niedziela, 28 lipca 2013

od Hebiego

Nie było aż tak źle, jak przypuszczałem. Nie oznacza to, oczywiście, że było źle. Wróciłem wyprany z jakiejkolwiek energii. Zarówno alkohol, jak i kobiety... skromne inaczej... nie wpływały dobrze na moje samopoczucie. Na szczęście Rakyo znał mnie na tyle, by wiedzieć, że nie mam siły nawet na zdawkową dyskusję, więc nie pytał, tylko zsunął mi się z łóżka. Byłem mu za to wdzięczny, choć nie podobało mi się, że postanowił ZUPEŁNIE się z niego usunąć i spać na fotelu. Ale nie miałem siły się kłócić.
Obudziłem się późno jak na swoje standardy, słońce już dawno stało wysoko na niebie.
- Jak minął sen? - spytał Rakyo, gdy spostrzegł, że mam otwarte oczy.
- Lepiej, niż mógłbym przypuszczać. Podasz mi szklankę wody? - poprosiłem. Smok popatrzył na mnie z jednoznaczną miną.
- Piłeś?
- Trochę - przyznałem. - Niezbyt mnie do tego ciągnęło, jak się domyślasz - wbrew temu, co mówił Kane, jego cudowny alkohol przypominał o swojej wczorajszej wizycie. - Nie myśl o niczym głupim - dodałem, widząc minę Rakyo. Ten tylko westchnął.
- Dobrze wiesz, że nie zostawię spokojnie faktu, że ktoś cię zmusza do picia alkoholu. Wiem, jaki masz do niego stosunek po TYM - nic nie odpowiedziałem.
Gdy w końcu wyszliśmy z komnat, nie mieliśmy większego celu i dopiero po pół godziny zauważyłem, że włóczymy się bez celu, idąc trasą, którą jako dziecko pokonywałem biegiem podczas ćwiczeń. Wszelkie przeszkody nie do przejścia były teraz jedynie nieco irytującymi nierównościami terenu.
- No, kogóż to ja widzę! Jak ja dawno nie widziałem tak zakochanych w sobie gołąbków - tak, to był Kane. Jak zwykle uprzejmy.
- Daruj sobie - machnąłem ręką i chciałem iść dalej, ale Rakyo syknął.
- Słuchaj, mam gdzieś, czy jesteś strażnikiem, cesarzem, czy inną świętą krową, ale jeśli chcesz mieć przeciwko sobie wszystkie cesarskie, jakie kiedykolwiek spotkasz, to graj tak dalej - w jego głosie brzmiała prawdziwa groźba. Wiedział, że nie ma szans na wygraną w pojedynku, ale wizja całej rasy przeciwko jednemu człowiekowi była czymś, co mógł wysunąć jako blisko spokrewniony ze starszymi królewskich, a było wystarczającym powodem, by nawet Kane zaczął się obawiać o siebie. Wiedziałem, dlaczego tak zareagował.
- Co ty znowu tam pieprzysz, szczeniaku? Radzę ci schować ten wyszczekany ozór, bo przestanę być miły dla waszej dwójki.
- Wątpisz, ze mogę nastawić wszystkie klany przeciw tobie? Tylko spróbuj, moja śmierć tylko w tym pomoże. Jeszcze jeden raz twoja łapa będzie mieszać z Hebim i alkoholem, a pożałujesz tego do końca usranego życia - wiedziałem, że był śmiertelnie poważny.
- Rakyo! - syknąłem, ciągnąc go do tyłu. - Dosyć tego. Powiedziałem, że nic mi nie jest.
- Ale nie zaprzeczysz, że TO się odbiło na twoim zdrowiu. A jeśli nie już, to niedługo. Wiesz, co się stanie. Jak możesz tak spokojnie podchodzić do tego, że ten chol... - nie dałem mu dokończyć.
- Spokój powiedziałem! Lepiej znam swoje możliwości i jeśli mówię, żebyś o czymś zapomniał, to masz to zrobić. Umiem się o siebie troszczyć. Zachowujesz się jak Kane - wiedziałem, że w tym momencie przesadziłem. Ale słów nie można cofnąć.- Przepraszam... - wymamrotałem. - Po prostu trochę przesadzasz. Nawet, jeśli TO ma się na mnie zemścić, zrobiłem to dobrowolnie. To mój wybór, tylko mój.
- O czym wy, do kurwy nędzy zaś pierdzielicie, jeśli można wiedzieć - Kane patrzył na nas z mieszanką rozbawienia kłótnią i niekrytą ciekawością z odrobiną podejrzliwości.
- To chyba nie jest rozmowa, którą powinniśmy przeprowadzić tutaj - westchnąłem. wiedziałem, że nie mam możliwości odwrotu i muszę Kane'owi wszystko wyjaśnić. Poniekąd, należało mu się to.

- Więc? - spytał zniecierpliwiony Strażnik, gdy dotarliśmy do jego komnaty. Zawahałem się. Gdybym tylko mógł, uciekłbym z pola bitwy, nawet kosztem honoru. Ale tu chodziło o coś więcej...
- Słyszałeś o syrenim śpiewie? - spytałem po chwili nieznośnego milczenia. Kiwnął głową. - Jaką wersję znasz? Oficjalną, czy prawdziwą? - popatrzyłem uważnie na strażnika.
- Jaką znowu ci oficjalną i prawdziwą? Słyszysz swoje wszystkie sekrety i poznajesz prawdziwego siebie, nic tu do gadania - jak podejrzewałem.
- Czyli tą oficjalną. Szczerze mówiąc, mam lekką satysfakcję z faktu, że nawet wielki Kane nie wie wszystkiego - dajmon prychnął tylko. - A prawdziwa wersja jest taka, że to tylko pierwszy stopień syreniego śpiewu. A są ich trzy. Drugi stopień wyciąga wszelkie twoje strachy i wprowadza w paranoję, każąc ci widzieć zagrożenie wszędzie. Jeśli się boisz pszczół, nie wejdziesz nawet do ogrodu, a lato spędzisz całe w domu. Jeśli to jakieś morskie stworzenia, będziesz miał problemy nawet z tym, żeby sie umyć. Innych przykładów nie chce mi się wymyślać, wiesz, o co chodzi - Kane kiwnął głową. - Trzeci przestaje działać tylko w psychice... a właściwie dopiero on zaczyna DZIAŁAĆ. Budzi alter świadomość, jaką tylko wyśpiewają syreny. To coś jak dzieło kreacji, zupełnie nowa świadomość, bez materii, rezydująca niczym pasożyt w umyśle swojego nosiciela. Każdy taki nowotwór żywi się czymś innym, jest niezniszczalny i w ułamku sekund potrafi przejąć zupełną kontrolę nad swoim żywicielem. To coś takiego, jakby zamknął świadomość właściciela ciała w klatce i sam zaczął je używać - przerwałem. Nie sądziłem, że będę musiał kiedykolwiek komuś o tym mówić. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
- A co to do cholery ma wspólnego z to... - Kane nie dokończył, bo zrozumiał. Nastała cisza, przerywana jedynie moim przyspieszonym oddechem i biciem serca łomoczącym w uszach. Traciłem powoli panowanie nad sobą. Wiedziałem, że się zaczęło. miałem tylko teraz nadzieję, że zdążę dokończyć wszystko, zanim będzie za późno.
- Lymeryth jest demonem zagłady, bezwzględny i okrutny. Nie stanie nawet wtedy, gdy ciału będzie zagrażała śmierć lub zupełna destrukcja. Puki tylko będzie mógł nim poruszać, nawet jako truchło, przeżarte, spalone, czy zgniłe, póty będzie mordował, jego chęć krwi się nie skończy. Jedyne, co go zatrzyma, to to samo, co go budzi - alkohol. Ale nie trać czasu. Musisz go powstrzymać, nawet gdybyś miał mnie przy tym zabić. Stawka jest za... - krzyknąłem, czując palący ból w sercu. Upadłem na ziemię, ale nie poczułem już zimnego dotyku posadzki. Zdążyłem tylko usłyszeć krzyk Rakyo, wymawiającego moje imię w przerażeniu.
Ogarnęła mnie fala płomieni. Wyczuwałem wielką obecność, karmiącą się moim bólem i przerażeniem. Byłem bezsilny. Zemdlałem. Na duchu, moje ciało już nie było moje, nie miałem pojęcia, co się z nim działo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz