Rakyo odszedł ze zwieszoną głową, a Hebi podszedł do mnie.
To co miało się zdarzyć nie było łatwe dla żadnego z nas. Szczególnie zaś dla
Hebiego. Serce bolało mnie, że musiałem
postawić na szali jego życie. Życie, które miał całe przed sobą.
- Eirinn, połóż proszę Kane’a na ziemi – smok zdjął swego
pana z grzbietu Merrka i ułożył go posłusznie na polanie.
W tym miejscu była kiedyś wioska, której mieszkańców
zdziesiątkowano. Było tu wiele dusz. Dusz, które mogłem prosić o pomoc. Dusz,
które zapewniały mrok potrzebny do przeprowadzenia rytuału. Każda dusza, która
widziałaby światło nie uległaby podziałowi, a zapragnęła jedynie opuścić ciało.
Stuknąłem laską, z chmury dymu wyskoczył Sękol.
- Eirinn, Orobas, proszę was byście opuścili to miejsce.
Sękol wskaże wam w jakiej odległości możecie się zatrzymać i będzie łącznikiem
między mną a wami.
- Chyba żartujesz Małpo, że gdziekolwiek pójdę z tym
demonem...
- Pójdziesz – powiedziałem tylko. Sękol nie miał wyboru jak
mnie posłuchać. Orobas bardzo niechętnie poszedł za potworem. Hebi jednak nawet
na niego nie spojrzał. Kiedy wyczułem, że reszta oddaliła się wystarczająco,
położyłem dłoń na ramieniu Hebiego. Drżał lekko.
- Jesteś gotowy? – zapytałem go.
- Bardziej już nie będę – powiedział chłopak.
- Dobrze – wyciągnąłem z torby niewielki flakonik. – Wypij
to proszę.
- Co to? – zapytał, ale posłusznie odkorkował buteleczkę.
- Napar z ziół, przede wszystkim – większość ziół była dość
trująca, jednak toksyny były dobrane tak by neutralizować się wzajemnie. Mikstura
miała za zadanie wydostać duszę demona na zewnątrz, ale nie pozwalała
jednocześnie całkowicie mu się uwolnić.
- Boję się zapytać co to za zioła i co tu jest poza tym...
– chłopak wlał do ust zawartość flakonika. Skrzywił się i zakrztusił.
- Teraz połóż się obok Kane’a. Wasze ciała muszą być
możliwie jak najbliżej – chłopak posłusznie wykonał moje polecenie, jego wzrok
już robił się mętny. Próbował jeszcze przez chwile walczyć o zachowanie
świadomości, ale ta walka była bezcelowa.
Wbiłem swój kostur w ziemię.
- Azehoo! – zawołałem. Ziemia zadrżała. Pojawiła się przede
mną dusza martwej smoczycy. Tuż za nią zjawiły się banshee. Jedenaście
upiorzyc, wszystkie były kiedyś walkiriami, których śmierć nie potrafiła wygnać
w zapomnienie.
- Czego ci potrzeba, panie? – usłyszałem.
- Przywołaj tu swoje ciało. Utwórz krąg z kości – Azehoo
zadrżała, ale wykonała moje polecenie. Kiedy krąg był już gotowy osiem banshee
rozeszło się stając na kościanym kręgu. Jedna z nich podeszła do mnie kładąc mi
dłonie na ramionach, pozostałe dwie uklękły obok Kane’a i Hebiego.
Zamknąłem oczy. Oddzieliłem fragment własnej duszy od ciała
i posłałem go by odnaleźć demona.
Potwór, którego Hebi skrywał w sobie był wyraźnie zdezorientowany, próbował
odzyskać świadomość. Moje zaklęcie i duchowa moc banshee pętały go jednak.
Demon przykuty był duchowymi więzami do duszy Hebiego, która była teraz
podobnie zdezorientowana jak potwór. Złapałem Lymerytha za krtań i zmusiłem go
aby spojrzał mi w oczy. Drugą dłoń położyłem na jego klatce piersiowej. Demon
warknął i szarpnął się kiedy moja moc zaczęła rozdzierać go na dwoje. Dusza
Hebiego skręciła się i zaczęła krzyczeć. Oboje czuli to samo. Ten sam
rozdzierający ból. Nie mogłem jednak w żaden sposób tego zneutralizować.
Wiedziałem też, że duchowe więzy nie pozwolą mi podzielić jedynie duszy demona.
Nie mogłem teraz jednak przestać, to było zbyt niebezpieczne.
Kiedy skończyłem dusza Hebiego upadła. Migotała i trzęsła
się. Udało mi się jednak uszkodzić ją w stopniu tak małym, jak było to możliwe.
Lymeryth nie miał się tak dobrze. Leżał warcząc, nie mogąc się ruszyć darł
powietrze jedyną pozostałą mu dłonią, druga była ledwo widoczna i bezwładna.
Hebi był bezpieczny, a osłabienie demona mogło nawet ułatwić mu życie w
przyszłości.
Teraz nadszedł czas na Kane’a. Obie części duszy dajmona
były niezwykle słabe. Ani Kane, ani tygrys, nie wykazywali świadomości. Mimo to
próbowałem ze wszystkich sił obudzić je i wpleść duszę demona w duszę Shrika.
Kiedy moje próby zaczęły przynosić jakieś efekty usłyszałem ostrzegawczy krzyk
mentalny banshee, która pilnowała Hebiego. Zerwałem połączenie i już w
cielesnej formie podbiegłem do chłopaka. Trząsł się i z trudem łapał powietrze.
Jego dusza słabła, pragnęła się wydostać jednak moja moc zatrzymała ją we
wnętrzu ciała. Ciało Hebiego zwiotczało, jednak jego życiu nic już nie groziło.
Podszedłem do Strażnika. Był blady i chłodny, nie oddychał. Nie wyczuwałem
w nim życia.
- Sękol... – wyszeptałem. Banshee i Azehoo odeszły
pogrążone w żałobie. Eirinn i Orobas zjawili się w mgnieniu oka.
Demon odetchnął z ulgą spoglądając na chłopca, bladego i
nieprzytomnego, jednak oddychającego równo. Smok natomiast podbiegł do Kane’a.
Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Pokręciłem jedynie głową. Nie byłem w
stanie nic powiedzieć. Eirinn upadł, a z jego gardła wydostał się ni to krzyk,
ni to ryk. Odgłos ten był tak przepełniony bólem i rozpaczą, że nawet
mieszkające tu dusze skryły się głębiej zwijając w bólu. Delikatnie uniosłem
martwe ciało Strażnika i ułożyłem na grzbiecie drakolicza. Orobas wziął Hebiego
w ramiona. Eirinn zaś zmienił się w swą smoczą formę. Ruszyliśmy w drogę
powrotną do stolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz