czwartek, 25 lipca 2013

od Hebiego

Dzień cały był okropny, ale apogeum nastało dopiero wieczorem. Najpierw ten cholerny smok, potem Kane, za nim Normenel, a ostatecznie on. Wiedziałem, że nie powinienem wyładowywać swojej urażonej dumy na Normenel, ale nie potrafiłem od niej przyjąć pomocy. Dlatego też tylko obiecałem jej po namowach, że spotkam się z Kane'em potem. Anielica widziała, w jakim jestem stanie, dlatego nie próbowała przełamać bariery i mi pomóc, pomimo widocznego "totalnego rozpierdu" w pokoju. Podejrzewałem, że odeszła do dajmona.
Kolejny w rządku za tabliczką z napisem "ratujmy Hebisia bo on taki biedny i sam sobie nie poradzi" był Kariliel, nieco tajemniczy gość znikąd. Z tego, co zrobumiałem, był pół aniołem, pół demonem, co samo w sobie było już dość podejrzane. Opowiedział mi pokrótce o tym, że miał wizję po tym jak z jakimś Kaelusem spotkali "towarzysza Dmitrija" i inne takie bzdety. Pewnie nawet bym to olał i popukał go po głowie, gdyby nie fakt, że wszystkiego było za dużo jak na bajkopisarstwo i zbyt dobrze pasowało do mojej wersji wydarzeń z ostatnich kilku dni.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że masz zamiar być moim kolejnym rycerzem na białym koniu i robić za psa, tak? I, jak mniemam, masz wielki plan, jak to mi życie ustawić, żebym robił, jak ci się wymyśli, ta? - spytałem. Rakyo, już zdecydowanie w lepszym stanie, położył dłoń na moich plecach, chcąc mnie uspokoić. Ale ja byłem spokojny. Już tak.
- To tak myślisz o Kane'ie, co? - zaśmiał się Kariliel. - Jesteście bardziej podobni do siebie, niż myślałem. I odpowiadając na pytanie: nie, nie ma żadnego planu, jestem tu z buta, zdąrzyłęm tylko się dopiedzieć trochę o politycznej sytuacji na froncie po drodze. Pewna nimfa okazała się przy tym bardzo pomocna.
- Pewna nimfa? - zdziwiłem się, w głowie pojawiło mi się tylko jedno imię. - Czyżby to była Yawol? - skinął głową. - A można wiedzieć, gdzie tym razem się zapodziała nasza gwiazdka porno? Bo od tygodnia jej wszyscy szukają - miałem żal do dziewczyny, że wybyła w tak ważnym czasie.
- Nie aż tak daleko, w jakiejś dużej rezydencji. O ile zrozumiałem, to posesji jej męża - miałem już coś powiedzieć, gdy dodał. - Już tak - no tak, wszystko zaczęło się robić jasne. Yawol miała narzeczonego i oczekiwała Slubu. W tradycyjnym obrządku, z porwaniem, maskowaniem terenu i takimi tam.
- Więc, czego ode mnie tak na prawdę oczekujesz? - wróciłem do pierwotnego tematu rozmowy. Do pokoju wszedł Moon z trzema filiżankami i czajnikiem zielone herbaty. Jakby nic się nie stało. Wyglądał na całego, więc podejrzewałem, że jego obrażenia były płytsze, niż mi się pierwotnie wydawało. Albo bardzo dobrze się maskował.
- Ja? To nie ja tu jestem od stawiania warunków. Otrzymałem prośbę od matki, żeby ci towarzyszyć i chcę ją wypełnić. Cokolwiek miałbym zrobić, żeby ci pomóc.
- Ta, czyli kolejna osba twierdzi, że jestem szczeniakiem, który nie umie zadbać o siebie sam... - nie byłem zadowolony z takiej persektywy.
- Jeśli ci to w czymś pomoże, to możesz mnie potraktować jako swoją służbę - uśmiechnął się Kariliel. Nie pomogło, ale docenialem gest.
- Masz ochotę się przejść? - zaproponowałem w końcu, pijąc herbatę. - We dwójkę - dodałem, widząc zbierającego się już Rakyo i pojawiającego się w drzwiach Moona. Obaj byli dziwnie zawiedzeni.
- Jasne. Może przejażdżka konna? Trochę prędkości pomaga oczyścić umysł.
- Preferuję te mechaniczne kopyta - odpowiedziałem z uśmiechem, ale nie upierałem się.
Gdy weszliśmy do stajni, w środku był już ktoś. Młody anioł, widziałem w nim podobieństwo do medyka pałacowego. Kariliel uśmiechnąl się do niego porozumiewawczo, więc przypuszczałem, że był to rzeczony Kaelus, z którym podróżował pół demon, gdy objawiła mu się matka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz