sobota, 27 lipca 2013

Od Kane'a

Na „rozmowy negocjacyjne” ze szczeniakiem nie byłem do końca gotowy, ale każda chwila wydawała się równie dobra, lub równie zła, zależy jak na to patrzeć. Hebi postanowił wybrać miejsce. Zaprowadził mnie, a jakże, do "Lithy".
- Witaj Kane! – przywitała mnie T’ajja. Dziewczyna nosiła  przezwisko sfinks, była kotołaczką i jedyne w co się zazwyczaj ubierała była biżuteria. Tym razem nie było inaczej. – Dawno cię tu nie było. Stęskniłam się – pożaliła się z niedwuznacznym uśmiechem na ustach. Hebi spojrzał na mnie i westchnął. Nie wyglądał na specjalnie zdziwionego, że dobrze mnie tu znają. Nie podejrzewałem, żeby smarkacz gustował w takich miejscach, sądziłem więc, że to był pomysł kogo innego. I jak zwykle się nie myliłem. Na scenie siedział Kari.
Ja i Hebi usiedliśmy przy stoliku. Kari w tym czasie zaczął grać. Muzyka była niezwykle melodyjna , a na scenie za nim odbywał się pokaz cieni. Jedna z dziewczyn tanecznym krokiem podeszła do nas. To była Kalia, kolejna stęskniona, co łatwo było wyczytać z jej oczu.
- Czego się napijesz Kiciu i ile zostaniesz? - spytała pochylając się tak bym mógł sobie sporo obejrzeć.
- To co zwykle, ptaszyno i niestety nie zostanę zbyt długo. Dla dzieciaka może to samo...? – Hebi chciał zaprotestować, ale dziewczyna dostała solidnego klapsa i odeszła chichocząc.
- Jesteś obleśny... – skwitował młody. Roześmiałem się na to określenie.
- Nie. Ja jestem po prostu dorosłym, zdrowym mężczyznom z dość sporymi potrzebami. Poza tym ty też do najświętszych nie należysz i gdybyś mógł to calutki dzień bawiłbyś się ogonem swojego smoka... – Hebi zaczerwienił się chyba po sam pępek.
- Możemy już o tym nie rozmawiać?
Kalia wróciła niosąc dwa puchary i dwie kryształowe butelki z lekko fluoryzującym alkoholem. Łzy Serrise, najdroższy i najbardziej pożądany alkohol w  Kontaświecie, zakazany na niektórych wyspach, bo kilku kretyńskich młokosów przedawkowało. W dużych ilościach może faktycznie był szkodliwy, ale w małych miał naprawdę fajne działanie. Mianowicie niemal natychmiast dawał efekt miłego rozluźnienia, człowiek czuł się, jakby założył „różowe okulary”, świat stawał się z miejsca piękniejszy. Kolejnym bardzo miłym akcentem było to, że nie miało się po tym, żadnego kaca.  
Podałem dziewczynie należność ze sporym napiwkiem. Napełniłem swój puchar. Hebi natomiast patrzył na mnie podejrzliwie.
- Spokojnie, dzieciaku. Jakbym chciał cię otruć to wybrałbym coś tańszego, jak naparstnica na przykład, sporo  jej rośnie w moim ogrodzie – upiłem solidny łyk. Alkohol rozszedł się falą miłego ciepła po moim przełyku. Dzieciak też wreszcie się odważył. Nalał sobie na próbę pół kielicha i podstawił sobie po nos. Nie mogłem się nie uśmiechnąć kiedy upił niewielki łyk i wytrzeszczył mocno oczy. Zakrztusił się.
- Łykaj, nie przytrzymuj w ustach, bo za każdym razem będziesz się krztusić – poklepałem go lekko po plecach. Widziałem, że pół anioł spogląda na nas z lekkim niepokojem. Zasalutowałem mu, a on pokręcił tylko głową na ten gest.
- To ja może poproszę coś normalnego... – wymamrotał chłopak, gdy już się uspokoił.
- Daj spokój, bądź mężczyznom... No chyba, że faktycznie wolisz soczek.... – wjechałem mu oczywiście na ambicje. Chłopak nabrał powietrza i pociągnął solidny łyk. Tym razem przełknął po męsku i tylko raz zakasłał lekko. – No od razu lepiej.
Przez moment słuchaliśmy muzyki granej przez Kariego. Koleś miał faktyczny talent.
- No więc. Wypada wreszcie porozmawiać o konkretach.. – mruknąłem kończąc puchar i nalewając sobie następny.
- Gdybyś nie zachowywał się jak cholerny buc i nie próbował na siłę ustawiać mi życia to by nas tu nie było – skwitował Hebi, mimo słów, nie było w jego głosie złości.Najwidoczniej alkohol podziałał tak ja miał podziałać. Posłał wszelkie nerwy w diabły.
- Taa... ty też tak całkiem fair nie byłeś. Zatajanie przede mną wielu istotnych rzeczy, udawanie blond debila. Swoją drogą wiesz na jaki genialny plan wpadł ten pomyleniec?
- Zgaduję, że o tymże planie rozmawialiście, kiedy wszedłem.
- A owszem. Blond debil prosił mnie żebym cię zabił... – dzieciak spojrzał na mnie bardzo uważnie jakby bojąc się, że może jednak mam zamiar go otruć.
- I...?
- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto wykonuje rozkazy czy choćby prośby tego imbecyla? Nie sądziłem, że aż tak nisko mnie cenisz.
- Cóż... Sądzę po prostu, że tę konkretną prośbę mógłbyś jednak chcieć wykonać.
- Nie. Nie chcę i nigdy nie chciałem, mimo wszystko – chłopak spojrzał na mnie jakby mi właśnie rogi wyrosły i może trzecie oko do kompletu. – Czy ty sądzisz, że gdybym naprawdę chciał cię zabić, to siedziałbyś tu cały i w jednym kawałku?
- Nie do końca cały... – mruknął. No tak na szyi wciąż miał nieciekawe sińce.
-Cóż kultura wymagałaby, żebym przeprosił, ale atakując Eirinna zdecydowanie przegiąłeś...
- Ja przegiąłem? Koleś wpada do moich kwater jak do obory, obija mi służbę i jeszcze na dodatek mi rozkazuje... Sądzę, że ty delikwenta z miejsca byś zabił, więc niech się cieszy, że nie jestem tobą... – młody nieźle to podsumował, bo ja zapewne właśnie tak bym zrobił.
- No ok. Z tym mogę się zgodzić. Powiedz mi natomiast co byś zrobił gdyby jeden z twoich kumpli z Falconu wrócił obity?
- Wkurzyłbym się... – przyznała chłopak . – Tylko, że ty mówisz o moich przyjaciołach, a Eirinn to tylko twój przydup... – nie pozwoliłem mu skończyć.
- Nie radzę ci wypowiadać się w ten sposób. Według ciebie mogę być wrednym bucem ze skłonnościami do sadyzmu i masochizmu, ale tak się składa, że ja też mam przyjaciół. A Eirinn jest jednym z nich. Powiedziałem ci już, że nie pozwolę nikomu ich skrzywdzić.Tylko jedna osoba miała czelność skrzywdzić Normenel na moich oczach...
- Podejrzewam, że nie skończył najlepiej.
- Dobrze podejrzewasz – napiłem się znowu.
- To był ktoś istotny?
- Mój ojciec... – Hebi spojrzał na mnie i zamrugał jakby nie zrozumiał o czym mowa.
- Jak to, twój ojciec?
 - Uważasz mnie za nieobliczalnego sadystę. Szkoda, że nie poznałeś mojego ojca. Może wtedy poznałbyś prawdziwe znaczenie słowa sadysta. Mój ojciec był głównym egzekutorem cesarskim, tylko, że on nie potrzebował wyroku do wykonania egzekucji. Potrafił zarzynać ludzi na środku ulicy za to, że źle na niego spojrzeli. Tak samo było z Normenel. Dziewczyna weszła mu w słowo, na dodatek niechcący, a on podszedł do niej i bez ostrzeżenia wymierzył jej cios. Złamał jej wtedy szczękę. Raczej nie będziesz sobie nawet w stanie wyobrazić jak bardzo się wściekłem. Zabiłem go wtedy. Z zimną krwią, chociaż niemal przypłaciłem to życiem. Większość blizn pozostała mi właśnie po tamtej walce.
Chłopak trawił moje słowa w zamyśleniu. Przez jego twarz przemykały różne emocje. Od niedowierzania po strach i obrzydzenie, a na zrozumieniu kończąc.
- No dobra. Powiedzmy, że postaram się nieco bardziej szanować twoich ludzi, o ile nie będą mi włazić w drogę oczywiście – powiedział. Zaśmiałem się.
- No dobra, szczeniaku. To ja postaram się, żeby moi ludzie nieco uprzejmiej się do ciebie zwracali. No i mogę nieco mniej się wpieprzać, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim niby?
- Takim, że jak dzieje się coś ważnego to przysyłasz do mnie kogoś ze stosowną informacją. Albo to, albo dalej będę dowiadywał się na własną rękę a to oznacza, że nawet w kiblu nie będziesz miał za wiele prywatności.
- Skoro i tak siedzimy w tym, jakby nie patrzeć razem... Zgoda... – wymamrotał choć niezbyt chętnie. 
- A widzisz. Jak chce to potrafię nie być, aż tak straszny - powiedziałem. Mrugnąłem znacząco do przechodzącej właśnie T'ajji. Dziewczyna nachyliła się i dała mi gorącego całusa.Zaśmiałem się kiedy odchodząc zerkała przez ramię.
- No cóż, ale jakbyś się nie starał to do cywilizowanego człowieka ci daleko... - skwitował Hebi. Roześmiałem się. Jakież było moje zdziwienie, kiedy chłopak do mnie dołączył. Kari spoglądając na nas dwóch śmiejących się razem uśmiechnął się szeroko.

od Hebiego

Przejażdżka z Karim była lepsza, niż przypuszczałem. Wiatrogon może nie dostarczał aż takich wrażeń, jak Lune, ale ciągła potrzeba koncentracji na utrzymaniu się w siodle była czymś, czego potrzebowałem, usuwając z głowy wszelkie niepotrzebne myśli.
- Sądzę, że powinieneś porozmawiać z Kane'em - oznajmił pół anioł, gdy wróciliśmy już do mojego pokoju. Popatrzyłem na niego z mieszanymi uczuciami.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - przyznałem szczerze. Nie śpieszyło mi się do kolejnego konfliktu ze strażnikiem.
- Więc chcesz ciągnąć ten bezsensowny spór o to, kto komu bardziej dowali? - Kari popatrzył na mnie spod przymrużonych oczy. Wiedziałem, że miał rację...
- Dobra, ale nic nie obiecuję - w końcu się zgodziłem. Idziesz ze mną?
- W sumie... - zawahał się. - ... to nie. Mam pomysł, przyjdźcie oboje do "Lithy", tylko dajcie mi jakieś pół godziny. Obiecuję, że na pewno nie dojdzie do mordobicia - uśmiech anioła był powalający. Nie taki, jak Rakyo, oczywiście. Po prostu była w nim taka szczerość, że nie dało się jej sprzeciwić. Kiwnąłem więc tylko głową i poszedłem do sektora Kane'a. Spotkał mnie tam dajmon na usługach Kane'a.
- Prowadź mnie do twojego zasranego właściciela - był to rozkaz, nie prośba. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej spotkał już swojego kolegę i wolał nie ryzykować starcia, więc tylko skinął głową.
Widok w komnacie był co najmniej szokujący. Kane i blond-szczur rozmawiali ze sobą, jak gdyby nigdy nic. Zatkało mnie.
- Ty... - syknął mój brat i zaatakował mnie z nadzwyczajną dla siebie prędkością, wyciągając miecz. Nie musiałem się zbytnio spieszyć, blokując jego cios. Tyflingiem. Gdy obaj zobaczyli, jaki miecz trzymam w ręce, blondyn się cofnął, a Kane przyjął pozycję obronną. Ale miałem pełną kontrolę nad ostrzem, zarówno dzięki Toshiro, jak i "kłótni" z ostrzem, jaką odbyłem w drodze tutaj. Uśmiechnąłem się, widząc minę blondyna.
- Co, genialny plan pozbycia się mnie nie zadziałał? Ale chyba nie przerwałem w jakimś superważnym momencie. Jak spiskujecie sobie właśnie jakiś własny spisek i zaspiskowałem przeciw wam, przerywając plany spiskowania, to mogę wyjść i poczekać - nie miałem zamiaru dać się wyprowadzić z równowagi.
- Szczyl właśnie miał się zbierać, prawda - warknął Kane, patrząc znacząco na Albiona. Ten przełknął ślinę i wyszedł potulnie. Wolałem jednak nie chować ostrza, nawet gdy wyszedł. - O co chodzi? Masz nad wyraz dobre poczucie czasu - Kane popatrzy mi prosto w oczy.
- Chciałem porozmawiać, ale jak widać nie mamy o czym. Szybciej będzie, jak po prostu cię zarżnę. Albo ty mnie, zależy, kto będzie miał większe szczęście - strażnik prychnął.
- Nie muszę ci się tłumaczyć z tego, co robię i z kim.
- Ani ja - uśmiechnąłem się z błyskiem w oku. Nie przeszedłem zupełnie na swoją "dworską osobowość", ale pożyczyłem kilka tricków, stając pomiędzy swoimi dwiema twarzami. - Jeśli masz zamiar udowodnić mi, że jednak jesteś cywilizowaną istotą, to chodź za mną - poleciłem. Widziałem, jak bardzo strażnik chciał się kłócić, ale ostatecznie poszedł za mną.
"Lithy" była nazwą jednego z bogatszych lokalów czerwonej dzielnicy stolicy. Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego mieliśmy przyjść akurat w to ohydne miejsce, wypełnione starymi milionerami i kobietami, których ciała były w większości widoczne, poza nieznacznymi szczegółami.
W końcu jednak zrozumiałem. Na środek, zaaranżowany na scenę wszedł Kari z instrumentem, którego do końca nie mogłem zidentyfikować, ale wyglądał na coś dystyngowanego. Światła zgasły.

Od Irezaji


Poranek był rześki, z czystą dziecięcą radością chodziłam po ogrodzie. Moje bose stopy delikatnie stąpały po wilgotnej trawie. Podbiegłam i zakręciłam piruet jak baletnica.
- Ładna! – usłyszałam czyjś głos.
- Było jej widać majtki! – dodał ktoś inny. Zaczerwieniłam się i poprawiłam nerwowo zwiewną spódnicę. Za drzewami siedziały trzy wilkołaki i gapiły się na mnie. Nie jestem pewna, ale chyba sądziły, że ich nie widzę. Spojrzałam w ich stronę surowo.
- Nie chcę was martwić, ale ona nas chyba widzi... – usłyszałam szept trzeciego wilkołaka.
- Idzie tu! – zerwały się panicznie, kiedy postąpiłam krok w ich stronę.
- Ałć! – wrzasnął ktoś, później rozległ się głośny rumor. – Co wy tu wyprawiacie? To prywatna posesja Kane’a jak was ktoś dorwie to...
- Już was ktoś dorwał... – powiedziałam podchodząc do zbierającego się z ziemi anioła o srebrnych włosach. Wilkołaki jak na komendę schowały się za plecami chłopaka, który miał naprawdę nie tęgą minę.
- Panienka Irezaja... Miło panienkę widzieć... – wymamrotał i skłonił się nisko. Wilkołaki poszły za jego przykładem, chociaż ich ukłony przypominały raczej przepychanki.
- Kurcze widziałem majtki panienki...
- Zamknij się Jory, jak chcesz wyjść z tego cało! –syknął anioł.
- A ty jesteś... – zaczęłam spoglądając na chłopaka. Wydawał mi się znajomy.
- Kaelus..
- Syn Atraela – dokończyłam bo właśnie go sobie przypomniałam. On i jego ojciec odwiedzali kiedyś pałac mojego ojca. To wtedy się poznaliśmy. Próbowałam wtedy nawet chłopaka podrywać, ale był tak speszony, że nic z tego nie wyszło.
- Tak. Nie myślałem, że mnie panienka pamięta... Co do moich kompanów to naprawdę przepraszam...
- No dobrze. Tym razem wybaczam, ale żadnych więcej tekstów odnośnie mojej bielizny – spojrzałam po wilkołakach.
- Tak prze panienki...  – zawołały chórem jak dzieci w szkole.
- Coś się stało? – zapytał Ogion podchodząc do mnie.
- Nie. To nic takiego. Stary znajomy i jego przyjaciele – uśmiechnęłam się do elfa.
- Nekromanta...? – to stwierdzenie wyrwało się Kaelowi, który spoglądał na Ogiona nieco zaniepokojony. – Przepraszam, nie chciałem być nie miły czy coś. Po prostu pierwszy raz widzę kogoś takiego jak ty... – wytłumaczył się szybko.
- Zdziwiłbym się gdybyś spotkał. Jestem jedynym nekromantą, który obecnie chodzi po Kontraświecie – odpowiedział Ogion. Nie było w nim ani odrobiny złości na młodego anioła.
- Co to za zebranie Małpo? – Sękol przylazł znowu za swoim panem i rzucił mi wściekłe spojrzenie.
- Ty patrzcie jakie paskudztwo...
- Co to? – wrzeszczały wilkołaki jeden przez drugiego.
- Kogo nazywasz paskudztwem wyliniały kundlu? – Sękol pogroził łapą wilkołakowi.
- I jeszcze się odgraża! – zachwycił się ten, którego Kael nazwał Jori.

Od Kane'a

Wróciłem do swoich kwater, nadal byłem podenerwowany, do tego zmęczony, także walką z dajmonem. Ledwie wszedłem do sypialni usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem ciężko.
- Wejść – powiedziałem na tyle głośno, żeby mnie było słychać. Do pokoju wszedł Remes.
- Wszystko w porządku, panie mój? – zapytał przyglądając mi się badawczo. Najwidoczniej za cicho mówiłem co wzbudziło jego niepokój.
- Żyję jeśli o to pytasz... A teraz do rzeczy.
- Oczywiście. Abilion chce się z panem widzieć – imię blond kretyna bardzo ciężko przechodziło Remesowi przez usta. - Przysłał swego sługę, aby ten przekazał, że cesarski syn czeka na pana.
- No to sobie poczeka, do następnego tysiąclecia albo i wieczność. Przyprowadź mi tego sługę. – Dejmon bezzwłocznie wykonał moje polecenie. Tuż za nim wlókł się jakiś elf, był wyraźnie wystraszony. Najwidoczniej cesarski debil musiał długo przekonywać go żeby tu przyszedł.
- Przekaż blond kretynowi, że jak ma jakąś sprawę do mnie to nich osobiście ruszy dupę, bo ja nie mam zamiaru go zaszczycić swoją obecnością. Powiedz mu też, że mogę rozważyć patrzenie na jego gębę dopiero jutro koło południa nie wcześniej. I masz mu to przekazać słowo w słowo – sługa patrzył na mnie jeszcze bardziej przerażony niż wcześniej. – A teraz wynocha.
- Tak jest panie – elf skłonił się i niemal wybiegł. Remes także skłonił się i również wyszedł. 

Wyszedłem właśnie z łazienki gdy usłyszałem delikatne skrzypienie otwierających się drzwi. Obróciłem się błyskawicznie szykując się na ewentualny atak. W drzwiach stała Normenel i mierzyła mnie wzrokiem.
- No hej skarbie, coś często mnie ostatnio odwiedzasz – skwitowałem podchodząc do komody.
- A to źle? – zapytała podchodząc do mnie.
- Cóż, kiedy tak wyglądasz to możesz tu zostać na stałe – powiedziałem spoglądając znacząco na wycięcie jej sukni, które biegło od ramion przez cały brzuch i kończyło się dopiero poniżej pępka. Anielica zaśmiała się z błyskiem w oczach. Dlaczego miałem wrażenie, że specjalnie się tak ubrała?
- Wiedziałam, że ci się spodoba – skwitowała.
- A więc...  Jaka to ważna sprawa  czeka na moją uwagę? – zapytałem.
- Cóż... Tylko jedna... – powiedziała i pozwoliła sukni opaść w dół. Stanęła przede mną zupełnie naga, muszę przyznać, że był to niezwykle piękny widok.
- Wiesz skarbie, że żartowanie z mężczyzny w ten sposób to już prawdziwe tortury i mogą cię za to zamknąć w lochu.
- A kto ci powiedział, że żartuję? – Normenel podeszła do mnie, jedną dłoń położyła mi na piersi, a drugą zdjęła ręcznik, który miałem przewiązany na biodrach. Pochyliłem się i pocałowałem ją.
- Nie wiem w co grasz skarbie, ale radzę przestać teraz, póki jeszcze możesz – powiedziałem.
-Nie wierzę po prostu. Wielki Kane, który ma na swoim koncie połowę świty pałacowej, chce żebym zrezygnowała. Powinni to wpisać do kronik historycznych.
- Śmiej się, proszę bardzo, ale ty w przeciwieństwie do nich nie jesteś pierwszą lepszą, z którą można się jednorazowo pobawić. A ja kochanie do stałych związków raczej się nie nadaję...
- Wiem. Poza tym znam przynajmniej pięć szlachetnych dam, które na wieść o tym że masz zamiar się ustatkować rzuciłyby się z mostu.
- Więc o co ci chodzi? – zapytałem odsuwając się od niej, choć nie miałem na to w żadnym razie ochoty.
- O to, że chcę być dzisiaj z tobą. To wszystko – anielica znów podeszła do mnie i stając na palcach pocałował mnie. Moja natura zwyciężyła nad rozumem. Brutalnie chwyciłem ją w ramiona i zacząłem całować. 

Normenel leżała wyczerpana na moim ramieniu. Oddech jej się rwał, policzki miała niemal tak czerwone jak włosy. Wyglądała na bardzo zadowoloną, ale ja wciąż miałem sporo wątpliwości.
- Teraz już wiem, skąd te wszystkie plotki na twój temat – wymruczała. Zaśmiałem się na te słowa. No mój temat krążyło faktycznie dużo plotek. Chciałem coś odpowiedzieć, ale dziewczyna zasnęła. Miałem nadziej, że nie przesadziłem za bardzo. Przez jakiś czas spoglądałem na nią, ale w końcu zmorzył mnie sen.
Kiedy się rano obudziłem Normenel właśnie się ubierała.
- Dzień dobry – powiedziałem siadając. Anielca spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy. Jak kotka weszła na czworak na łóżko i zbliżyła się żeby mnie pocałować.
- Doby, bardzo dobry... – wymruczała. – Szkoda, że muszę się zbierać.
- Wielka szkoda... – od dziewczyny oderwało mnie pukanie do drzwi. No oczywiście świat beze mnie nie mógł sobie sam poradzić.
- Moment! – warknąłem. – No cóż. Na tym musimy na razie poprzestać.
Normenel wstała. Ja też szybko doprowadziłem się mniej więcej do porządku. Wyszliśmy z mojej sypialni przed drzwiami stał Eirinn.
- Panie, Abilion czeka w pańskim gabinecie – oznajmił. Nie mógł pohamować dwuznacznego uśmieszku na widok rudowłosej. Wzrok utkwił mu w tym samym miejscu, w którym mnie wczoraj.
- Radziłbym oszczędzać wzrok, bo łatwo go stracić... – ostrzegłem. Uśmiech na twarzy smoka tylko się poszerzył, ale starał się tak otwarcie nie gapić.
Do swojego biura wszedłem w dobrym nastroju i o dziwo widok blond debila nie popsuł mi go, aż tak bardzo jak się spodziewałem.
- Kim ty niby jesteś, żeby kazać mi czekać?! – warknął szczyl.
- Jeszcze raz podnieś na mnie głos, to stracisz zdolność mówienia – ostrzegłem go bardzo uprzejmie. Chłopak był wściekły, ale pohamował się. To on miał sprawę do mnie i dobrze wiedział, że wkurzanie mnie nie jest najlepszym pomysłem.
- Chcę cię o coś prosić... – zaczął. – Chcę, żebyś zabił Hebiego... – na te słowa parsknąłem śmiechem.
- Całkiem ci się we łbie poprzewracało idioto? – zapytałem kiedy udało mi się uspokoić. Jak ten kretyn mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł, żeby przyjść do mnie z czymś takim. Zabójstwo członka rodziny królewskiej mógł zlecić tylko cesarz lub ew. senat po ówczesnym głosowaniu, jeżeli co najmniej trzydziestu z trzydziestu pięciu senatorów poparło wniosek. A tu przychodzi do mnie szczeniak prosząc o zabicie syna cesarza, do tego erillu, którego upodobała sobie Wyrocznia.
- Zrobię wszystko. Tylko go zabij... – zaczął.
- Posłuchaj mnie uważnie kretynie, za samo to, że tu przyszedłeś z takim pomysłem powinienem wezwać straż, żeby zamknęli cię w lochu, zwołać zebranie senatu i wystosować w kierunku twojej osoby oskarżenie o zdradę. Wszyscy tak cię lubią, że pozwolenie na ścięcie ci głowy dostałbym w mniej niż dwie godziny.
- Nie zrobisz tego... – chłopak był przerażony. Dobrze wiedział, że mogę spełnić swoją groźbę i nawet cesarz nie miałby nic do powiedzenia.
- No to sprawdź mnie... – miałem właśnie zawołać Remesa, gdy ten wszedł do mojego biura wraz z Hebim.

czwartek, 25 lipca 2013

Od Kaelusa

Ojciec, jak zwykle postanowił mnie wysłać po składniki do mikstur. Nie wiedziałem, czy faktycznie są mu potrzebna czy tylko chce się mnie na jakiś czas pozbyć. To nie miało zbyt wielkiego znaczenia tym bardziej, że musiałem tym razem jedynie wyjechać za mury miasta i zabrać pakunek od znajomego ojca. Chciałem się szybko uwinąć, więc poszedłem do stajni.
- Hej Fircyk – podszedłem do boksu siwego ogiera. Był mieszańcem. Jego matką była zwykła klacz, ale ojcem wiatrogon ze stajni cesarskich. Nie należał do mnie tak właściwie, ale ojciec pozwolił mi go zabrać. Pozwoliłem, żeby ogier mnie powąchał. Nie widział mnie jakiś czas, nie wiedziałem jak zareaguje. Koń jednak poznał mnie od razu i zarżał zadowolony. Miałem właśnie otworzyć boks, gdy do stajni ktoś wszedł. To był Kari, tuż za nim szedł jakiś chłopak. Nie od razu go poznałem.
- Panicz Hebi – powiedziałem, nieco zaskoczony, że widzę go tutaj, i skłoniłem głowę. – Kaelus, syn Atraela, do usług – przedstawiłem się jak nakazywała tego etykieta. Tym bardziej, że nigdy nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni, bo i niby po co. Hebi nie bywał na dworskich uroczystościach zbyt często, a mój ojciec unikał ich jak ognia. Jeżeli już musiał być zabierał mnie za sobą, ale to była wielka rzadkość.
- Daj spokój proszę. Nie musisz mi się kłaniać – powiedział z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłem uśmiech. Wiele dobrego słyszałem o paniczu Hebim. Mój ojciec zawsze mówił o nim same dobre rzeczy. Natomiast o Abilionie nie mówił prawie nic. Zapewne dlatego, że zawsze powtarzał „Jeżeli masz zamiar powiedzieć coś niemiłego, nie mów nic”.
Spojrzałem na Kariego. Nie był już tak spięty i nawet się uśmiechał.
- A ty dokąd? – zapytał podchodząc do mnie.
- Jak zwykle, ojciec posłał mnie po składniki do swoich mazideł... – na wzmiankę o ojcu Kari spiął się nieco. – Przepraszam... – wymamrotałem.
- A ty to niby za co? – zapytał i poklepał mnie po ramieniu. Cieszyłem się, że mimo tego niefortunnego zdarzenia dalej traktuje mnie jak przyjaciela.
- Wybaczcie, ale ja muszę już zmykać jeżeli chcę wrócić o w miarę przyzwoitej porze. – Wyprowadziłem Fircyka z boksu. – A i Kari...
- Tak?
- O Argo nie musisz się martwić, śpi jak suseł. Jak ostatnio do nich zaglądałem to chrapała zwinięta na brzuchu BlackBo.
- Ta mała psotnica gdzie śpi? – Kari zaśmiał się.
- Z trójka wilkołaków... No i ojciec kazał przygotować ci pokój w bocznym skrzydle, żebyś miał spokój. Przyjdziesz do nas jak wrócisz... prawda? – zapytałem. Nie chciałem, żeby gdzieś sobie poszedł.
- Pewnie – uśmiechnął się do mnie. Odetchnąłem z ulgą.
- No to teraz już na prawdę muszę jechać.
Szybko osiodłałem konia i wyjechałem. Widziałem jeszcze jak Kari prowadzi Rebiatę, a Hebi wiatrogona.
Na całe szczęście Fircyk był bardzo szybkim wierzchowcem i cała podroż zajęła mi niecałą godzinę. Kiedy tylko wszedłem do domu i oddałem ojcu pakunek byłem naprawdę padnięty. Ledwo dowlokłem się do łóżka, a już spałem.
Rano obudził mnie zadowolony wrzask wilkołaków. Jak zwykle wszędzie ich było pełno.