środa, 24 lipca 2013

Od Kane'a

Eirinn wszedł do mojego gabinetu i padł na kolana.
- Wybacz mi panie, ale Hebi nie przyjdzie... – zaczął.
- Wtań! – warknąłem. Na szyi miał gojące się oparzenia. – Kto ci to zrobił?
Smok nie chciał odpowiedzieć.
- Szczeniak czy jego przydupas?! Mów!
- Hebi... – powiedział w końcu. Był przerażony, nie tym, że został ranny, ale tym jak zareaguję.
Z rykiem wściekłości wyszedłem z bura i poszedłem do zbrojowni. Szczeniak bawił się magią? No to proszę bardzo, pobawimy się. Założyłem swoje rękawice z dwimerytu. Szybkim krokiem skierowałam się do apartamentu szczyla. Otwarcie drzwi nie stanowiło problemu, dostały kopa raz i wyleciały z zawiasów. Zaalarmowani hukiem wstali, cała trójka. Pierwszy podbiegł do mnie Moon. Dostał cios w szczękę. Tylko jego wampiryczna odporność uratowała go przed skręceniem karku. Drugi w moim kierunku ruszył Rakyo.
- Shrik! – warknąłem. Tygrys z impetem rzucił się na smoka przygwożdżając go do ziemi. Jego kły zastygły milimetr od krtani chłopaka i trwały tam tylko dzięki resztkom opanowania jakie mi zostały.
Ja natomiast podszedłem do Hebiego i brutalnie chwyciłem go za gardło. Uniosłem go kilka centymetrów nad ziemię i potrząsnąłem nim. Jedynie sama Wyrocznia wie jak wielką ochotę miałem na to żeby skręcić mu kark.
- Mam dość użerania się z tobą! Ratowania ci dupy tylko po to, żebyś miał mnie gdzieś i bawił się w wielkiego panicza! Nie interesuje mnie pieprzony gówniarzu co myślisz o mnie, ale nie pozwolę ci tknąć moich ludzi! Eirinn dostał rozkaz żeby cię sprowadzić i mam w dupie czy właśnie pieprzyłeś swoją łuskowatą, męską dziwkę czy siedziałeś na kiblu! – zacisnąłem uścisk jeszcze mocniej. Chłopak próbował się wyrwać, ale nie był w stanie. Przewyższałem go fizycznie i to sporo, na dodatek rękawice skutecznie blokowały jego magię. Dopóki był w moim uścisku był całkowicie skazany na moją łaskę.
Hebi zrobił się czerwony, później blady, po jego policzkach płynęły łzy. Wiedziałem, że muszę go puścić, ale rozluźnienie uścisku kosztował mnie ogromnego wysiłku. Chłopak w końcu opadł na podłogę krztusząc się.
- Jeżeli jeszcze raz ośmielisz się tknąć kogoś z bliskich mi osób, zabiję cię. Ale najpierw pozwolę Shrikowi rozwlec flaki twojego kochasia po całym terenie pałacu. Dopiero jak sobie na to popatrzysz pozwolę ci błagać o śmierć – wyszeptałem prosto do ucha chłopaka. Hebi zadrżał. W jego oczach widziałem autentyczny strach o życie, może nie tyle swoje, co trzymanego przez tygrysa smoka.
Odwróciłem się i wyszedłem ciągnąc za sobą Shrika. Tygrys warczał wściekle. „Zabić! Zabić!”, jego wściekłe myśli rozsadzały mi czaszkę. Wybiegłem z pałacu i pognałem do wielkiego ogrodu na wzgórzu. Tam mogłem się wyżyć i wywrzeszczeć. Tygrys biegną za mną rzucał łbem, chciał zawrócić, ale moja wola trzymała go blisko mnie.
Usiadłem na ziemi pod ogromną wierzbą. Dyszałem ciężko, nie przez bieg, ale z powodu złości i buzującej w moich żyłach adrenaliny. Shrik krążył nerwowo warcząc i rycząc. Powoli jednak udało mi się go uspokoić.
Usłyszałem szelest. Nie chciało mi się ani wstawać, ani patrzeć kto to.
- Kane... – na głos Normenel prychnąłem. Któż by to miał być jeżeli nie moja prywatna terapeutka.
- Eirinn cię przysłał?
- Tak. Kiedy wyszedłeś on wybiegł mnie szukać. Kiedy dotarliśmy do apartamentu Hebiego ciebie już nie było. Na całe szczęście Hebi i reszta są cali...
- Myślisz, że mnie to obchodzi?! – warknąłem, zaraz się jednak opanowałem. – Przepraszam, nie powinienem na ciebie krzyczeć – zacisnąłem dłonie w pieści i odetchnąłem głęboko by opanować rosnący znów gniew.
- Kane nie powinieneś krzywdzić Hebiego...
- Nie powinienem?! Eirinn, Remes, Vicca... ty. Jesteście jedynymi osobami na tym cholernym świecie, które trzymają mnie przy zdrowych zmysłach. Jedynymi dla których mam imię! Jedynymi według których mam w żyłach krew, a w piersi serce! Nie pozwolę do cholery żeby któremuś z was coś się stało! Zabiję wszystko i wszystkich, którzy staną wam na drodze! Nawet Hebiego! – Shrik znów zawarczał. – Zamknij się pieprzona bestio!
Normenel podeszła i usiadła obok mnie.
- Już wiem dlaczego tak bardzo nie możecie się dogadać.... – zaczęła i położyła mi dłoń na karku. Delikatnie wplotła palce w moje włosy.  – Wy po prostu jesteście do siebie zbyt podobni. Oboje uparci i dumni, oboje chcecie mieć zawsze racje. Na dodatek oboje zrobicie wszystko dla tych, których kochacie.
- Miłość nie istnieje...
- Przestań! – warknęła. – Wiesz, że to nie prawda. Wiesz co czuje do ciebie Vicca.
- Jest głupia. Nic więcej. Ubzdurała sobie, że mnie kocha...
- Kane, kiedy ty u licha zrozumiesz, że miłość to właśnie stawianie czyjegoś życia ponad swoje, pragnienie szczęścia dla innej osoby nawet kosztem siebie samego? Pamiętasz jak zostałeś ranny w mojej obronie? Ledwo wtedy przeżyłeś i zdawałeś sobie sprawę z ryzyka, ale i tak nawet się nie zawahałeś. Vicce też uratowałeś życie i to nie raz. Na dodatek mimo jej uczuć do ciebie nigdy nie wykorzystałeś sytuacji, a wielu mężczyzn na twoim miejscu bez wahania by to zrobiło. A kiedy Remes poznał Orianę? Zrobiłeś wszystko, żeby byli razem, nawet mimo tego, że Valerius posłał za tobą list gończy i wynajął skrytobójców. Z resztą nie dziwię się za bardzo, zwinęliście mu narzeczoną sprzed ołtarza.
- Dziewczyna wolała Remesa, a on dostawał świra na jej punkcie. Co niby miałem zrobić? – Normenel uśmiechnęła się.
- Choćbyś nie wiem jak udawał, ja wiem, że masz serce. Wielkie i dobre – chciałem coś powiedzieć, zaprotestować, ale położyła mi palec na ustach. – Jeszcze nie skończyłam. Jak oboje się trochę uspokoicie, pójdziesz i na spokojnie porozmawiasz z Hebim. Żadnych wrzasków, przekleństw, obelg i bójek, w przeciwnym wypadku złoję skórę wam obu. Hebiemu powiedziałam to już wcześniej. Był tym pomysłem równie zachwycony co ty.
Westchnąłem ciężko. Z Normenel lepiej się było nie kłócić. Nawet ja nie byłem na tyle narwany, żeby sprzeciwiać się jeżeli mówiła tym tonem.
- Dobrze... – wymamrotałem.
- Zuch chłopak – powiedziała i cmoknęła mnie w policzek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz