niedziela, 21 lipca 2013

od Hebiego

Wolałem poczekać kawałek dalej na korytarzu niż narażać się na ewentualną nocną wizytę Kane'a. Nie byłem na tyle masochistyczny, by chcieć ściągnąć na siebie senne koszmary. Jak podejrzewałem, Strażnik w końcu się pojawił. Był wkurzony, ale przyzwyczaiłem się już do tego.
- Co ty, kurwa, odwalasz, co? - syknął na mnie, chwytając mnie za ramię. Zabolalo, podrażnione mięśnie zaprotestowały głośno i wyraźnie przeciwko takiemu taktowaniu. - Idziesz ze mną do kwatery i koniec gadania. Mamy sobie coś do wyjaśnienia - mimo niepodważalnej przewagi masowej zaprotestowałem.
- Nie mam zamiaru nigdzie iść. I jeśli z łaski swojej mógłbyś mnie puścić, byłbym wdzięczny - fuknąłem na niego. Podziałało.
- Dobrze. W takim razie tu też może być.Co ty do cholery odstawiasz? Jeszcze tak nisko nie upadłem, żeby jakiś szczeniak musiał się mną opiekować. A już na pewno nie ty - westchnąłem w odpowiedzi, wywracając oczami.
- O czym ty znowu mówisz? Dajmon ci powywracał w głowie? - nie chciało mi się nawet udawać podwójnej osobowości.
- Właśnie, dajmon. Ale to za chwilę, najpierw bardzo chętnie posłucham, co masz mi do powiedzenia w obecnym temacie. Mówię o rozmowie na mieście. Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz, co? Nie jestem szczeniakiem, jak ty, żeby potrzebować niańki.
- Mówię i robię, co mi pasuje, a tobie nic do tego. I z łaski swojej pomyślałbyś trochę szerzej, jeśli to nie zbytek trudu. Misiek już poszedł do odstrzału, jak dobrze pójdzie, to ktoś się wkurzy i będzie miał rybkę z grilla. Cholera jedna wie co po drodze. I co? Według ciebie ludzie będą jeszcze wiedzieć, co się dzieje, jak nagle zniknie cała góra, wybijając się wzajemnie? Trochę logiki - prychnąłem i odszedłem, zostawiając Kane'a samego. Był zupełnie zbity z tropu.
Gdy wszedłem do pokoju, Rakyo już w nim był, leżał na łóżku z książką w ręku. Wiedziałem, że to nie oznaka spokoju, a próby wepchania myśli w cokolwiek, byle nie to, co się wydarzyło. Nie przeszkadzałem mu.
- Moon! - zawołalem służącego. Chłopak pojawił sie natychmiastowo i ukłonił się lekko. - Jest tu gdzieś jakaś sola, gdzie można poćwiczyć fechtunek? - spytałem go. Trochę głupio mi było się przyznać, że nie pamiętałem dobrze rozmieszczenia pałacu.
- Oczywiście. Jest pan zainteresowany sprawdzeniem jej teraz, czy przygotować na jakąś konkretną godzinę? - spytał usłusznie wampir.
- Teraz. Muszę się na czymś wyładować, a obawiam się, że poduszki chciałyby jeszcze trochę pożyć - uśmiechnąłem się z własnego żartu.
Sala treningowa nie była tak duża, jak przypuszczałem. Bardziej porównałbym ją do jakiegoś dojo w małej miejscowości czy wiosce samurajskiej, niż pomieszczenie w pałacu, gdzie nawet schowek na miotły był wielkości średniej klasy mieszkania. Nie przeszkadzało mi to jednak.
Wyciągnąłem ze stojaka jeden z mieczy drewniano-skórzanych i zacząłem kombinację różnych technik, by skupić się zupełnie na obecności i choć przez chwilę nie myśleć o tym, co muszę, a o tym, co chcę. Widziałem kątem oka, że Moon przygląda mi się zafascynowany. Nieco bawiło mnie jego podniecenie, dlatego zaczęłem podświadomie wybierać coraz bardziej teatralne ruchy.
W pewnym momencie drzwi do sali się otworzyły, zastając mnie w dość niezręcznej pozycji. Natychmiastowo się poprawiłem. Przy futrynie stała Irezaja.
- Podejrzewalam, że cię tu znajdę - uśmiechnęła się lekko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz