Wolałem poczekać kawałek dalej na korytarzu niż narażać się na ewentualną nocną wizytę Kane'a. Nie byłem na tyle masochistyczny, by chcieć ściągnąć na siebie senne koszmary. Jak podejrzewałem, Strażnik w końcu się pojawił. Był wkurzony, ale przyzwyczaiłem się już do tego.
- Co ty, kurwa, odwalasz, co? - syknął na mnie, chwytając mnie za ramię. Zabolalo, podrażnione mięśnie zaprotestowały głośno i wyraźnie przeciwko takiemu taktowaniu. - Idziesz ze mną do kwatery i koniec gadania. Mamy sobie coś do wyjaśnienia - mimo niepodważalnej przewagi masowej zaprotestowałem.
- Nie mam zamiaru nigdzie iść. I jeśli z łaski swojej mógłbyś mnie puścić, byłbym wdzięczny - fuknąłem na niego. Podziałało.
- Dobrze. W takim razie tu też może być.Co ty do cholery odstawiasz? Jeszcze tak nisko nie upadłem, żeby jakiś szczeniak musiał się mną opiekować. A już na pewno nie ty - westchnąłem w odpowiedzi, wywracając oczami.
- O czym ty znowu mówisz? Dajmon ci powywracał w głowie? - nie chciało mi się nawet udawać podwójnej osobowości.
- Właśnie, dajmon. Ale to za chwilę, najpierw bardzo chętnie posłucham, co masz mi do powiedzenia w obecnym temacie. Mówię o rozmowie na mieście. Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz, co? Nie jestem szczeniakiem, jak ty, żeby potrzebować niańki.
- Mówię i robię, co mi pasuje, a tobie nic do tego. I z łaski swojej pomyślałbyś trochę szerzej, jeśli to nie zbytek trudu. Misiek już poszedł do odstrzału, jak dobrze pójdzie, to ktoś się wkurzy i będzie miał rybkę z grilla. Cholera jedna wie co po drodze. I co? Według ciebie ludzie będą jeszcze wiedzieć, co się dzieje, jak nagle zniknie cała góra, wybijając się wzajemnie? Trochę logiki - prychnąłem i odszedłem, zostawiając Kane'a samego. Był zupełnie zbity z tropu.
Gdy wszedłem do pokoju, Rakyo już w nim był, leżał na łóżku z książką w ręku. Wiedziałem, że to nie oznaka spokoju, a próby wepchania myśli w cokolwiek, byle nie to, co się wydarzyło. Nie przeszkadzałem mu.
- Moon! - zawołalem służącego. Chłopak pojawił sie natychmiastowo i ukłonił się lekko. - Jest tu gdzieś jakaś sola, gdzie można poćwiczyć fechtunek? - spytałem go. Trochę głupio mi było się przyznać, że nie pamiętałem dobrze rozmieszczenia pałacu.
- Oczywiście. Jest pan zainteresowany sprawdzeniem jej teraz, czy przygotować na jakąś konkretną godzinę? - spytał usłusznie wampir.
- Teraz. Muszę się na czymś wyładować, a obawiam się, że poduszki chciałyby jeszcze trochę pożyć - uśmiechnąłem się z własnego żartu.
Sala treningowa nie była tak duża, jak przypuszczałem. Bardziej porównałbym ją do jakiegoś dojo w małej miejscowości czy wiosce samurajskiej, niż pomieszczenie w pałacu, gdzie nawet schowek na miotły był wielkości średniej klasy mieszkania. Nie przeszkadzało mi to jednak.
Wyciągnąłem ze stojaka jeden z mieczy drewniano-skórzanych i zacząłem kombinację różnych technik, by skupić się zupełnie na obecności i choć przez chwilę nie myśleć o tym, co muszę, a o tym, co chcę. Widziałem kątem oka, że Moon przygląda mi się zafascynowany. Nieco bawiło mnie jego podniecenie, dlatego zaczęłem podświadomie wybierać coraz bardziej teatralne ruchy.
W pewnym momencie drzwi do sali się otworzyły, zastając mnie w dość niezręcznej pozycji. Natychmiastowo się poprawiłem. Przy futrynie stała Irezaja.
- Podejrzewalam, że cię tu znajdę - uśmiechnęła się lekko.
Gdy wszedłem do pokoju, Rakyo już w nim był, leżał na łóżku z książką w ręku. Wiedziałem, że to nie oznaka spokoju, a próby wepchania myśli w cokolwiek, byle nie to, co się wydarzyło. Nie przeszkadzałem mu.
- Moon! - zawołalem służącego. Chłopak pojawił sie natychmiastowo i ukłonił się lekko. - Jest tu gdzieś jakaś sola, gdzie można poćwiczyć fechtunek? - spytałem go. Trochę głupio mi było się przyznać, że nie pamiętałem dobrze rozmieszczenia pałacu.
- Oczywiście. Jest pan zainteresowany sprawdzeniem jej teraz, czy przygotować na jakąś konkretną godzinę? - spytał usłusznie wampir.
- Teraz. Muszę się na czymś wyładować, a obawiam się, że poduszki chciałyby jeszcze trochę pożyć - uśmiechnąłem się z własnego żartu.
Sala treningowa nie była tak duża, jak przypuszczałem. Bardziej porównałbym ją do jakiegoś dojo w małej miejscowości czy wiosce samurajskiej, niż pomieszczenie w pałacu, gdzie nawet schowek na miotły był wielkości średniej klasy mieszkania. Nie przeszkadzało mi to jednak.
Wyciągnąłem ze stojaka jeden z mieczy drewniano-skórzanych i zacząłem kombinację różnych technik, by skupić się zupełnie na obecności i choć przez chwilę nie myśleć o tym, co muszę, a o tym, co chcę. Widziałem kątem oka, że Moon przygląda mi się zafascynowany. Nieco bawiło mnie jego podniecenie, dlatego zaczęłem podświadomie wybierać coraz bardziej teatralne ruchy.
W pewnym momencie drzwi do sali się otworzyły, zastając mnie w dość niezręcznej pozycji. Natychmiastowo się poprawiłem. Przy futrynie stała Irezaja.
- Podejrzewalam, że cię tu znajdę - uśmiechnęła się lekko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz