Nie do końca słuchałem, co się działo, choć przecież bylem głównym zainteresowanym rozmowy. Gdy w końcu skończyliśmy i wszyscy się rozeszli, zostałem sam na sam z Rakyo.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - głos smoka wybrzmiał przy samym uchu z lekkim vibrato. Skinąłem głową, ale nie było w tym większego przekonania. Rakyo tylko uśmiechnął się lekko. - Masz ochotę na małą wycieczkę?
- Gdzie? - zdziwiłem się, że proponował wyjście. Musiał mieć w takim razie jakiś plan. Skinąłem więc głową, ciekawy, co też smok wymyślił.
Wyszliśmy na dach pałacu w części, gdzie był on plaski, dostosowany do lądowania smoków. Tą część zbudowano dawno temu, zanim jeszcze były plany na resztę gmachu. Była to siedziba smoczych jeźdźców, wówczas elity absolutnej. Ale były to też czasy wojny absolutnej między rasami, dlatego większość za nimi nie tęskniła. Rakyo zrzucił z siebie ubranie i zmienił się w swoją pełną formę. Położył się płasko, kładąc skrzydła na ziemi w rodzaju podjazdu, bym mógł wejść na jego grzbiet. Gdy tylko usadowiłem się pewnie, podniósł się z ziemi i odleciał.
Lecieliśmy ponad niezaludnionym, dzikim terenem. Tylko raz jakiś samotny jeździec zaburzył spokój miejsca kopytami swojego wierzchowca. Brak jakiejkolwiek cywilizacji uspokajał mnie. W końcu Rakyo zniżył lot, niemal ocierając się skrzydłami o korony drzew w lesie. Wiedziałem, że jest teraz najszczęśliwszą istotą na Ziemi, pomimo ubiegłych wydarzeń. Czułem się z nim dobrze, bezpiecznie. W końcu dotarliśmy na miejsce.
Wielki dziki wodospad z oszałamiającym hukiem spadał kaskadami do lazurowego jeziorka w niemal bajkowej scenerii tropikalnej. Nie byłem pewny, co wytworzyło tu tak ciepły mikroklimat, ale miało mój dozgonny dług wdzięczności.
- Podoba ci się? - wymruczał smok, lądując na trawie przy wodzie.
- O-oczywiście, że tak. Tu jest pięknie. Długo znasz to miejsce?
- Trochę... tutaj się wyklułem - popatrzyłem zdziwiony na Rakyo. Zdążył się już zmienić i ubrać w luźne spodnie. - To dlatego nie chcą mnie uznać za oficjalnego przywódcę plemion, nie jestem ze Smoczej Wyspy, tylko stąd. A przynajmniej, jeśli chodzi o urodzenie - smok nie wydawał się być wzruszony brakiem korony. Nie byl typem przywódcy, to na pewno. - Chodź, coś ci pokażę - pociągnął mnie za sobą.
Poszliśmy wzdłuż skalnej ściany wodospadu, trzymając się jej, by nie spaść. Rakyo szedł przede mną, ale cały czas zerkał za siebie i asekurował mnie. Nie chciałem mu robić przykrości, więc nic nie mówiłem. Poza tym, omal nie wpadliśmy do wody dwa razy, przepychając się w żartach, więc nie było to aż takie nieuzasadnione. Po jakiś piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce, jaskinię skrytą za wodospadem. Była naprawdę wielka, pomieściłaby kilka smoków znacznie starszych od Rakyo. Podłoga była idealnie płaska i wyszlifowana, z nielicznymi śladami zadrapań pazurów.
- Co... co to jest? - spytałem, zafascynowany miejscem.
- Smocza jaskinia. Wszędzie takie są, tu i na innych wyspach ludzi. Powstały za czasów jeźdźców i tylko smoki o nich wiedzą. Przynajmniej w większości, bo niektóre są teraz nawet przekształcone w miasta. Ale tylko te, na których nam nie zależało. Ta długo stała pusta, już nawet nie czuć poprzedniego właściciela. A w zamkniętym pomieszczeniu zapach powinien trzymać się dłużej niż na otwartym terenie.
- Rakyo... tu jest cudownie... ale po co mnie tu wziąłeś?
- Bo potrzebujesz spokoju jak nigdy. A to najlepsze miejsce, jakie znam. Nic ci nie będzie przeszkadzać, a tyle tu już było smoków, elfów, artefaktów i innych magicznych rzeczy, że niemal pozostałości magii są niemal materialne, więc bariery odetną cię od Kane'a i nie będzie nic czuł. Chyba, żę chcesz wracać, to...
- Nie - urwałem mu delikatnie. Smok popatrzył na mnie uważnie. - Jeszcze nie - przytuliłem się do smoka, rozkoszując miękkim falowaniem jego klatki piersiowej.