- ... 756, 757, 758... - mamrotałem, licząc, by się uspokoić.
- Musimy porozmawiać - powiedział w końcu Atrael. Popatrzyłem na niego jak na idiotę. sIedzieliśmy w jednym pomieszczeniu, dziwnie dusznym i ciasnym nagle, od ponad pół godziny, a on wyjeżdża z czymś takim.
- Skoro musisz. W takim razie: ładna pogoada, nie uważasz? - zironizowałem. Jakoś nie miałem ochoty na wykłady ojca dekady.
- Heh... - westchnął mężczyzna. - Długo masz zamiar tak się zachowywać?
- Tak, to znaczy jak? A, wolałbyś, żebym skakał z radości, bo się znalazł mój kochany tatuś po tym, jak całe życie mnie olewał i miał za najgorszą szmatę - prychnąłem. - Muszę cię zmartwić, ale chyba się przeliczyłeś - wstałem i podszedłem do okna. - Jesteś dla mnie obcą osobą. Nawet biologiczniee nie masz, czego szukać.
- Ale ja... - zaczął anioł.
- Ty co? Instynkt ojcowski się w tobie obudził nagle? Bo już nie musisz się mną zajmować, interesować tym, czy przeżyję, mam co jeść i gdzie spać? Mogłeś sobie przypomnieć pięćdziesiąt lat wcześniej.
- Karilielu, ja tylko chciałem... - nie miałem siły go słuchać.
- Tak, wiem, ja wredny, bo moją matkę zgwałcili. Pewnie się z nim umówiłem, bo co mi szkodzi, nie? Nawet nie wiesz, jak to jest, gdy kłócisz się sam z sobą, to, co ma cię czynić mocnym zabija. Więc nie pieprz mi, jaki to jesteś skruszony i chcesz wszystko naprawić. Jeśli tak na prawdę jest, to cofnij te 50 lat. Nie? Jaka szkoda! Więc nie mamy o czym mówić - musiałem wyjść, żeby nie wybuchnąć. Demon znów zaczął się budzić, pomimo że moje ciało bylo już bardzo wycieńczone przez jego poprzednie "występy". - I nie dochodź do pochopnych wniosków, jesteśmy sobie obcy jak tylko to możliwe - wyszedłem i upadłem na kolana za najliższym zakrętem na korytarzu. Oddychałem gwałtownie i płytko, zarówno przez ból fizyczny jak i złość.
Postanowiłem się przejechać, choć na chwilę zapomnieć. Sam. Rebiata nawet nie próbował mnie pocieszać, byłem mu za to wdzięczny.
Czułem, jak blizna na moim policzku lekko pulsuje, ciepła. Ile to już lat minęło? Dwadzieścia? więcej? Być może. Jedyna pozostałość po kobiecie, którą kochalem. Jedyna, a bolesna, mimo że nie powinna.
Czułem, jak blizna na moim policzku lekko pulsuje, ciepła. Ile to już lat minęło? Dwadzieścia? więcej? Być może. Jedyna pozostałość po kobiecie, którą kochalem. Jedyna, a bolesna, mimo że nie powinna.
- Cześć! - usłyszałem głos, ktorego najmiej bym się spodziewał w tym momencie.
- Irezaja... - nie byłem pewny, co powinienem powiedzieć. - Niezbyt mam ochotę na pogawędki - w końcu stwierdziłem i ściągnąłem uzdę Rebiacie. Sam nie wiem, dlaczego ją dziś miał. Zawsze jeździłem na oklep, magia karusa uniemożliwiała mi spadnięcie, chyba że któreś z nas by tego chciało.
- A może jednak? - westchnąłem tylko.
- A może jednak? - westchnąłem tylko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz