czwartek, 15 sierpnia 2013

Od Kane'a

Nie wiedziałem gdzie się znajduję. Było zimno, ciemno, a ja byłem tak bardzo słaby. Samo oddychanie wymagało  niemal nadludzkiego wysiłku. Powoli udało mi się przesunąć dłoń. Natrafiłem na coś futrzanego. Rozpoznałem od razu dotyk sierści Shrika. Tygrys leżał obok mnie, czułem pod dłonią jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Jego oddech był urywany, płytki, niespokojny. Jakby sprawiał mu tyle samo trudności co mi. Zadziwiał mnie jego spokój. Shrik zawsze warczał, zawsze domagał się uwagi, krwi. A teraz leżał tuż obok mnie, słaby i spokojny. Zacząłem gładzić jego futro. Zapomniałem jak jest miękkie. Kiedyś, dawno temu, bawiliśmy się razem. Śmiałem się do niego, traktowałem jak przyjaciela, czułem, że jest częścią mnie. Ale to było tak bardzo dawno. Od tak wielu lat jedyne co robiliśmy to walczyliśmy ze sobą. Staliśmy się tak różni jak to tylko możliwe. Dla tygrysa nie było nic oprócz żądzy krwi i zniszczenia. Ja nie chciałem ranić tych, na których mi zależało. Nie chciałem być bezmyślnym potworem. Zwalczałem jego agresję przemocą, a on odpłacał się tym samym raniąc mnie.
Usłyszałem przytłumiony krzyk. Nie od razu dotarł on do mojego otępiałego umysłu. Jeszcze trudniej przyszło mi rozpoznanie wołającego głosu. Był mi przecież znajomy, bliski. Tak wiele razy już go słyszałem.
Dopiero gdy usłyszałem krzyk po raz trzeci zdałem sobie sprawę z tego, że to głos Hebiego. Chłopak potrzebował pomocy, a ja leżałem tu słaby, nieudolny. Spróbowałem się podnieść, ale moja ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Znów usłyszałem krzyk, tym razem głośniejszy, bardziej paniczny. Wiedziałem, że muszę się podnieść, muszę mu pomóc, miałem się przecież nim opiekować. Przesunąłem dłonie i napiąłem mięśnie. Zdołałem unieść się może na milimetr, gdy moje ciało znów opadło bezwładnie na ziemię. Nigdy wcześniej nie czułem się tak bezsilny, tak słaby. Poczułem coś wilgotnego na policzkach, a szloch wycisnął z moich płuc resztki powietrza niemal mnie dusząc. Mogłem tu po prostu zostać, leżeć w spokoju, czekać na koniec, jakikolwiek by on nie był. Ale nie mogłem. Nie mogłem się poddać. Nie mogłem zostawić chłopaka samego. Walczyłem z samym sobą.
- Shrik... – wychrypiałem ledwo słyszalnie. – Wstawaj. Musimy wstać, pomóc Hebiemu.
Tygrys nie zareagował.
- Cholerna bestio! – złościłem się na niego, na siebie, na własną słabość. – Jak tak, to warczysz, wściekasz się i nie można cię uspokoić, a kiedy cię potrzebuję... – zaszlochałem znowu. – Proszę...
Shrik zbliżył pysk do mojej twarzy, wydał przy tym pełen bólu pisk. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczyma, były mętne i bez życia. To właśnie była nasza wspólna cecha, oczy. Dzikie i błękitne. Budziły strach i zachwyt. A teraz były puste. Tygrys trącił mnie nosem. Przytuliłem do niego policzek.
Znowu krzyk, tym razem cichszy, słabszy.
- Nie... Nie! Nie zostanę tu! – warczałem. Ze wszystkich sił walczyłem z własną słabością. Moje ciało drżało, a w płucach płoną mi żywy ogień. Usłyszałem wściekłe warknięcie Shrika, on też się poruszył. To dodało mi otuchy i siły. Wiele mnie to kosztowało, ale udało mi się wreszcie unieść się na tyle bym mógł się rozejrzeć. Ujrzałem Hebiego. Mocował się w uścisku wielkiego, czarnego węża. Jego ciało wydawało się niezwykle wątłe w zestawieniu z łuskowatą bestią.
- Zostaw go! – warknąłem. Nie pozwolę tej cholernej bestii zrobić chłopakowi krzywdy.
Chciałem się podnieść, ale zachwiałem się i byłbym upadł, gdyby nie Shrik, który podsunął się tak bym mógł się na nim oprzeć. Razem wstaliśmy i powoli skierowaliśmy się w stronę węża. Z każdym krokiem czułem się silniejszy. Nie tylko ja z resztą. Tygrys również odzyskiwał siły. Kiedy tylko dotarliśmy do potwora, Shrik rzucił się na niego, a ja złapałem upadającego Hebiego. Mój dajmon walczył zaciekle z czarnym gadem, a ja starałem się ocucić chłopaka. Kiedy dzieciak otworzył oczy zapatrzyłem się w nie. Nie były brązowe tak jak powinny, ale błękitne. Błękitne i żywe. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie patrzyłem w oczy Hebiego, tylko w swoje własne. Shrik i wąż również przestali walczyć i stali naprzeciw siebie. Nastolatek zadrżał w moich ramionach, wydawał mi się taki kruchy, jakby był maleńką cząstką czegoś większego.
- Chciałem żebyś ze mną wrócił... – wyszeptał. Jego głos był słaby.
- Wrócił dokąd? – zapytałem. Skąd się tu wziąłem? Gdzie jestem? Zastanawiałem się.
- To przeze mnie tu jesteś...  – wymamrotał i zaszlochał. Zamknął oczy i jakby stracił przytomność. Potrząsnąłem nim, bo zdałem sobie sprawę, że jego oddech słabnie.
- Hebi! Obudź się! Słyszysz? Musisz się obudzić... Proszę... – zaczęła ogarniać mnie ciemność, a moje ciało zaczęło płonąć. Z całych sił starałem się oprzeć temu uczuciu. Jakaś dziwna siła wycisnęła z moich płuc resztki powietrza, nie mogłem nawet krzyknąć, a ból był niesamowity. Ostatnie co zobaczyłem to Hebi, który wyciągał drżącą dłoń w moim kierunku i Shrik opleciony przez ogromnego węża.

- Hebi... – wycharczałem, nie do końca wybudziłem się jeszcze z dziwnego snu. Moje ciało było podobnie słabe jak we śnie. Dźwięki dochodziły do mnie jak przez ścianę. Otworzyłem oczy i spojrzałem na czyjąś zdziwioną twarz, później usłyszałem krzyk. Ten dźwięk wwiercił mi się w czaszkę z mocą pocisku. Jęknąłem i straciłem przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz