Eirinn wszedł do mojego gabinetu i padł
na kolana.
- Wybacz mi panie, ale Hebi nie
przyjdzie... – zaczął.
- Wtań! – warknąłem. Na szyi
miał gojące się oparzenia. – Kto ci to zrobił?
Smok nie chciał odpowiedzieć.
- Szczeniak czy jego przydupas?!
Mów!
- Hebi... – powiedział w końcu.
Był przerażony, nie tym, że został ranny, ale tym jak zareaguję.
Z rykiem wściekłości wyszedłem z
bura i poszedłem do zbrojowni. Szczeniak bawił się magią? No to proszę bardzo,
pobawimy się. Założyłem swoje rękawice z dwimerytu. Szybkim krokiem skierowałam
się do apartamentu szczyla. Otwarcie drzwi nie stanowiło problemu, dostały kopa
raz i wyleciały z zawiasów. Zaalarmowani hukiem wstali, cała trójka. Pierwszy
podbiegł do mnie Moon. Dostał cios w szczękę. Tylko jego wampiryczna odporność
uratowała go przed skręceniem karku. Drugi w moim kierunku ruszył Rakyo.
- Shrik! – warknąłem. Tygrys z
impetem rzucił się na smoka przygwożdżając go do ziemi. Jego kły zastygły
milimetr od krtani chłopaka i trwały tam tylko dzięki resztkom opanowania jakie
mi zostały.
Ja natomiast podszedłem do
Hebiego i brutalnie chwyciłem go za gardło. Uniosłem go kilka centymetrów nad
ziemię i potrząsnąłem nim. Jedynie sama Wyrocznia wie jak wielką ochotę miałem
na to żeby skręcić mu kark.
- Mam dość użerania się z tobą!
Ratowania ci dupy tylko po to, żebyś miał mnie gdzieś i bawił się w wielkiego
panicza! Nie interesuje mnie pieprzony gówniarzu co myślisz o mnie, ale nie
pozwolę ci tknąć moich ludzi! Eirinn dostał rozkaz żeby cię sprowadzić i mam
w dupie czy właśnie pieprzyłeś swoją łuskowatą, męską dziwkę czy siedziałeś na
kiblu! – zacisnąłem uścisk jeszcze mocniej. Chłopak próbował się wyrwać, ale
nie był w stanie. Przewyższałem go fizycznie i to sporo, na dodatek rękawice skutecznie blokowały jego magię. Dopóki był w moim
uścisku był całkowicie skazany na moją łaskę.
Hebi zrobił się czerwony, później
blady, po jego policzkach płynęły łzy. Wiedziałem, że muszę go puścić, ale
rozluźnienie uścisku kosztował mnie ogromnego wysiłku. Chłopak w końcu opadł na podłogę krztusząc się.
- Jeżeli jeszcze raz ośmielisz
się tknąć kogoś z bliskich mi osób, zabiję cię. Ale najpierw pozwolę Shrikowi
rozwlec flaki twojego kochasia po całym terenie pałacu. Dopiero jak sobie na to
popatrzysz pozwolę ci błagać o śmierć – wyszeptałem prosto do ucha chłopaka.
Hebi zadrżał. W jego oczach widziałem autentyczny strach o życie, może nie tyle
swoje, co trzymanego przez tygrysa smoka.
Odwróciłem się i wyszedłem
ciągnąc za sobą Shrika. Tygrys warczał wściekle. „Zabić! Zabić!”, jego wściekłe
myśli rozsadzały mi czaszkę. Wybiegłem z pałacu i pognałem do wielkiego ogrodu
na wzgórzu. Tam mogłem się wyżyć i wywrzeszczeć. Tygrys biegną za mną rzucał
łbem, chciał zawrócić, ale moja wola trzymała go blisko mnie.
Usiadłem na ziemi pod ogromną
wierzbą. Dyszałem ciężko, nie przez bieg, ale z powodu złości i buzującej w
moich żyłach adrenaliny. Shrik krążył nerwowo warcząc i rycząc. Powoli jednak
udało mi się go uspokoić.
Usłyszałem szelest. Nie chciało
mi się ani wstawać, ani patrzeć kto to.
- Kane... – na głos Normenel
prychnąłem. Któż by to miał być jeżeli nie moja prywatna terapeutka.
- Eirinn cię przysłał?
- Tak. Kiedy wyszedłeś on wybiegł
mnie szukać. Kiedy dotarliśmy do apartamentu Hebiego ciebie już nie było. Na
całe szczęście Hebi i reszta są cali...
- Myślisz, że mnie to obchodzi?!
– warknąłem, zaraz się jednak opanowałem. – Przepraszam, nie powinienem na ciebie krzyczeć – zacisnąłem
dłonie w pieści i odetchnąłem głęboko by opanować rosnący znów gniew.
- Kane nie powinieneś krzywdzić
Hebiego...
- Nie powinienem?! Eirinn, Remes,
Vicca... ty. Jesteście jedynymi osobami na tym cholernym świecie, które
trzymają mnie przy zdrowych zmysłach. Jedynymi dla których mam imię! Jedynymi
według których mam w żyłach krew, a w piersi serce! Nie pozwolę do cholery żeby
któremuś z was coś się stało! Zabiję wszystko i wszystkich, którzy staną wam na
drodze! Nawet Hebiego! – Shrik znów zawarczał. – Zamknij się pieprzona bestio!
Normenel podeszła i usiadła obok
mnie.
- Już wiem dlaczego tak bardzo
nie możecie się dogadać.... – zaczęła i położyła mi dłoń na karku. Delikatnie
wplotła palce w moje włosy. – Wy po
prostu jesteście do siebie zbyt podobni. Oboje uparci i dumni, oboje chcecie
mieć zawsze racje. Na dodatek oboje zrobicie wszystko dla tych, których
kochacie.
- Miłość nie istnieje...
- Przestań! – warknęła. – Wiesz,
że to nie prawda. Wiesz co czuje do ciebie Vicca.
- Jest głupia. Nic więcej.
Ubzdurała sobie, że mnie kocha...
- Kane, kiedy ty u licha
zrozumiesz, że miłość to właśnie stawianie czyjegoś życia ponad swoje,
pragnienie szczęścia dla innej osoby nawet kosztem siebie samego? Pamiętasz jak
zostałeś ranny w mojej obronie? Ledwo wtedy przeżyłeś i zdawałeś sobie sprawę z
ryzyka, ale i tak nawet się nie zawahałeś. Vicce też uratowałeś życie i to nie
raz. Na dodatek mimo jej uczuć do ciebie nigdy nie wykorzystałeś sytuacji, a
wielu mężczyzn na twoim miejscu bez wahania by to zrobiło. A kiedy Remes poznał
Orianę? Zrobiłeś wszystko, żeby byli razem, nawet mimo tego, że Valerius posłał
za tobą list gończy i wynajął skrytobójców. Z resztą nie dziwię się za bardzo,
zwinęliście mu narzeczoną sprzed ołtarza.
- Dziewczyna wolała Remesa, a on dostawał
świra na jej punkcie. Co niby miałem zrobić? – Normenel uśmiechnęła się.
- Choćbyś nie wiem jak udawał, ja
wiem, że masz serce. Wielkie i dobre – chciałem coś powiedzieć, zaprotestować,
ale położyła mi palec na ustach. – Jeszcze nie skończyłam. Jak oboje się trochę
uspokoicie, pójdziesz i na spokojnie porozmawiasz z Hebim. Żadnych wrzasków,
przekleństw, obelg i bójek, w przeciwnym wypadku złoję skórę wam obu. Hebiemu
powiedziałam to już wcześniej. Był tym pomysłem równie zachwycony co ty.
Westchnąłem ciężko. Z Normenel
lepiej się było nie kłócić. Nawet ja nie byłem na tyle narwany, żeby
sprzeciwiać się jeżeli mówiła tym tonem.
- Dobrze... – wymamrotałem.
- Zuch chłopak – powiedziała i
cmoknęła mnie w policzek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz