórki leżących. – Wiem po co przyszliście. Mały Hebi myśli, że wyzionie ducha. Bardzo chętnie wysłucham co macie do powiedzenia.
Zaklęcie które ich wiązało zelżało, na tyle tylko by mogli się z trudem podnieść.