sobota, 6 lipca 2013

od Hebiego

Za JAM'em wszedł mężczyzna w średnim wieku. Kątem oka zauważyłem mimowolne poruszenie się Rakyo, siedzącego właśnie na oparciu mojego fotela. Położyłęm na jego plecach dłoń, żeby się uspokoił.
- To jest Yrazz, senator ze Smoczego Archipelagu - przedstawił mężczyznę duch. A więc wiwern. Nie dziwiłem się, że smok poczuł się niespokojnie. Nawet dawno nie przebywając na swoich rodzinnych wyspach, dalej czuł coś w rodzaju odrazy do uzurpujących sobie władzę bezskrzydłych pisklaków, jak zwykle smoki mówiły o wiwernach. Niezbyt przyjazne określenie, ma się rozumieć. Ale nie dziwiłem się. W końcu wiwerny nie potrafiły latać, były słabsze i umierały zdecydowanie szybciej, nawet pomimo całej opieki innych gatunków nad nimi. 
Wszyscy oprócz mnie wstali na wzmiankę o statucie przybysza. Osobiście nie odczuwałem potrzeby oddania wyrazów szacunku, nawet pomimo różnicy wieku. JAM zgromił mnie wzrokiem, ale zignorowałem to, zwłaszcza, że senator nie zwrócił się do mnie o poprawę zachowania.
- Siadajcie, chłopcy, dziękuję - skinął wiwern. - Wiem, że nie jesteście typem dworskim - prychnąłem na te słowa. Nie wierzyłęm, że mężczyzna nie wie, kim jestem.
- Hebi! - syknął na mnie duch, ale wiwern go uspokoił.
- Wiem, że nie zajmujecie się sprawami politycznymi i przeznaczonymi dla policji, ale potrzebuję waszej pomocy - zaczął Yrazz. - Niecałe dwa dni temu, moja córka zniknęła. Podejrzewam, że mogła zostać porwana przez jedną z bliskich jej osób...
- Senator Yrazz chce, abyście odnaleźli jego dziecko i przywieźli je bezpiecznie z powrotem. Możecie użyć jakich tylko środków chcecie, jak zwykle. Nie podejrzewam, żeby cały zespół był potrzebny, ale w pojedynkę was nie puszczę. Więc jak, chłopcy? - spytał duch, patrząc po kolei na każdego z nas. W odpowiedzi popatrzyłem prosto w oczy senatora, jedyny element jego ciała, sugerujący, że ma w sobie geny gada. Czułem na sobie czujne spojrzenie Rakyo, mimo dosyć oficjalnej atmosfery niepewnego, czy nic mi się nie stanie. Był zbyt przewrażliwiony, ale nie miałem mu tego za złe, dopóki jego manieryzm nie uwidoczniał się zbytnio.
- Jak słusznie zauważyłeś, to jest sprawa dla policji, nie dla nas - wstałem z fotela i podeszłem do stolika, przy którym siedział senator, pijąc niezbyt mocną kawę z dodatkiem wanilii, jakiegoś niskoprocentowego alkoholu i jeszcze czegoś, prawdopodobnie czekolady. oparłem dłonie na kantach blatu. - Więc, gdzie jest haczyk? Zamknęli ją w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży pod strażą drakona? - prychnąłęm. Do tej pory spokojna twarz wiwerna zmarszczyła się. Wiedziałem, że zadałem pytanie, którego wolałby nie słyszeć.
- Masz rację - odpowiedział w końcu, wzdychając. Wszyscy skierowali na niego czy, nieco zaciekawione, nieco zirytowane, a w wypadku Rakyo i nieźle wkurzone. - To nie jest zwykła sprawa o porwanie, jeśli moje przypuszczenia są poprawne. Jakiś czas temu dostałem wiadomość, w której ktoś groził, że moja rodzina znajdzie się w cyrku w Świecie. Zignorowałem ją, bo dosyć często cos takiego się działo i nic z tego nie wynikało. Ale może tym razem... - wiwern nie dokończył.
- Może tym razem wypadałoby pomyśleć - nie miałem zamiaru się hamować tylko przez wzgląd na JAM'a i dobry wygląd. Wiwern taił być może najważniejsze informacje dotyczące bezpieczeństwa, a ja miałem udawać wesołego, że raczył się w końcu przyznać. - Gdzie jest teraz ta wiadomość, jaką drogą przyszła i czy działo się od tego czasu coś niezwykłego? - pytałem dalej.
- Nie mam jej, wyrzuciłem od razu, jak ją dostałem. Nic wyróżniającego się. kartka z tekstem w kopercie, trochę przyżółkła, ale może to przez warunki pogodowe, jakie wtedy panowały - wiwern chciał mówić dalej, ale mu przerwałem.
- Jaki ten tekst był? Pisany, drukowany, wycinany?
- Odręczne pismo, nieco pochyłe i niechlujne - w tym momencie nie wytrzymałem i zakląłem ostro w języku ze Świata, którego nikt oprócz mnie i częściowo Rakyo nie znał. Smok podszedł do mnie i zakrył mi ręką oczy, żebym się uspokoił. Ciemność dobrze na mnie podziałała, po chwili oddychałem już spokojnie.
- I dlaczego, do cholery, nie można bylo tego sprawdzić? Co, szkoda pięciu monet?
- Nie sądziłem, że to coś poważnego.
- Jesteś senatorem! Nawet, jeśli dziesięć listów to wynik nudów grupy szczeniaków, to ten jedenasty może zawsze tylko na to czekać. Ale jest jeszcze coś, widzę to. Jest coś, czego nie chcesz powiedzieć - stwierdziłem wypranym z emocji głosem. Nawet nie chciało mi sie już przejmować sprawą, którą nie interesowała się nawet ofiara.
- Jest. Irezaja uciekła z własnej woli. Ale coś poszło nie po jej myśli i zniknęła ze statku, na którym się znajdowała. Ona i jej strażnik, rano znaleziono na statku tylko slużkę.
- Gdzie ona teraz jest? Ta służka? - spytał za mnie smok.
- W więzieniu, czeka na ścięcie - beznamiętna odpowiedź wiwerna zbiła mnie z tropu i tylko mocny uścisk smoka powstrzymał mnie przed wymierzeniem senatorowi ciosu. - Gdybym mógł, chciałbym już odejść, mam ważne sprawy do załatwienia - nie odpowiedzieliśmy, więc wiwern odszedł, a za nim podąrzył JAM.
- Naradźcie się chłopcy, chcę potem usłyszeć wnioski. Jak pojawi się wreszcie Yawol, chcę z nią rozmawiać - zakomunikował duch i przeniknął przez zamknięte przez senatora drzwi.
- Jak słodko! Nasz kochany senatorek wysyła nas na misję z niespodziankami i jeszcze odcina nas od jakichkolwiek śladów i świadków - zaśmiał się Lampa, bawiąc się ogonem. W odróżnieniu do mnie, on wydawał się być rozbawiony sytuacją.
- Mniejsza z tym. I tak nie mamy wyboru. Jak odmówimy, mój kochany tatuś posądzi nas o działalność antyrządową i połączymy do tej sprzątaczki - prychnąłem. - Rakyo, szykuj się - zarządziłem.
- Jesteś pewien? - smok nie wydawał się zadowolony misją. - Niebiosa wiedzą, czego jeszcze nam nie powiedział.
- Właśnie dlatego chcę wziąć tą misję. Za tym kryje się coś, o co nawet teraz nie podejrzewamy senatora i jego rodzinki. To jedyny sposób. Lampa, będziesz cały czas pod telefonem, ok? Będę być może potrzebował pośrednika tutaj, przy pałacu - kotołak skinął głową, wciąż układając włosy na końcu ogona.
- A ja? Chyba nie zapomniałeś, że nie lubię się nudzić.
- Oczywiście, że nie. Dla ciebie mam zadanie specjalne - uśmiechnąłem się znacząco. - Każdy dobrze wie, że kobiety posiadają niesamowity zasób informacji. Zwłaszcza te, których mężowie są wpływowymi politykami. Chyba nie muszę się zagłębiać w szczegóły twojego zadania.
- Aż tak nisko mnie cenisz, żebyś musiał mnie uczyć postępowania w paniami? Tak bardzo się ostatnio zaniedbałem - wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Yawol zajmie się męską częścią. Synowie, koledzy i reszta zgrai. A my już spadamy, powiecie JAM'owi, co ustaliliśmy - oznajmiłem i wyszedłem z pomieszczenia, pociągając za sobą Rakyo.

Od Irezaji


Biegłam krętymi ulicami miasta. Wreszcie wolna, choć na chwilę.
- Panienko – zawołał za mną Aeron. Jak zwykle był ze mną.
- Nie cierpię jak się tak do mnie zwracasz – warknęłam na niego po raz setny. Czasami ten jego oficjalny ton mnie irytował. Był moim przyjacielem, jedynym prawdziwym przyjacielem jakiego miałam. Ale nawet on musiał mi ciągle przypominać jaka powinnam być. Do diabła z tym. Dzisiejszej nocy byłam wolna. Znalazłam przytulną tawernę. Z wnętrza dobiegały śmiechy i muzyka. Stanęłam przed drzwiami i upewniłam się, że zaklęcie iluzji działa, i że nikt nie rozpozna mojej twarzy. Weszłam do środka. Wesołym , tanecznym krokiem podeszłam do stolika i usiadłam. Z zadowoleniem zauważyłam, że przykułam uwagę młodego elfa. Posłałam mu zalotny uśmiech. Barman posłusznie przyniósł mi karafkę wina, a młody elf przysiadł się do mnie. Był przystojny i to bardzo. Długie kasztanowe włosy spływały mu na ramiona, a wielkie zielone oczy spoglądały na mnie łakomie. Widziałam ponurą minę Aerona, który usadowił się w koncie sali. Jak zwykle był blisko, gotów zareagować w razie konieczności. Nigdy nie popierał mojego zachowania. Nie chciał się jednak ze mną kłócić i akceptował to co robiłam.
Wypiłam już piąty kielich wina, Lerim, tak miał na imię towarzyszący mi elf, był coraz bardziej śmiały. W pewnym momencie nachylił się i mnie pocałował. Wypity alkohol i pocałunek sprawiły, że zakręciło mi się w głowie. No i wtedy stało się coś co popsuło mi wieczór. Do lokalu wpadło dwóch strażników pałacowych. Oczywiście mnie szukali. Zaklęcie iluzji było dobra, ale mimo to nie chciałam ryzykować, że któryś mnie rozpozna.
- Wybacz, ale muszę już iść – powiedziałam i wstałam.
- Ej, dokąd to? Przecież świetnie się razem bawimy – powiedział elf i posadził mnie sobie na kolanach. Flirt podobał mi się dopóki był na moich warunkach.
- Puść mnie – syknęłam. On jednak ani myślał to zrobić. Aeoran już był przy nas. Złapał Lerima za gardło i rzucił nim o stolik. Ja wyrwałam się i biegłam już w stronę wyjścia, niestety zamieszanie przykuło uwagę strażników pałacowych. Oby mnie nie rozpoznali, prosiłam w duchu, na nic. Jeden z mężczyzn zastąpił mi drogę. Wymierzyłam mu solidnego kopniaka i chciałam wyminąć, niestety drugi z nich mnie złapał. Mimo szamotaniny nie udało mi się wyrwać. Nie mogłam prosić Aerona o pomoc, zostałby surowo ukarany za bójkę ze strażą. Poddałam się więc i pozwoliłam , żeby zabrali mnie do ojca.
Yrazz był wściekły, choć bardzo dobrze to maskował. Wiwerny jak mój ojciec uwielbiałby bawić się w elfy lub ludzi. Teraz też stanął przede mną w swojej idealnej ludzkiej formie. Ubrany w jedwabie, obwieszony kosztownościami. Dumny, opanowany i zimny.
- Jak śmiałaś opuścić mury pałacu, bez mojej zgody? – zapytał pozornie bez emocji, ja jednak wiedziałam, że wszystko się w nim gotuje.
-Tak się składa, że cesarzem nie jesteś, a nawet gdybyś był to i tak nie prosiłabym cię o zgodę – powiedziałam i uśmiechnęłam się ukazując kły. Mój ojciec zniecierpiał gdy pokazywałam swoje zwierzęce cechy. Podszedł do mnie i wymierzył mi policzek. Zabolało, a jeden z pierścieni zadrapał mi skórę.  Zlizałam krople krwi długim, rozdwojonym językiem. Uwielbiałam przypominać mojemu ojcu, że mimo braku skrzydeł jest tylko smokiem, ze wszystkimi zwierzęcymi cechami, jakie posiadają.
- Precz mi z oczu. Jeżeli jeszcze raz wyjdziesz bez mojego pozwolenia to…
- To co? – zapytałam. Nic nie odpowiedział tylko warknął wściekle. Zaraz się jednak opanował. – Masz zachowywać się jak przystało na członka rodu, a nie jak nieokrzesana bestia – chciałam mu coś odpowiedzieć on jednak obrócił się i wyszedł. Zawsze to robił. Cała się trzęsłam, kiedy Gizelle zabrała mnie do mojej komnaty. Gizelle była nimfą i moją służką od dnia gdy skończyłam dziesięć lat. Była jedyną życzliwą mi osobą nie licząc Aerona.
Było już bardzo późno. Nie umiałam zasnąć, w głowie wciąż miałam bardzo ryzykowny i śmiały plan. Nie chciałam tu zostać, tym bardziej, że lordowie zaczynali naciskać na mojego ojca w sprawie mego zamążpójścia. Na samą myśl o jednym z tych ponurych kretynów z przeświadczeniem, że są rasą panów zbierało mi się na wymioty. Wstałam więc, ubrałam się i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Muszę się stąd jakoś wydostać. Wyszłam na balkon, lecz zamiast zeskoczyć na dół wdrapałam się na dach. Nie miałam skrzydeł, ale magia wiatru pozwalała mi szybować.
- A ty dokąd się niby wybierasz? – usłyszałam za sobą. To była Giselle.
- Lepiej niech cię to za bardzo nie obchodzi.
- Chyba nie myślisz, że sama zdołasz uciec.
- Nie będę sama. Aeron mi pomoże – oświadczyłam. Gdy tylko dowiedziałby się o moim zniknięciu, byłby jedyną osobą, która wiedziałby gdzie mnie szukać.
- Jeżeli was złapią. To ciebie wychłoszczą, a jego zetną za zdradę. Wiesz o tym dobrze. Ani ty, ani on nie macie pojęcia o świecie poza tą wyspą.
- Nie zostanę tu! – warknęłam zdesperowana.
- Wiem. Dlatego idę z wami.
- Co?  - zapytałam. Wiedziałam, że Gizelle nie zgadza się z moim ojcem, ale że pozwoli mi uciec, a nawet mi pomoże. Tego nigdy bym się nie spodziewała.
Tak czy inaczej byłam niezwykle wdzięczna za jej pomoc. Jeszcze tej samej nocy, cała nasza trójka była na statku płynącym do Skidmoor. Byłam wolna…

piątek, 5 lipca 2013

od Hebiego

Tor wyścigowy. Chyba jedyne miejsce poza altanką w Ogrodzie Snów, gdzie czułem się tak dobrze. Pogoda była wymarzona na jazdę: ciepło, ale nie gorąco, zachmurzenie prawie zerowe, a wiatr delikatny ze wskazaniem na wschód. Na deszcz się nie zanosiło.
Dopiąłem kask i wsiadłem na Lune - najszybszy motor, jaki kiedykolwiek powstał. I nie przesadzam w tym momencie, Yamaha wyciąga ponad 350 km/h, 5 sekund do setki. Włączyłem silnik, zwolniłem stopkę i zacząłem jechać. Pierwsze okrążenie na spokojnie, żeby przyzwyczaić mięśnie do przeciążenia, a oczy do specyficznego sprawdzania bezpieczeństwa na drodze przed sobą. Gdy minąłem linię startu-mety, zupełnie zwolniłem przepustnicę. Lune zawarczała niczym zwierzę i pomknąłem między kolejnymi szykanami toru.
Nie chciałem bić swoich rekordów, ale pocieszyć się jazdą, dlatego hamowałem sekundę wcześniej, niż zazwyczaj. Mały ułamek czasu, a tak wiele znaczący dla wyścigu, gdybym w takowym brał udział. Ale już dawno nie brałem i nie była to bynajmniej moja decyzja.
W końcu zatrzymałem się, szczęśliwy, ale i zmęczony. Już dawno nie miałem czasu na rozrywkę, więc nagły ponad godzinny objazd okazał się być sporym wyzwaniem dla mojego ciała.
- Dobrze się czujesz, kotku? - spytał Rayo, całując mnie krótko w czoło. Musiałem być blady, skoro zadał to pytanie. Kiwnąłem głową, ale bez większego przekonania. Smok wziął ode mnie kask, a w zamian dał mi do ręki butelkę z bliżej nieokreślonym napojem.
- Pij, zrobiło się gorąco - polecił z troską w głosie. Nie potrzebowałem tego, ale się nie kłóciłem. Byłem na to zbyt zmęczony. Usiadłem na siedzisku Lune.
- JAM znowu cos dla nas wymyślił? spytałem z nutką monotonii w głosie. Smok pokiwał głową, nieco zdziwiony, że wiedziałem. - Widziałem, jak rozmawiasz przez telefon. Niewiele osób ma do ciebie telefon i dzwoni o tej porze - wyjaśniłem z lekkim uśmiechem.
***
Siedziałem rozparty w fotelu w pomieszczeniu, gdzie zawsze spotykaliśmy się z JAM'em. Oprócz mnie i Rakyo byli już też Eklerka i Lampa. Nikt nie wiedział, co tym razem wymyślił duch, więc trojka zaczęła snuć spekulacje, a ja tymczasem przeglądałem najnowsze aukcje na moto-giełdzie. Miałem nadzieję, że szybko znajdę nowy tłumik do zniszczonej ostatnią akcją Hondy. W końcu pojawił się JAM, jak zwykle niesłyszalny, dopóki czegoś nie powiedział.
- Chłopcy, mam dla was... chwila, gdzie jest nasza księżniczka? - spytał, spoglądając na nas od twarzy do twarzy. Wzruszyłem tylko ramionami, wracając do lektury opisu interesującej mnie aukcji.
- Może spotkała kolejnego durnia lecącego na kasę i są gdzieś w jakimś przyjemnym hoteliku - zaśmiał się Eklerka, a my spojrzeliśmy na niego znacząco. - Dobra, już dobra - elf wykonał rękami gest ochrony przed wyimaginowanym atakiem.
- Nie ważne, najwyżej dojdzie potem. Nie mam zbyt wiele czasu, cesarz raczej nie poczeka - zaczął duch.
- Nie poczekałby na swoją żonę, gdyby widział, że jego szanowny tyłek nie będzie z tego czegoś miał - dodałem zjadliwie, ale umilkłem  pod spojrzeniem ducha. Nienawidziłem swojej rodziny i on o tym wiedział, ale moja uwaga i tak wydała mu się wyjątkowo dobitna, nawet jak na mnie.
- Wiesz, co cię czeka, jak ktoś się dowie o twoich tekstach - wzruszyłem ramionami. - No nic, chłopcy, chciałbym wam kogoś przedstawić...