sobota, 17 sierpnia 2013

od Hebiego


Nie do końca słuchałem, co się działo, choć przecież bylem głównym zainteresowanym rozmowy. Gdy w końcu skończyliśmy i wszyscy się rozeszli, zostałem sam na sam z Rakyo.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - głos smoka wybrzmiał przy samym uchu z lekkim vibrato. Skinąłem głową, ale nie było w tym większego przekonania. Rakyo tylko uśmiechnął się lekko. - Masz ochotę na małą wycieczkę?
- Gdzie? - zdziwiłem się, że proponował wyjście. Musiał mieć w takim razie jakiś plan. Skinąłem więc głową, ciekawy, co też smok wymyślił.
Wyszliśmy na dach pałacu w części, gdzie był on plaski, dostosowany do lądowania smoków. Tą część zbudowano dawno temu, zanim jeszcze były plany na resztę gmachu. Była to siedziba smoczych jeźdźców, wówczas elity absolutnej. Ale były to też czasy wojny absolutnej między rasami, dlatego większość za nimi nie tęskniła. Rakyo zrzucił z siebie ubranie i zmienił się w swoją pełną formę. Położył się płasko, kładąc skrzydła na ziemi w rodzaju podjazdu, bym mógł wejść na jego grzbiet. Gdy tylko usadowiłem się pewnie, podniósł się z ziemi i odleciał.
Lecieliśmy ponad niezaludnionym, dzikim terenem. Tylko raz jakiś samotny jeździec zaburzył spokój miejsca kopytami swojego wierzchowca. Brak jakiejkolwiek cywilizacji uspokajał mnie. W końcu Rakyo zniżył lot, niemal ocierając się skrzydłami o korony drzew w lesie. Wiedziałem, że jest teraz najszczęśliwszą istotą na Ziemi, pomimo ubiegłych wydarzeń. Czułem się z nim dobrze, bezpiecznie. W końcu dotarliśmy na miejsce.
Wielki dziki wodospad z oszałamiającym hukiem spadał kaskadami do lazurowego jeziorka w niemal bajkowej scenerii tropikalnej. Nie byłem pewny, co wytworzyło tu tak ciepły mikroklimat, ale miało mój dozgonny dług wdzięczności.
- Podoba ci się? - wymruczał smok, lądując na trawie przy wodzie.
- O-oczywiście, że tak. Tu jest pięknie. Długo znasz to miejsce?
- Trochę... tutaj się wyklułem - popatrzyłem zdziwiony na Rakyo. Zdążył się już zmienić i ubrać w luźne spodnie. - To dlatego nie chcą mnie uznać za oficjalnego przywódcę plemion, nie jestem ze Smoczej Wyspy, tylko stąd. A przynajmniej, jeśli chodzi o urodzenie - smok nie wydawał się być wzruszony brakiem korony. Nie byl typem przywódcy, to na pewno. - Chodź, coś ci pokażę - pociągnął mnie za sobą.
Poszliśmy wzdłuż skalnej ściany wodospadu, trzymając się jej, by nie spaść. Rakyo szedł przede mną, ale cały czas zerkał za siebie i asekurował mnie. Nie chciałem mu robić przykrości, więc nic nie mówiłem. Poza tym, omal nie wpadliśmy do wody dwa razy, przepychając się w żartach, więc nie było to aż takie nieuzasadnione. Po jakiś piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce, jaskinię skrytą za wodospadem. Była naprawdę wielka, pomieściłaby kilka smoków znacznie starszych od Rakyo. Podłoga była idealnie płaska i wyszlifowana, z nielicznymi śladami zadrapań pazurów.
- Co... co to jest? - spytałem, zafascynowany miejscem.
- Smocza jaskinia. Wszędzie takie są, tu i na innych wyspach ludzi. Powstały za czasów jeźdźców i tylko smoki o nich wiedzą. Przynajmniej w większości, bo niektóre są teraz nawet przekształcone w miasta. Ale tylko te, na których nam nie zależało. Ta długo stała pusta, już nawet nie czuć poprzedniego właściciela. A w zamkniętym pomieszczeniu zapach powinien trzymać się dłużej niż na otwartym terenie.
- Rakyo... tu jest cudownie... ale po co mnie tu wziąłeś?
- Bo potrzebujesz spokoju jak nigdy. A to najlepsze miejsce, jakie znam. Nic ci nie będzie przeszkadzać, a tyle tu już było smoków, elfów, artefaktów i innych magicznych rzeczy, że niemal pozostałości magii są niemal materialne, więc bariery odetną cię od Kane'a i nie będzie nic czuł. Chyba, żę chcesz wracać, to...
- Nie - urwałem mu delikatnie. Smok popatrzył na mnie uważnie. - Jeszcze nie - przytuliłem się do smoka, rozkoszując miękkim falowaniem jego klatki piersiowej.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Od Kane'a

Do pełni świadomości przywrócił mnie strach. Nie mój. To uczucie było inne, było echem. To Hebi był w niebezpieczeństwie. Czułem jego niepokój.
Zerwałem się gwałtownie i skoczyłem na równe nogi. Omiotłem wzrokiem pomieszczenie i zebranych w nim ludzi. Najbliżej była Vicca, która klęczał obok łóżka, dalej stała reszta. Ogion, Normenel, Irezaja, Aeron, Eirinn i Remes. Wszyscy spoglądali na mnie. W ich oczach niedowierzanie mieszało się ze strachem i radością w różnych proporcjach.
Znowu niepokój Hebiego. Warknąłem, odpowiedział mi gniewny pomruk Shrika. Zareagowałem instynktownie. Zjednoczyłem się z bestią i pozwoliłem by owiała mnie ciemność. Gdy otworzyłem ponownie oczy stałem w pokoju Hebiego. Zobaczyłem chłopaka na łóżku, tulił się do Rakyo. Pospiesznie rozejrzałem się poszukując zagrożenia. Mój wzrok spoczął na Orobasie. On nie był niebezpieczny dla chłopaka. Nie czułem w nim chęci mordu.
- Spokojnie, jestem przy tobie – zapewniał smok. - Nic ci nie będzie, obiecuję.
- A ty co? Instynkt macierzyński? – zaśmiałem się. Młody gad spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdziwiony i wystraszony niż reszta.
- Co... jak... – jąkał się. - Przecież ty umarłeś...
- Umarłem i zmartwychwstałem, zadowolony – prychnąłem. Mój umysł przyswoił szczątki wspomnień, które przekazała mi dusza Hebiego. Widziałem siebie, leżącego bez życia. Czułem rozterki chłopaka. Jego strach, niepewność, chęć pomocy, wszystko. - Wstawaj, młody, bo to ponoć ja byłem w stanie krytycznym, a nie ty – uśmiechnąłem się do chłopaka.
- Odpuść, szczeniaku. To przez ciebie - syknął na mnie demon. Jego aura zawirowała. Usłyszałem warknięcie Shrika.
- Szczeniaku?! Jak śmiesz... – Nazwać mnie szczeniakiem?! Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Jak JA śmiem? Byłem już stary w momencie, gdy ktoś kiedyś wpadł na pomysł, żeby skrzyżować człowieka z duchem, a ty mi tu chcesz wielką wspaniałością wyjeżdżać? Nie zapominaj się, radzę. Dopiero od paru chwil jesteś demonem – tak tym teraz byłem. Demonem, albo czymś co do demona było bardzo podobne.
- Demonem? – Rakyo zadrżał i przycisnął Hebiego mocniej do siebie.
- Tak, czego się spodziewałeś? W końcu umarł. Ja nie wnikam, co zrobił za życia, żeby do tego doszło, ale zabicie muchy to, to z pewnością nie było. A teraz, jeśli pozwolicie – skierował się do wyjścia. - Bo Wyrka się wścieknie i zaś dojdzie do Potopu czy innej plagi.
Kiedy drzwi za demonem się zamknęły poczułem jak moje własne moce uspokajają się.
- No to jak, młody? – zwróciłem się do Hebiego z uśmiechem. – Wstajesz, czy mam cię ściągnąć z tego wyrka? Nie dość się już wyleżałeś?
- Chyba dość... – zaczął chłopak niepewnie. Jego aura drżała, ale ustabilizowała się, gdy się zbliżyłem. Chłopak odzyskał też trochę kolorów, nie był już tak blady. W jego ruchach było więcej pewności.
- Hebi?! Kane jest! – usłyszałem, a drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich Ogion. Tuż za nim biegła zapewne reszta stada.
Nekromanta stanął gwałtownie, spoglądając to na mnie, to na Hebiego, który wstał właśnie i stanął obok mnie mimo tego, że smok wyraźnie nie chciał go puścić. Poczułem jak umysł elfa kieruje się w moją stronę, chcąc dowiedzieć się czym jestem. Przez pokój przebiegł wściekły ryk protestu kiedy Shrik, albo to czym był teraz, pojawił się u mego boku. Wyraźnie nie podobała mu się perspektywa goszczenia nekromanty w moim umyśle. Wszyscy zebrani odsunęli się gwałtownie. Nawet młody smok nie odważył się wyciągnąć ręki w stronę Hebiego. Syn cesarza zaś był całkowicie spokojny. Ani widok bestii, ani jej zachowanie nie przestraszyły go. Wiedział, że nic mu nie grozi.
Położyłem dłoń na łbie Shrika.
- Spokój – powiedziałem, a bestia wróciła do mnie bez protestów.
- Czy ktoś mi powie, co się dzieje? – zapytał Hebi.
Przeszliśmy do salonu. Wszyscy bardzo uważnie mi się przyglądali. Tylko Vicca, zdawała się nie dostrzegać całego tego strachu jaki wisiał w powietrzu i trzymała mi dłoń na plecach jakby bała się, że gdzieś jej ucieknę.
Kiedy usiedliśmy, zapadła niezręczna cisza.
- Rytuał... – zaczął Hebi. Smok odciągnął go ode mnie i chłopak znowu zaczął odczuwać brak części duszy, a ja znów czułem jego niepokój.
- Nie powiódł się – powiedział Ogion. – Udało mi się co prawda podzielić duszę Lymerytha i wtłoczyć ja w ciało Kane’a, ale nie zdążyłem jej w nim zapieczętować, bo twój stan się pogorszył i musiałem zadbać o twoje życie.
- Więc jak...? – zapytała Normenel.
- Nie jestem do końca pewien. Kane jest demonem, to jest pewne. Jego ciało jest nadal tak właściwie martwe. Imituje życie, to wszystko. Mimo to jest... inny... – zawahał się.
- Jak to, inny? – dopytywał się Remes.
- Demony to istoty powstałe, kiedy dusza przywiąże się do ciała, scali się z nim. Dzieje się to zawsze pod wpływem gwałtownych emocji. Mrocznych emocji, gniewu, bólu, nienawiści. Jedynie dusza, która posiadała w sobie wystarczająco dużo mroku jest w stanie to zrobić. Dusza zmienia się wtedy. Negatywne emocje doprowadzają do spaczenia. W Strażniku nie czuję więcej mroku niż było tam już wcześniej.
- Co to oznacza? – spytał Hebi.
- To, że musiało go obudzić i zmienić coś innego niż gniew i nienawiść... – nekromanta wstał i podszedł do mnie. – Pozwolisz?
Skinąłem przyzwalająco głową, a on przymknął oczy. Tym razem pozwoliłem mu rozejrzeć się po moim wnętrzu. Elf zadrżał gdy natrafił na obecność Shrika.
- I czego ciekawego się dowiedziałeś? – zapytałem i spojrzałem mu w oczy. Nekromanta pospiesznie odwrócił wzrok.
- To fragment twojej duszy, Hebi, obudził Kane’a – powiedział wracając na swoje miejsce.
- Co? Jak to się stało? – zapytał Rakyo.
- Nie jestem do końca pewien. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Gdyby rytuał się powiódł połowa duszy Lymerytha i fragment duszy Hebiego zostałyby zapieczętowane wewnątrz Kane’a tak jak demon był zapieczętowany we wnętrzu Hebiego. Tak się jednak nie stało. Po pierwsze. Ludzka część duszy Strażnika i fragment duszy Hebiego scaliły się. Takie połączenie może mieć kilka skutków ubocznych. Wasze dusze będą w pewnym stopniu połączone. Będziecie dzielić co silniejsze emocje. Działa to jednak jedynie na płaszczyźnie duchowej i umysłowej. Jeżeli któreś z was zostanie ranne, drugie nie odczuje tego fizycznie, poczuje raczej emocje towarzyszące zranieniu. W razie śmierci jednak bardzo prawdopodobna jest śmierć drugiego – zapadła chwila ciszy.
- A co z Lymerythem? – zapytał Hebi.
- Shrik wchłonął tę połowę duszy demona, którą oddzieliłem od ciebie i robi to nadal.
- Nadal...?
- Owszem. Za każdym razem gdy będziesz blisko Kane’a  Shrik będzie powoli wyciągać z ciebie duszę Lymeryta. Już udało mu się przełamać pieczęć.
- Ale, skoro Shrik wyciąga duszę demona to czy ludzka cześć duszy Kane’a nie robi tego samego Hebiemu? – zapytał Rakyo.
- Nie. Dzieje się tak za sprawą tego, że ich połączenie było dobrowolne. Ze Shrikiem i Lymerythem było inaczej. Dajmon po prostu pożarł demona, a że dusza Lymerytha, mimo to dąży do zjednoczenia z pochłoniętą przez tygrysa częścią, to będzie dalej wchłaniana. Do czasu gdy obie duszę całkowicie się scalą.
- To znaczy, że Shrik wchłonie Lymerytha, a ja będę wolny? – zapytał Hebi.
- Owszem. Być może jakiś ślad po nim zostanie, ale na tyle niewielki, że nie zagrozi już ani tobie, ani nikomu w twoim otoczeniu.
- Ale, czy to nie oznacza, że ten potężny demon będzie wtedy szalał we wnętrzu Kane’a? – zapytała anielica.
- Niestety to możliwe...
- Dam sobie z nim radę – powiedziałem. Słuchanie tego wszystkiego zaczęło mnie już męczyć.

od Hebiego

Powoli zaczęła mi wracać świadomość. Skrzywiłem się z bólu. Czułem się taki jakiś... niepełny.
- Hebi!... - Rakyo zauważył od razu, że się obudziłem. Siedział na skraju łóżka, a gdy tylko otworzyłem oczy, pogładził mnie. Spróbowałem wstać, ale nadaremnie. Smok podtrzymał mnie i przytulił mocno do siebie. Chciał zrobić coś więcej, ale się bał tego skutków. Byłem mu za to wdzięczny, bo odczuwałem w sobie dziwną pustkę i brak pewności. Ironicznie nasunął mi się obraz księżniczki w wieży ze starych bajek.
- No nareszcie! - usłyszałem głos, jeszcze nie zidentyfikowany przeze mnie. - Ile można... - nie dokończył, gdy mój uścisk na koszuli Rakyo wzmocnił się. Instynktownie schowałem się, sam nie wiem przed czym. - No tak - westchnął nieznajomy. - Teraz to może tak wyglądać przez najbliższe kilka miesięcy. Dlatego mówiłem nie - dopiero teraz dotarło do mnie, że to był Orobas.
Zdziwiłem się, że nigdzie nie ma Ogiona, Irezai, czy kogokolwiek innego, ale w końcu doszedłem do wniosku, że pewnie Rakyo ich nie dopuścił, a na demona nie miał jakiegokolwiek wpływu.
- Spokojnie, jestem przy tobie - usłyszałem Rakyo przy uchu. Smok mówił niskim głosem o delikatnym, usypiającym wręcz tonie. - Nic ci nie będzie, obiecuję.
- A ty co? Instynkt macierzyński? - prychnął ktoś z lekką pogardą w głosie. Ten głos zidentyfikowałem od razu. Kane. Ale jakiś taki... inny.
- Co... jak... - poczułem, jak mięśnie Rakyo napinają się, a smok jest niepewny, co się dzieje. - Przecież ty umarłeś... - oczy mi się rozszerzyły, gdy to usłyszałem.
- Umarłem i zmartwychwstałem, zadowolony - prychnął dajmon. - Wstawaj, młody, bo to ponoć ja byłem w stanie krytycznym, a nie ty - nie miałem pojęcia, co się dzieje.
- Odpuść, szczeniaku. To przez ciebie - syknął demon z furią i pewnością siebie. Nie wiedziałem, czy powinienem się mieszać, wolałem zachować ciszę.
- Szczeniaku?! Jak śmiesz... - Kane nie dokończył, gdy Orobas zaczął się śmiać.
- Jak JA śmiem? Byłem już stary w momencie, gdy ktoś kiedyś wpadł na pomysł, żeby skrzyżować człowieka z duchem, a ty mi tu chcesz wielką wspaniałością wyjeżdżać? Nie zapominaj się, radzę. Dopiero od paru chwil jesteś demonem - w jego głosie brzmiała autentyczna groźba.
- Demonem? - powtórzył jak echo Rakyo.
- Tak, czego się spodziewałeś? - Orobas był już zupełnie spokojny, choć ciągle utrzymal lekko władczą nutkę. - W końcu umarł. Ja nie wnikam, co zrobił za życia, żeby do tego doszło, ale zabicie muchy to to z pewnością nie było. A teraz, jeśli pozwolicie - kiwnął głową i podszedł pod drzwi. - Bo Wyrka się wścieknie i zaś dojdzie do Potopu czy innej plagi - uśmiechnął się i wyszedł.

Od Kane'a

Nie wiedziałem gdzie się znajduję. Było zimno, ciemno, a ja byłem tak bardzo słaby. Samo oddychanie wymagało  niemal nadludzkiego wysiłku. Powoli udało mi się przesunąć dłoń. Natrafiłem na coś futrzanego. Rozpoznałem od razu dotyk sierści Shrika. Tygrys leżał obok mnie, czułem pod dłonią jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Jego oddech był urywany, płytki, niespokojny. Jakby sprawiał mu tyle samo trudności co mi. Zadziwiał mnie jego spokój. Shrik zawsze warczał, zawsze domagał się uwagi, krwi. A teraz leżał tuż obok mnie, słaby i spokojny. Zacząłem gładzić jego futro. Zapomniałem jak jest miękkie. Kiedyś, dawno temu, bawiliśmy się razem. Śmiałem się do niego, traktowałem jak przyjaciela, czułem, że jest częścią mnie. Ale to było tak bardzo dawno. Od tak wielu lat jedyne co robiliśmy to walczyliśmy ze sobą. Staliśmy się tak różni jak to tylko możliwe. Dla tygrysa nie było nic oprócz żądzy krwi i zniszczenia. Ja nie chciałem ranić tych, na których mi zależało. Nie chciałem być bezmyślnym potworem. Zwalczałem jego agresję przemocą, a on odpłacał się tym samym raniąc mnie.
Usłyszałem przytłumiony krzyk. Nie od razu dotarł on do mojego otępiałego umysłu. Jeszcze trudniej przyszło mi rozpoznanie wołającego głosu. Był mi przecież znajomy, bliski. Tak wiele razy już go słyszałem.
Dopiero gdy usłyszałem krzyk po raz trzeci zdałem sobie sprawę z tego, że to głos Hebiego. Chłopak potrzebował pomocy, a ja leżałem tu słaby, nieudolny. Spróbowałem się podnieść, ale moja ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Znów usłyszałem krzyk, tym razem głośniejszy, bardziej paniczny. Wiedziałem, że muszę się podnieść, muszę mu pomóc, miałem się przecież nim opiekować. Przesunąłem dłonie i napiąłem mięśnie. Zdołałem unieść się może na milimetr, gdy moje ciało znów opadło bezwładnie na ziemię. Nigdy wcześniej nie czułem się tak bezsilny, tak słaby. Poczułem coś wilgotnego na policzkach, a szloch wycisnął z moich płuc resztki powietrza niemal mnie dusząc. Mogłem tu po prostu zostać, leżeć w spokoju, czekać na koniec, jakikolwiek by on nie był. Ale nie mogłem. Nie mogłem się poddać. Nie mogłem zostawić chłopaka samego. Walczyłem z samym sobą.
- Shrik... – wychrypiałem ledwo słyszalnie. – Wstawaj. Musimy wstać, pomóc Hebiemu.
Tygrys nie zareagował.
- Cholerna bestio! – złościłem się na niego, na siebie, na własną słabość. – Jak tak, to warczysz, wściekasz się i nie można cię uspokoić, a kiedy cię potrzebuję... – zaszlochałem znowu. – Proszę...
Shrik zbliżył pysk do mojej twarzy, wydał przy tym pełen bólu pisk. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczyma, były mętne i bez życia. To właśnie była nasza wspólna cecha, oczy. Dzikie i błękitne. Budziły strach i zachwyt. A teraz były puste. Tygrys trącił mnie nosem. Przytuliłem do niego policzek.
Znowu krzyk, tym razem cichszy, słabszy.
- Nie... Nie! Nie zostanę tu! – warczałem. Ze wszystkich sił walczyłem z własną słabością. Moje ciało drżało, a w płucach płoną mi żywy ogień. Usłyszałem wściekłe warknięcie Shrika, on też się poruszył. To dodało mi otuchy i siły. Wiele mnie to kosztowało, ale udało mi się wreszcie unieść się na tyle bym mógł się rozejrzeć. Ujrzałem Hebiego. Mocował się w uścisku wielkiego, czarnego węża. Jego ciało wydawało się niezwykle wątłe w zestawieniu z łuskowatą bestią.
- Zostaw go! – warknąłem. Nie pozwolę tej cholernej bestii zrobić chłopakowi krzywdy.
Chciałem się podnieść, ale zachwiałem się i byłbym upadł, gdyby nie Shrik, który podsunął się tak bym mógł się na nim oprzeć. Razem wstaliśmy i powoli skierowaliśmy się w stronę węża. Z każdym krokiem czułem się silniejszy. Nie tylko ja z resztą. Tygrys również odzyskiwał siły. Kiedy tylko dotarliśmy do potwora, Shrik rzucił się na niego, a ja złapałem upadającego Hebiego. Mój dajmon walczył zaciekle z czarnym gadem, a ja starałem się ocucić chłopaka. Kiedy dzieciak otworzył oczy zapatrzyłem się w nie. Nie były brązowe tak jak powinny, ale błękitne. Błękitne i żywe. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie patrzyłem w oczy Hebiego, tylko w swoje własne. Shrik i wąż również przestali walczyć i stali naprzeciw siebie. Nastolatek zadrżał w moich ramionach, wydawał mi się taki kruchy, jakby był maleńką cząstką czegoś większego.
- Chciałem żebyś ze mną wrócił... – wyszeptał. Jego głos był słaby.
- Wrócił dokąd? – zapytałem. Skąd się tu wziąłem? Gdzie jestem? Zastanawiałem się.
- To przeze mnie tu jesteś...  – wymamrotał i zaszlochał. Zamknął oczy i jakby stracił przytomność. Potrząsnąłem nim, bo zdałem sobie sprawę, że jego oddech słabnie.
- Hebi! Obudź się! Słyszysz? Musisz się obudzić... Proszę... – zaczęła ogarniać mnie ciemność, a moje ciało zaczęło płonąć. Z całych sił starałem się oprzeć temu uczuciu. Jakaś dziwna siła wycisnęła z moich płuc resztki powietrza, nie mogłem nawet krzyknąć, a ból był niesamowity. Ostatnie co zobaczyłem to Hebi, który wyciągał drżącą dłoń w moim kierunku i Shrik opleciony przez ogromnego węża.

- Hebi... – wycharczałem, nie do końca wybudziłem się jeszcze z dziwnego snu. Moje ciało było podobnie słabe jak we śnie. Dźwięki dochodziły do mnie jak przez ścianę. Otworzyłem oczy i spojrzałem na czyjąś zdziwioną twarz, później usłyszałem krzyk. Ten dźwięk wwiercił mi się w czaszkę z mocą pocisku. Jęknąłem i straciłem przytomność.

Od Irezaji

Czekanie zawsze jest najgorsze. Czułam niepokój to prawda, ale jakimś dziwnym sposobem wiedziałam, że Hebi wróci cały. Rakyo nie był już tego tak pewien. Chodził w tę i z powrotem.
- Uspokój się. On wróci – powiedziałam z pewnością w głosie.
- Jak możesz, do cholery, mówić mi, że mam być spokojny?!  TY?! – warknął na mnie młody smok. Nie wytrzymałam. Wstałam i wymierzyłam mu solidny policzek.
- Myślisz, że tylko tobie na nim zależy?! Nie tylko ty się martwisz! Może i jesteście razem, ale to nie znaczy, że on jest twoją własnością! – Rakyo zniżył wzrok.
- Przepraszam... – wybąkał.
- Wiem, że jesteś zdenerwowany, wszyscy jesteśmy.

Kiedy wreszcie Eirinn i smok nekromanty wylądowali wszyscy wyszliśmy pełni nadziei. Pierwszy zszedł Orobos niosąc Hebiego. Rakyo od razu pobiegł w ich stronę. Podeszłam do nich choć wiedziałam, że wszystko jest w porządku, czułam jego życie. Był nieco inny, ale żywy, zdrowy.
Usłyszałam krzyk rozpaczy. Spojrzałam w stronę Drakolicza. Na jednym z jego kręgów spoczywał Kane. Był martwy. Coś ścisnęło mnie za serce. Uniosłam dłonie do twarzy próbując powstrzymać łzy. Na ziemi przed kościanym smokiem klęczała Normanel. Tuż obok był Remes, który próbował ją podnieść. Coś mignęło z ogłuszającym krzykiem. To była Vicca. Eirinn dalej jeszcze w smoczej postaci pochwycił ją i zamknął w objęciach. Walkiria krzyczała i wyrywał się.
- Vi.. nie możesz... Słyszysz. Uspokój się, proszę... Nic nie można zrobić – dudnił głęboki smoczy głos przypominający warczenie i pełen rozpaczy.
Ogion wyglądał na jeszcze bledszego niż zwykle  gdy zdejmował martwe ciało strażnika z grzbietu smoka i polecił służącym zanieść je do jednego z pokoi posiadłości.
Nekromanta podszedł do nas.
- Rakyo weź proszę Hebiego do jednego z wolnych pokoi. Jeszcze przez jakiś czas wolałbym, żeby był blisko, tak abym mógł wyczuwać jego stan. Kiedy się obudzi może być wystraszony i zdezorientowany, dlatego musisz być przy nim.
- Pójdę z tobą... – zwróciła się do młodego smoka.
- Nie... – powstrzymał mnie elf. – Hebi potrzebuje teraz spokoju. Jego dusza musi się teraz ustabilizować. Czym mniej bodźców z zewnątrz tym dla niego lepiej.
- Dobrze... – zgodziłam się. Rakyo wziął Hebiego w ramiona i odszedł. Orobas zniknął zaraz za nimi.

Następna godzina była koszmarna. Remesowi i Eirinnowi wreszcie udało się uspokoić Normenel i Viccę. Obie siedziały teraz tuląc jedna drugą. Ich spojrzenia były puste. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić co mogły teraz czuć. Zostałam z nimi, chciałam chociaż trochę pomóc, spróbować dodać im otuchy. Próbowałam, choć wiedziałam, że to na nic. Aeron siedział przy mnie. On też nie mógł uwierzyć, że Kane leży teraz martwy.
- Hebi... – usłyszałam. Aeron wstał i podszedł do ciała Strażnika.
- On żyje... – wymamrotał. Z moich ust wyrwał się mimowolny krzyk. Pierwsza zareagowała Vicca. Jak strzała podbiegła do dajmona. Położyła mu dłoń na policzku. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Upadła na kolana i przycisnęła do ust dłoń mężczyzny.
- Żyje... – wyszeptała. Normenel podeszłą niepewnie do nich i cofnęła się mimowolnie.
- On... – wyglądała, jakby walczyła ze sobą. Remes i Eirinn stali niepewni co zrobić. W drzwiach stanął Ogion, Szybkim krokiem podszedł do nas i stanął jak wmurowany. Spojrzał w róg łóżka. Podążyłam za jego wzrokiem. Z cienia obserwowała nas niebieskooka bestia. Potwór  miał długie wężowe kły, które błyszczały złowieszczo i tygrysie ciało pokryte gęstym biało czarnym futrem, wężowy ogon wił się niespokojnie.Spojrzałam na Ogiona szukając wyjaśnienia.