sobota, 27 lipca 2013

Od Kane'a

Na „rozmowy negocjacyjne” ze szczeniakiem nie byłem do końca gotowy, ale każda chwila wydawała się równie dobra, lub równie zła, zależy jak na to patrzeć. Hebi postanowił wybrać miejsce. Zaprowadził mnie, a jakże, do "Lithy".
- Witaj Kane! – przywitała mnie T’ajja. Dziewczyna nosiła  przezwisko sfinks, była kotołaczką i jedyne w co się zazwyczaj ubierała była biżuteria. Tym razem nie było inaczej. – Dawno cię tu nie było. Stęskniłam się – pożaliła się z niedwuznacznym uśmiechem na ustach. Hebi spojrzał na mnie i westchnął. Nie wyglądał na specjalnie zdziwionego, że dobrze mnie tu znają. Nie podejrzewałem, żeby smarkacz gustował w takich miejscach, sądziłem więc, że to był pomysł kogo innego. I jak zwykle się nie myliłem. Na scenie siedział Kari.
Ja i Hebi usiedliśmy przy stoliku. Kari w tym czasie zaczął grać. Muzyka była niezwykle melodyjna , a na scenie za nim odbywał się pokaz cieni. Jedna z dziewczyn tanecznym krokiem podeszła do nas. To była Kalia, kolejna stęskniona, co łatwo było wyczytać z jej oczu.
- Czego się napijesz Kiciu i ile zostaniesz? - spytała pochylając się tak bym mógł sobie sporo obejrzeć.
- To co zwykle, ptaszyno i niestety nie zostanę zbyt długo. Dla dzieciaka może to samo...? – Hebi chciał zaprotestować, ale dziewczyna dostała solidnego klapsa i odeszła chichocząc.
- Jesteś obleśny... – skwitował młody. Roześmiałem się na to określenie.
- Nie. Ja jestem po prostu dorosłym, zdrowym mężczyznom z dość sporymi potrzebami. Poza tym ty też do najświętszych nie należysz i gdybyś mógł to calutki dzień bawiłbyś się ogonem swojego smoka... – Hebi zaczerwienił się chyba po sam pępek.
- Możemy już o tym nie rozmawiać?
Kalia wróciła niosąc dwa puchary i dwie kryształowe butelki z lekko fluoryzującym alkoholem. Łzy Serrise, najdroższy i najbardziej pożądany alkohol w  Kontaświecie, zakazany na niektórych wyspach, bo kilku kretyńskich młokosów przedawkowało. W dużych ilościach może faktycznie był szkodliwy, ale w małych miał naprawdę fajne działanie. Mianowicie niemal natychmiast dawał efekt miłego rozluźnienia, człowiek czuł się, jakby założył „różowe okulary”, świat stawał się z miejsca piękniejszy. Kolejnym bardzo miłym akcentem było to, że nie miało się po tym, żadnego kaca.  
Podałem dziewczynie należność ze sporym napiwkiem. Napełniłem swój puchar. Hebi natomiast patrzył na mnie podejrzliwie.
- Spokojnie, dzieciaku. Jakbym chciał cię otruć to wybrałbym coś tańszego, jak naparstnica na przykład, sporo  jej rośnie w moim ogrodzie – upiłem solidny łyk. Alkohol rozszedł się falą miłego ciepła po moim przełyku. Dzieciak też wreszcie się odważył. Nalał sobie na próbę pół kielicha i podstawił sobie po nos. Nie mogłem się nie uśmiechnąć kiedy upił niewielki łyk i wytrzeszczył mocno oczy. Zakrztusił się.
- Łykaj, nie przytrzymuj w ustach, bo za każdym razem będziesz się krztusić – poklepałem go lekko po plecach. Widziałem, że pół anioł spogląda na nas z lekkim niepokojem. Zasalutowałem mu, a on pokręcił tylko głową na ten gest.
- To ja może poproszę coś normalnego... – wymamrotał chłopak, gdy już się uspokoił.
- Daj spokój, bądź mężczyznom... No chyba, że faktycznie wolisz soczek.... – wjechałem mu oczywiście na ambicje. Chłopak nabrał powietrza i pociągnął solidny łyk. Tym razem przełknął po męsku i tylko raz zakasłał lekko. – No od razu lepiej.
Przez moment słuchaliśmy muzyki granej przez Kariego. Koleś miał faktyczny talent.
- No więc. Wypada wreszcie porozmawiać o konkretach.. – mruknąłem kończąc puchar i nalewając sobie następny.
- Gdybyś nie zachowywał się jak cholerny buc i nie próbował na siłę ustawiać mi życia to by nas tu nie było – skwitował Hebi, mimo słów, nie było w jego głosie złości.Najwidoczniej alkohol podziałał tak ja miał podziałać. Posłał wszelkie nerwy w diabły.
- Taa... ty też tak całkiem fair nie byłeś. Zatajanie przede mną wielu istotnych rzeczy, udawanie blond debila. Swoją drogą wiesz na jaki genialny plan wpadł ten pomyleniec?
- Zgaduję, że o tymże planie rozmawialiście, kiedy wszedłem.
- A owszem. Blond debil prosił mnie żebym cię zabił... – dzieciak spojrzał na mnie bardzo uważnie jakby bojąc się, że może jednak mam zamiar go otruć.
- I...?
- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto wykonuje rozkazy czy choćby prośby tego imbecyla? Nie sądziłem, że aż tak nisko mnie cenisz.
- Cóż... Sądzę po prostu, że tę konkretną prośbę mógłbyś jednak chcieć wykonać.
- Nie. Nie chcę i nigdy nie chciałem, mimo wszystko – chłopak spojrzał na mnie jakby mi właśnie rogi wyrosły i może trzecie oko do kompletu. – Czy ty sądzisz, że gdybym naprawdę chciał cię zabić, to siedziałbyś tu cały i w jednym kawałku?
- Nie do końca cały... – mruknął. No tak na szyi wciąż miał nieciekawe sińce.
-Cóż kultura wymagałaby, żebym przeprosił, ale atakując Eirinna zdecydowanie przegiąłeś...
- Ja przegiąłem? Koleś wpada do moich kwater jak do obory, obija mi służbę i jeszcze na dodatek mi rozkazuje... Sądzę, że ty delikwenta z miejsca byś zabił, więc niech się cieszy, że nie jestem tobą... – młody nieźle to podsumował, bo ja zapewne właśnie tak bym zrobił.
- No ok. Z tym mogę się zgodzić. Powiedz mi natomiast co byś zrobił gdyby jeden z twoich kumpli z Falconu wrócił obity?
- Wkurzyłbym się... – przyznała chłopak . – Tylko, że ty mówisz o moich przyjaciołach, a Eirinn to tylko twój przydup... – nie pozwoliłem mu skończyć.
- Nie radzę ci wypowiadać się w ten sposób. Według ciebie mogę być wrednym bucem ze skłonnościami do sadyzmu i masochizmu, ale tak się składa, że ja też mam przyjaciół. A Eirinn jest jednym z nich. Powiedziałem ci już, że nie pozwolę nikomu ich skrzywdzić.Tylko jedna osoba miała czelność skrzywdzić Normenel na moich oczach...
- Podejrzewam, że nie skończył najlepiej.
- Dobrze podejrzewasz – napiłem się znowu.
- To był ktoś istotny?
- Mój ojciec... – Hebi spojrzał na mnie i zamrugał jakby nie zrozumiał o czym mowa.
- Jak to, twój ojciec?
 - Uważasz mnie za nieobliczalnego sadystę. Szkoda, że nie poznałeś mojego ojca. Może wtedy poznałbyś prawdziwe znaczenie słowa sadysta. Mój ojciec był głównym egzekutorem cesarskim, tylko, że on nie potrzebował wyroku do wykonania egzekucji. Potrafił zarzynać ludzi na środku ulicy za to, że źle na niego spojrzeli. Tak samo było z Normenel. Dziewczyna weszła mu w słowo, na dodatek niechcący, a on podszedł do niej i bez ostrzeżenia wymierzył jej cios. Złamał jej wtedy szczękę. Raczej nie będziesz sobie nawet w stanie wyobrazić jak bardzo się wściekłem. Zabiłem go wtedy. Z zimną krwią, chociaż niemal przypłaciłem to życiem. Większość blizn pozostała mi właśnie po tamtej walce.
Chłopak trawił moje słowa w zamyśleniu. Przez jego twarz przemykały różne emocje. Od niedowierzania po strach i obrzydzenie, a na zrozumieniu kończąc.
- No dobra. Powiedzmy, że postaram się nieco bardziej szanować twoich ludzi, o ile nie będą mi włazić w drogę oczywiście – powiedział. Zaśmiałem się.
- No dobra, szczeniaku. To ja postaram się, żeby moi ludzie nieco uprzejmiej się do ciebie zwracali. No i mogę nieco mniej się wpieprzać, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim niby?
- Takim, że jak dzieje się coś ważnego to przysyłasz do mnie kogoś ze stosowną informacją. Albo to, albo dalej będę dowiadywał się na własną rękę a to oznacza, że nawet w kiblu nie będziesz miał za wiele prywatności.
- Skoro i tak siedzimy w tym, jakby nie patrzeć razem... Zgoda... – wymamrotał choć niezbyt chętnie. 
- A widzisz. Jak chce to potrafię nie być, aż tak straszny - powiedziałem. Mrugnąłem znacząco do przechodzącej właśnie T'ajji. Dziewczyna nachyliła się i dała mi gorącego całusa.Zaśmiałem się kiedy odchodząc zerkała przez ramię.
- No cóż, ale jakbyś się nie starał to do cywilizowanego człowieka ci daleko... - skwitował Hebi. Roześmiałem się. Jakież było moje zdziwienie, kiedy chłopak do mnie dołączył. Kari spoglądając na nas dwóch śmiejących się razem uśmiechnął się szeroko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz