niedziela, 21 lipca 2013

Od Irezaji

Usiadłam na łóżku, wciąż nie mogłam uspokoić oddechu. Zdrzemnęła się może z godzin, ale koszmar rozbudził mnie całkowicie. Musiałam się trochę przewietrzyć. Wstałam cichutko, żeby nie zaalarmować Aerona, ani Gizell, a już tym bardziej Viccy. Czujne spojrzenia jakim raczyła mnie walkiria sprawiały, że miałam ochotę uciekać, choć sama nie wiedziałam przed czym.
Założyłam obcisłe spodnie z miękkiej, jasnobrązowej skóry i dopasowaną tunikę. W tym stroju czułam się zdecydowanie lepiej niż w sukni, którą założyła na mnie Gizelle.
Wyszłam na balkon i po cichu, używając magii powietrza, opadłam na dół. Jak mogłam najciszej pobiegłam w stronę pałacu. Nie mogłabym policzyć ile razy wymykałam się z pałacu ojca, bez względu na to jak dobrze kazał mnie strzec. Zrobiliśmy z tego swego rodzaju zawody, on przydzielał do pilnowania mnie coraz to nowych strażników, którzy to mieli być lepsi niż poprzedni, a ja i tak się im wymykałam.  
Przechodziłam właśnie koło czegoś co wydawało mi się salą treningową, gdy usłyszałam znajomy głos. To był Hebi. Przez moment wahałam się czy powinnam mu przeszkadzać, ale smocza natura jak zwykle wzięła górę. Weszłam do sali, a syn cesarza przystaną w nienaturalnej pozycji. Wyglądał przekomicznie, rozwiane włosy, zaróżowione od ruchu policzki i ta pokrzywione pozycja, której nie potrafiłam zinterpretować. Chłopak oczywiście od razu się poprawił, to jednak nie pomogło, już widziałam. Walczyłam ze sobą, żeby się nie roześmiać.
- Podejrzewałam, że cię tu znajdę – powiedziałam uśmiechając się do niego. Z tego wszystkiego zapomniałam o etykiecie. Szybko się opamiętałam i skłoniłam głowę. – Wybacz mi, panie.
- Daj już spokój z tym panem – mruknął.
- Cóż, większość osób z wyższych sfer jest dość wrażliwa na tym punkcie. Wolę dmuchać na zimne – odpowiedziałam.
- Ja jestem wyjątkiem – skwitował i uśmiechnął się do mnie. Tak wyglądał jeszcze lepiej. Podszedł do ławy i usiadł. Podeszłam do niego. Skinął, żebym do niego dołączyła
- Chciałabym cię przeprosić – zaczęłam.
- Za co?
- Cóż, albo tak źle mi poszło, że nic nie zauważyłeś, albo jesteś nazbyt uprzejmy – Hebi uśmiechnął się i pokręcił głową.
- No co? Może i nie mam skrzydeł, ale w głębi duszy jestem rasowym smokiem. A jak to pięknie ujęła kiedyś ciotka Assamira „smok to taka wielka, łuskowata sroka, która leci na wszystko co się błyszczy”. No, a ty błyszczysz...
- Ciekawie to ujęłaś... – Hebi zarumienił się i nie tłumaczył tego już wysiłek fizyczny.
- Spokojnie, zauważyłam, że ktoś inny cię interesuje.
- Co masz na myśli?
- Ten twój smok. Bronił cię jakbyś do niego należał.
- No cóż Rakyo jest... – Hebi był wyraźnie zmieszany. Najwyraźniej nie przywykł do rozmowy na tematy osobiste.
- Nie musisz się tłumaczyć – powiedziałam pospiesznie i posłałam mu ciepły uśmiech, na który odpowiedział tym samym. – Rozumiem. Ale to oczywiście nie powstrzyma mnie przed próbami uwiedzenie cię. To tak, żeby wszystko było jasne – delikatnie poklepałam go po udzie. Chłopak uniósł oczy do nieba i pokręcił głową. Na twarzy miał jednak sympatyczny uśmiech.
Wstałam i zabrałam od Hebiego miecz ćwiczebny. Chwyciłam go pewnie i zakręciłam zgrabnego młyńca. Spostrzegłam, że mój towarzysz mi się przygląda. Szybko omiotłam się wzrokiem.
- Co? – zapytałam.
- Nic... Tylko... Lepiej wyglądasz tak ubrana – powiedział chyba zanim zdążył pomyśleć, bo po chwili zdał sobie sprawę z własnych słów i zarumienił znowu.
- Bardzo dziękuję za komplement, paniczu Hebi – wyrecytowałam i ukłoniłam się głęboko chwytając tunikę jakby była wytworną suknią. Puściłam przy tym oko do chłopaka. – No to teraz może zatańczymy?
- A to nie ja powinienem prosić do tańca? – zapytał wstając.
- Cóż, jestem niegrzeczną dziewczyną, na dodatek zapewne znowu poszukiwaną, więc mogę prosić mężczyznę do tańca. Bo niby kto mi zabroni?
- Poszukiwaną? Zwiałaś z rezydencji Kane’a, tak? – Hebi wydawał się być zadowolony z perspektywy doprowadzenia Strażnika do szewskiej pasji.
- Cóż, mój drogi Hebi. Przez większe pół życia ćwiczyłam ucieczki przed moim ojcem i jego ludźmi, mam wprawę. Ale była jedna lekcja, której nigdy nie opuszczałam – stanęłam w lekkim rozkroku z mieczem w dłoni. – To co z tym tańcem?
Hebi wziął drugi miecz i stanął naprzeciw mnie. Zaczęliśmy nasz mały pojedynek. Jako córka senatora odebrałam solidne szkolenie. Nie byłam więc tak łatwym przeciwnikiem jak mogłoby się Hebiemu zdawać. Mimo wszystko chłopak miał przewagę, może nie dorównywał mi szybkością i zwinnością, z której jakby nie patrzeć wierny słynęły (tak to było jedyne czego los i genetyka nam nie poskąpiły), ale przewyższał siłą, no i technikę tez miał lepszą. Kilka razy jednak udało mi się go trafić, a i mnie się oberwało i wiedziałam, że bez sińców to się nie obejdzie, nawet mimo tego, że starał się jak mógł ograniczyć siłę ciosów.
Cały czas śledziły nas zafascynowane oczy sługi, który niemal podskakiwał kiedy któreś z nas zadało cios.
- Dobra, ja już mam dość – wysapał Hebi. Ja też byłam pożądanie zmęczona.
- Składasz broń? Ale nie rozstrzygnęliśmy naszego pojedynku – żaliłam się.
- Może zostawmy to na inny raz.
- Skoro tak sobie życzysz – udałam zawiedzioną i podeszłam do ławki. Usiadłam i roztarłam rękę, w którą dostałam solidnie. Trochę bolała, ale wiedziałam, że gorzej będzie jutro.
- Pokaż... – powiedział Hebi i wziął mnie za rękę. Obejrzał zaczerwienienie, a kiedy go dotknął syknęłam mimowolnie. – Przepraszam, nie chciałem cię tak mocno uderzyć.
- Nie ma za co. Na treningach o wiele gorzej obrywałam, od ojca podobnie... – mruknęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz