Nie wiedziałem gdzie się znajduję. Było zimno, ciemno, a ja
byłem tak bardzo słaby. Samo oddychanie wymagało niemal nadludzkiego wysiłku. Powoli udało mi
się przesunąć dłoń. Natrafiłem na coś futrzanego. Rozpoznałem od razu dotyk
sierści Shrika. Tygrys leżał obok mnie, czułem pod dłonią jak jego klatka
piersiowa unosi się i opada. Jego oddech był urywany, płytki, niespokojny.
Jakby sprawiał mu tyle samo trudności co mi. Zadziwiał mnie jego spokój. Shrik
zawsze warczał, zawsze domagał się uwagi, krwi. A teraz leżał tuż obok mnie,
słaby i spokojny. Zacząłem gładzić jego futro. Zapomniałem jak jest miękkie.
Kiedyś, dawno temu, bawiliśmy się razem. Śmiałem się do niego, traktowałem jak
przyjaciela, czułem, że jest częścią mnie. Ale to było tak bardzo dawno. Od tak
wielu lat jedyne co robiliśmy to walczyliśmy ze sobą. Staliśmy się tak różni
jak to tylko możliwe. Dla tygrysa nie było nic oprócz żądzy krwi i zniszczenia.
Ja nie chciałem ranić tych, na których mi zależało. Nie chciałem być bezmyślnym
potworem. Zwalczałem jego agresję przemocą, a on odpłacał się tym samym raniąc
mnie.
Usłyszałem przytłumiony krzyk. Nie od razu dotarł on do
mojego otępiałego umysłu. Jeszcze trudniej przyszło mi rozpoznanie wołającego
głosu. Był mi przecież znajomy, bliski. Tak wiele razy już go słyszałem.
Dopiero gdy usłyszałem krzyk po raz trzeci zdałem sobie
sprawę z tego, że to głos Hebiego. Chłopak potrzebował pomocy, a ja leżałem tu
słaby, nieudolny. Spróbowałem się podnieść, ale moja ciało odmówiło mi
posłuszeństwa. Znów usłyszałem krzyk, tym razem głośniejszy, bardziej paniczny.
Wiedziałem, że muszę się podnieść, muszę mu pomóc, miałem się przecież nim
opiekować. Przesunąłem dłonie i napiąłem mięśnie. Zdołałem unieść się może na
milimetr, gdy moje ciało znów opadło bezwładnie na ziemię. Nigdy wcześniej nie
czułem się tak bezsilny, tak słaby. Poczułem coś wilgotnego na policzkach, a
szloch wycisnął z moich płuc resztki powietrza niemal mnie dusząc. Mogłem tu po
prostu zostać, leżeć w spokoju, czekać na koniec, jakikolwiek by on nie był.
Ale nie mogłem. Nie mogłem się poddać. Nie mogłem zostawić chłopaka samego.
Walczyłem z samym sobą.
- Shrik... – wychrypiałem ledwo słyszalnie. – Wstawaj.
Musimy wstać, pomóc Hebiemu.
Tygrys nie zareagował.
- Cholerna bestio! – złościłem się na niego, na siebie, na
własną słabość. – Jak tak, to warczysz, wściekasz się i nie można cię uspokoić,
a kiedy cię potrzebuję... – zaszlochałem znowu. – Proszę...
Shrik zbliżył pysk do mojej twarzy, wydał przy tym pełen
bólu pisk. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczyma, były mętne i bez życia.
To właśnie była nasza wspólna cecha, oczy. Dzikie i błękitne. Budziły strach i
zachwyt. A teraz były puste. Tygrys trącił mnie nosem. Przytuliłem do niego
policzek.
Znowu krzyk, tym razem cichszy, słabszy.
- Nie... Nie! Nie zostanę tu! – warczałem. Ze wszystkich
sił walczyłem z własną słabością. Moje ciało drżało, a w płucach płoną mi żywy
ogień. Usłyszałem wściekłe warknięcie Shrika, on też się poruszył. To dodało mi
otuchy i siły. Wiele mnie to kosztowało, ale udało mi się wreszcie unieść się
na tyle bym mógł się rozejrzeć. Ujrzałem Hebiego. Mocował się w uścisku
wielkiego, czarnego węża. Jego ciało wydawało się niezwykle wątłe w zestawieniu
z łuskowatą bestią.
- Zostaw go! – warknąłem. Nie pozwolę tej cholernej bestii
zrobić chłopakowi krzywdy.
Chciałem się podnieść, ale zachwiałem się i byłbym upadł,
gdyby nie Shrik, który podsunął się tak bym mógł się na nim oprzeć. Razem
wstaliśmy i powoli skierowaliśmy się w stronę węża. Z każdym krokiem czułem się
silniejszy. Nie tylko ja z resztą. Tygrys również odzyskiwał siły. Kiedy tylko
dotarliśmy do potwora, Shrik rzucił się na niego, a ja złapałem upadającego
Hebiego. Mój dajmon walczył zaciekle z czarnym gadem, a ja starałem się ocucić
chłopaka. Kiedy dzieciak otworzył oczy zapatrzyłem się w nie. Nie były brązowe
tak jak powinny, ale błękitne. Błękitne i żywe. Zdałem sobie sprawę z tego, że
nie patrzyłem w oczy Hebiego, tylko w swoje własne. Shrik i wąż również
przestali walczyć i stali naprzeciw siebie. Nastolatek zadrżał w moich
ramionach, wydawał mi się taki kruchy, jakby był maleńką cząstką czegoś
większego.
- Chciałem żebyś ze mną wrócił... – wyszeptał. Jego głos
był słaby.
- Wrócił dokąd? – zapytałem. Skąd się tu wziąłem? Gdzie
jestem? Zastanawiałem się.
- To przeze mnie tu jesteś... – wymamrotał i zaszlochał. Zamknął oczy i
jakby stracił przytomność. Potrząsnąłem nim, bo zdałem sobie sprawę, że jego
oddech słabnie.
- Hebi! Obudź się! Słyszysz? Musisz się obudzić...
Proszę... – zaczęła ogarniać mnie ciemność, a moje ciało zaczęło płonąć. Z
całych sił starałem się oprzeć temu uczuciu. Jakaś dziwna siła wycisnęła z
moich płuc resztki powietrza, nie mogłem nawet krzyknąć, a ból był niesamowity.
Ostatnie co zobaczyłem to Hebi, który wyciągał drżącą dłoń w moim kierunku i
Shrik opleciony przez ogromnego węża.
- Hebi... – wycharczałem, nie do końca wybudziłem się jeszcze
z dziwnego snu. Moje ciało było podobnie słabe jak we śnie. Dźwięki dochodziły
do mnie jak przez ścianę. Otworzyłem oczy i spojrzałem na czyjąś zdziwioną
twarz, później usłyszałem krzyk. Ten dźwięk wwiercił mi się w czaszkę z mocą
pocisku. Jęknąłem i straciłem przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz