sobota, 10 sierpnia 2013

od Hebiego

- Ruszajmy - zadecydowałem, gdy wszyscy byli już gotowi.
- Czekaj - sprzeciwił się Rakyo. Po jego policzkach spływały łzy. Widziałem go w takim stanie drugi raz w życiu. Nie płakał nawet na pogrzebie własnego brata. - Mogę cię chociaż przetransportować tam? - spytał. Widziałem w jego oczach determinację. W końcu skinąłem głową.
- Ale odlecisz, gdy tylko Ogion ci powie, że będziesz przeszkadzał, dobrze? - upewniłem się. Niechętnie, ale jednak skinął głową i odszedł w jakieś krzaki. Zadziwiał mnie fakt, że ilekolwiek razy potrzebował się zmienić ZAWSZE w pobliżu były krzaki. Choćbyśmy byli na środku pustyni lub w centrum miasta. Dobra, nie oszukujmy się, anegdotkami o krzakach nie zmienię faktu, że za chwilę może mi się coś stać. Coś gorszego od śmierci, o ile dobrze zrozumiałem wszelkie przeciw. Ale i tak, gdybym tego nie zrobił, sumienie nękało by mnie do końca dłuuuuuuuuugiego ( o ile się nic nie wydarzy) życia. Umrę, to umrę, najwyżej robale doczekają się mnie wcześniej. Nie tego się bałem. Balem się, co się stanie z Rakyo. Bałem się, co będzie, jak Kane przeżyje i się dowie. Bałem się o wszystkich mi bliskich. Bałem się o swoich wrogów, że wykorzystają to przeciwko komuś mi bliskiemu. Innymi słowy, bałem się o cały świat poza sobą. No, dobra, trochę o siebie też się bałem, ale to byl jak gdyby strach drugorzędny, do niego już się przyzwyczaiłem aż za dobrze.
Biała wielka łapa wyciągnęła mnie z rozmyślań. Wsiadłem bez większego entuzjazmu na grzbiet Rakyo i smok wzbił się w powietrze, jak zwykle pionowo, odwrotnymi uderzeniami skrzydeł. W przeciągu roku nauczył się sztuczek zabierających wieloletnią praktykę, byle by było mi choć trochę wygodniej. Zawsze się z niego śmiałem, ale teraz byłem mu wdzięczny, bo byłem zbyt rozkojarzony, żeby się skupić na trzymaniu równowagi i przy zwykłym starcie pewnie bym zleciał.
- Wszystko w porządku? - spytał Rakyo. Dla innych zabrzmiało to jak wielkie "rrroahr!!!", ale chcąc, nie chcąc, byłem jego smoczym panem, wiec go rozumiałem. Podobnie, jak Ogion swojego licza, wydającego z siebie coś pomiędzy skrzypieniem starych drzwi, piszczeniem nienaoliwionych drzwiczek od samochodu a rykiem burzy.
W trakcie naszego lotu Rakyo co chwila wykonywał różne zwroty, obniżał kurs bądź wodował, byle mnie tylko rozweselić, ale jakoś nie bylem w stanie brać na poważnie jego starań. Zawsze lubiłem przedrzeźniać innych, których Rakyo nie dopuszczał do swojego grzbietu niemal cyrkowymi popisami, dziś moim największym sukcesem na grzbiecie było to, że nie spadłem. Smok to wiedział, ale nie przestawał. Być może sam siebie chciał tym zająć.
Gdy wylądowaliśmy na opuszczonej polanie, poczułem się jakoś dziwnie. Nie wiem, dlatego, ale coś tu było inne niż normalnie. Rakyo zmienił się z powrotem, zakładając na siebie tylko stare spodnie, które zawsze ze sobą miał zawiązane na ogonie.
- Hebi, jeśli tylko... - zaczął, głaszcząc mnie zewnętrzną stroną dłoni po policzku.
- Nie - urwałem mu. wiedziałem, że gdybym dopuścił go do mówienia dalej, w końcu by mnie przełamał. Pocałowałem go prosto w usta. Nie naciskał na mnie, dobrze wiedział, dlaczego to robię. W końcu nasze wargi się rozłączyły.
- Skończyliście już? - Ogion nie był zbyt zadowolony, ale nie przeszkadzał. Skinąłem głową i podszedłem do niego, szepcząc cicho "idź już, proszę" do smoka.

[Od Kane'a]

Remes został wezwany przez cesarza. Wszedł do biura władcy zapowiedziany przez strażnika. Ukląkł i zniżył wzrok jak nakazywała tego etykieta.
- Wstań – usłyszał Remes. Posłusznie wykonał polecenie. – Kiedy Kane wraca?
- Wybacz, panie, ale sam Kane nie jest w stanie odpowiedzieć jeszcze na to pytanie.
- Czyli sprawa z zamachem była poważniejsza niż początkowo sądził? – zapytał cesarz. Taka była wersja oficjalna. Zamach wymierzony przeciw Kane’owi.
- Wybacz, ale Kane przezornie nie wtajemniczył nikogo w tą sprawę.
- Przekaż mu, że senatorowie niemal jednogłośnie wybrali go na Pierwszego Strażnika. Jak tylko wróci ma się bezzwłocznie u mnie pokazać.Będzie miał na głowie sporo obowiązków, w tym szkolenie nowego Strażnika.
- Oczywiści, panie.
- Możesz już iść.
Remes skłonił się i wyszedł. Droga do kwater Kane’a była długa. O wiele dłuższa niż zazwyczaj. Odruchowo chciał zapukać. Zastygł w bezruchu z uniesioną dłonią zdając sobie sprawę z tego, że nikt mu przecież nie odpowie. Westchnął ciężko i wszedł do biura swego dowódcy. Wszystkie zniszczenia, których dokonał Hebi, a raczej demon w nim, zostały w mgnieniu oka naprawione. Remes robił to co zwykle. Uporządkował papiery, przejrzał raporty. Kane zawsze nienawidził roboty papierkowej, często zostawiał ją na głowie młodszego dajmona.
Czytał właśnie kolejny nudny raport od obserwatorów, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział, jedynie na tyle głośno by go usłyszano. Do pokoju weszła Normenel. Jej widok do końca złamał serce dajmona. Wiedział, że anielice kochała Kane’a podobnie jak Vicca. Obie ogromni e teraz cierpiały. On nie mógł sobie wyobrazić co czułby, gdyby miał stracić Orianę. Gdyby widział ją bezbronną, umierającą.
- Zabrali go... – wyszeptała słabo. – Nawet nie pozwolili mi być przy nim.
Dziewczyna upadła i rozszlochała się. Remes ukląkł obok do niej i przyciągnął ją do siebie.
- Kane jest twardy. Zawsze walczył do samego końca. Tym razem, tez tak będzie. Zobaczysz – próbował ją pocieszać. Kane się nie podda. Nigdy się nie poddawał.
Vicca skryta w cieniu spoglądało przez okno na Remesa i Normenel. Widziała łzy anielicy. Ona nie mogła już nawet płakać. Po prostu wypłakała już chyba wszystkie łzy. Targał nią spazmatyczny szloch, ale jej oczy pozostawały suche. Nienawidziła w tej chwili całego świata, za to, że chciał zabrać jej jedynego mężczyznę, którego kochała. Nienawidziła Normanel i innych kobiet, które Kane kiedykolwiek dotknął, zazdrościła im tego, że poświęcił im swoją uwagę. Nienawidziła Hebiego, za to, że Kane troszczył się o niego, za to, że był gotowy bronić go za cenę swego życia. Samej siebie także nienawidziła. Może gdyby była silniejsza, bardziej się starała Kane nie naraziłby się na niebezpieczeństwo. Nic nie mogła teraz zrobić, musiała czekać. Wszyscy musieli.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Od Ogiona

Obawiałem się tego co budził we mnie Orobas. Moja dusza drżała, a moc szalała. Tak właśnie reagowałem na demony. Moja dusza nie była kompletna i otaczała ją pustka. Ta pusta, ciemna cześć mnie żywiła się demoniczną aurą. Ten demon był potężny i budził we mnie to co najgorsze. Musiałem być teraz jednak spokojny i myśleć trzeźwo.
Razem z Irezają weszliśmy do pokoju Hebiego. Otworzył nam Moon, który uśmiechał się uprzejmie.
- Możesz odetchnąć. Ogion wcale się nie gniewa... – zaszczebiotała Irezaja siadając obok Hebiego. -  No przynajmniej na ciebie, co do smerfa to tu bym polemizowała...
- To miał być mój przyjaciel... – wyszeptał Hebi.
- A tak wybacz... – dziewczyna uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu chłopaka. Ten nawet nie zaprotestował. To dobrze, że ta dwójka się polubiła.
- Czy moglibyście zostawić nas samych? – zapytał Hebi. Moon wyszedł posłusznie.
- To do zobaczenia później  - Irezaja wstała. – I Hebi...
- Tak?
- Uważaj na siebie... – wyszeptała. Szybko odwróciła wzrok i wyszła.
- Ogion... ja... – zaczął chłopak.
- Wiem. I miałem wielką nadzieję, że Orobas nie powiedział ci o cenie za przywrócenie Kane’a do tego... „życia”.
- Nie powiedział. Gdyby to zrobił nigdy nie przyszedłbym do ciebie z tym pomysłem.
- Cieszę się, że to słyszę – powiedziałem. Nastąpiła chwila milczenia. – Hebi, jeżeli nie chcesz...
- Chcę. Muszę... On mnie uratował. Ja nie mogę go tak zostawić. Nie mogę pozwolić mu umrzeć. Kane może być czasami jak uciążliwy wrzód na dupie, ale... – chłopak umilkł. Bał się, a mimo to był pewny tego co chce zrobić.
- Posłuchaj mnie uważnie. Jeżeli cokolwiek zacznie iść nie tak, pamiętaj, że twoje życie będzie priorytetem. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyście oboje wyszli z tego cało.
- Taa.. Jak się Kane obudzi to znowu będzie wściekły, że się wtrącam, głupio narażam, że słońce świeci nie tak jak powinno czy co tam jeszcze może go wkurzać... – chłopak uśmiechnął się lekko.
Wyprostowałem się. Wyczułem obecność ducha. Zjawa podeszła do mnie nie ujawniając Hebiemu swojej obecności, ja jednak widziałem ją dobrze.
- Zwołaj banshee – przekazałem duchowi mentalnie. Zwróciłem się następnie do Hebiego, - Kiedy będziesz w stanie ruszać?
- Czym szybciej tym lepiej. Prawda?
- Chodź więc.
Poszliśmy prosto do pokoju, w którym leżała Kane. Dajmon był blady i ledwo oddychał. Hebi spojrzała na niego smutno.
- Czy możesz poprosić Eirinna, żeby tu przyszedł? – spytałem jednego ze służących. Młody elf wyszedł w pośpiechu. Odwróciłem się gdy usłyszałem czyjeś westchnienie. To była Normenel.
- Wybaczcie, nie wiedziałam, że tu jesteście – powiedziała cichym głosem. Miała podkrążone oczy i była blada. Było to dobrze widać choć starała się jak mogła to ukryć.
- Musimy przenieść Kane’a w inne miejsce  - oznajmiłem.
- Jak to? Dokąd?
- Gdzieś gdzie będzie więcej dusz.
- Dobrze... tylko się przygotuję...
- Nie – anielica odwróciła się do mnie jakby nie rozumiejąc co do niej mówię. – Nie możesz być tam z nami, nikt, kto posiada w sobie czyste światło nie może. Ogólnie, czym mniej żywych dusz będzie na miejscu, tym lepiej, dlatego poleci z nami tylko Eirinn.
- Ale... Jeżeli coś pójdzie nie tak...
- W takim wypadku będę mógł uleczyć ciało Hebiego tak długo jak choćby fragment jego duszy w nim pozostanie.
- Ale Kane... – dziewczyna zacisnęła oczy i z całych sił starała się powstrzymać łzy.- Przepraszam. Hebi ja... dziękuję... – powiedziała i wyszła pospiesznie. Drzwi otworzyły się ponownie, stanął w nich smok Kane’a, a tuż za nim służący.
- Proszę abyście ostrożnie wynieśli Kane’a,  musimy przewieźć go w inne miejsce.
- Dobrze – smok podszedł do swojego pana i używając magii powietrza delikatnie go uniósł. Wyszliśmy na zewnątrz do ogrodu.
-Merrk! – drakolicz posłusznie zjawił się na wezwanie. Kościany smok zawarczał i zadrżał kiedy jeden z jego kręgów zmodyfikowałem tak by można na nim było bezpiecznie ułożyć dajmona.
- Hebi?! Co ty wyprawiasz?! – To był Rakyo. Smok szedł pospiesznie ku synowi cesarza.
- Rakyo wiesz, że muszę..
- Nie! Nic nie musisz. Proszę! A jak coś ci się stanie?
- Ogion mówił...
- Nie obchodzi mnie to! – młody smok był bliski płaczu. – Proszę... zostań...
Eirinn stał jak skamieniały. Nawet jeżeli więzy, które łączyły go ze Strażnikiem nie były tak silne jak te łączące Rakyo i Hebiego, to smok doskonale wiedział jak to jest obawiać się o życie swego pana i przyjaciela.
- Rakyo. Ja to muszę zrobić, nic mi nie będzie. Naprawdę  - Hebi przytulił swego kochanka.
- Masz wrócić – zażądał Rakyo łamiącym się głosem.
- Oro – demon pojawił się na wezwanie chłopaka – ruszajmy...

Od Kaelusa

Kari wyglądał naprawdę słabo. Wzrok miał mętny, oczy podkrążone, a jego aura drżała. Mimo to bardzo chciałem z nim porozmawiać.
- Możemy porozmawiać o naszym... o moim ojcu? – poprawiłem się.
- Kaelu... – Kari westchnął.
- Ja wiem, że możesz nie mieć na to ochoty, że to wszystko jest trudne, ale nie mogę tak zwyczajnie stać z boku. Sam najchętniej udusiłbym ojca za to co zrobił i dziwię się, że mu solidnie nie przyłożyłeś wtedy w jego biurze.
- Przemoc nic tu nie załatwi...
- I cieszę się, że tak uważasz. Widzę, że ojca to męczy, nie tylko jego z resztą. W tobie też czuję sporo negatywnych emocji. Ja naprawdę chcę, żebyście przynajmniej zaczęli się tolerować.
- To nie takie proste. To co zrobił Atrael... Kaelu ja nie potrafię tak po prostu zapomnieć, tak po prostu mu wybaczyć. Nie chodzi już nawet o to, że jestem na niego wściekły, ale o to, że to mimo wszystko obcy dla mnie człowiek.
- Wiem... – powiedziałem i zwiesiłem głowę. Tak bardzo chciałem, żeby oni się pogodzili. Oboje byli mi przecież bliscy i nie mogłem patrzeć na to jak się zadręczają.
- Nie martw się młody – powiedział Kari i zmierzwił mi włosy.
- I kto to mówi – pokazałem mu język. On zaśmiał się.
- Pomyśleć, że przystawiał się do mnie mój brat – powiedział i znowu się zaśmiał. Chyba troszkę wrócił mu humor. Ja natomiast spaliłem buraka. Wspomnienie tamtego wieczoru i poranka miały mnie chyba prześladować do końca życia.
- To wcale nie jest zabawne – poskarżyłem się.
- Wręcz przeciwnie... kotku – Kari puścił do mnie oko. Ależ miałem ochotę go teraz udusić. Wymierzyłem mu kuksańca w bok. Kari chwycił mnie i rozczochrał mi włosy, było trochę szarpaniny, sporo śmiechu. Kiedy udało mi się wyrwać i oddalić na bezpieczną odległość, usiadłem na podłodze.
- Zawsze chciałem mieć rodzeństwo – przyznałem.  – Zazdrościłem innym dzieciakom, że mają się z kim bawić, z kim wracać do domu, nawet kłócić się. Nie pamiętam mamy prawie wcale. Szkoda, bo tata mówił, że była jedną z najpiękniejszych istot jakie chodziły po ziemi. Jak byłem mały to dziwiłem się dlaczego nie mówi, że była najpiękniejsza. Przecież tak powinna być... Teraz już wiem dlaczego...
- Taa... – Kari spuścił wzrok. Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział Kari.
Do pokoju wszedł mój ojciec. Był w jeszcze gorszym stanie niż Kari. Przez ostatnie kilkaset lat nie postarzał się zapewne tak jak przez ostatnie dni. Oczy miał podkrążone, skórę już nie bladą, a niezdrowo szarą. Ojciec zawsze był postawnym mężczyzną. Otaczała go aura siły i dostojeństwa. Teraz był jak cień. Słaby i wątły. Wątpię, żeby przespał chociaż  pół nocy od chwili gdy Kari się u nas zjawił. Do tego jeszcze ta cała sprawa z Hebim i Kane’em. Serce mi się krajało jak widziałem go w takim stanie. I chociaż wiedziałem, że sam sobie taki los zgotował nie umiałem mu nie współczuć.
- Karilielu... czy... Czy zachciałbyś ze mną porozmawiać? – jego głos był słaby. Oczy Kareigo zrobiły się puste. Ojciec zadrżał. Chyba nic nie bolało go tak jak ta obojętność. Wolałby chyba, żeby Kari mu przyłożył, wyżył się na nim. Zrobił cokolwiek, ale pokazał jakieś emocje.
- To ja poczekam w jadalni – oznajmiłem i nie czekając na odpowiedź wyszedłem. Miałem tylko nadzieję, że chociaż spróbują się dogadać.

Od Irezaji

Hebi był naprawdę przeuroczy, kiedy tak się motał. Było w nim coś co mnie szczerze urzekało. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem gdy byłam blisko niego miałam ochotę go przytulić. Nie chodziło tu już nawet o to, że był piękny i pociągał mnie w sposób fizyczny, bo to jakoś mi przeszło, ale o to, że czułam do niego jakąś dziwną sympatię.
Historia o jego „przyjacielu” rozbawiła mnie. Chociaż wiedziałam, że sytuacja jest bardzo poważna. Czułam, że Hebi jest niespokojny, że jest mu ciężko. Posłałam mu więc ciepły uśmiech, żeby choć troszkę podnieść go na duchu.
- Porozmawiam z nim – zapewniłam. Odpowiedziało mi westchnienie ulgi i ciche „dzięki”.
Znając Ogiona siedział w ogrodzie. Dlatego tam właśnie skierowałam swoje kroki. Nie myliłam się. Elf siedział na trawie wystawiając bladą twarz ku słońcu. Promienie słońca rozświetlały jego oczach, które teraz zdawały się złote.
- No i czego się gapisz, cholerna gadzino?! – to był oczywiście nie kto inny jak Sękol. Stwór mnie szczerze nienawidził. I oczywiście ze wzajemnością.
- Dość. Wynocha! – warknął Ogion. – Przepraszam za niego...
- Nie ma za co. Zdążyłam się już przyzwyczaić – Ogion westchnął. Wyglądał na przybitego.  – Chciałam porozmawiać o Hebim...
- Coś się stało? – zapytał szybko nekromanta i spojrzała na mnie wystraszony.
- Nie. To nic z tych rzeczy, chociaż faktycznie ma teraz sporo na głowie i nie wygląda najlepiej – powiedziałam szybko. – Chodzi o to, że ktoś nie był z nim do końca szczery. Nie wiem co między wami zaszło, ale Hebi obawia się, że jesteś na niego zły. No i nieco się hmm... wstydził przyjść tu, do ciebie osobiście. Ale bardzo chce, żebyś pomógł Kane’owi.
- Dzięki niech będą starożytnym bogom... – usłyszałam w odpowiedzi. Ogion nie ukrywał ulgi.
- Przepraszam, ale ja chyba nie w temacie... – zaczęłam.
- Nic. Wybacz, ale muszę szybko porozmawiać z Hebim – mężczyzna wstał by odejść. Złapałam go za rękaw. Wiedziałam, że nie lubi jak go dotykam, ale chciałam go o coś zapytać.
- Ogion... Powiedz mi szczerze – spojrzałam na niego.  Nie potrafiłam już udawać dobrego nastroju. – Czy z Kane’em i z Hebim wszystko będzie dobrze? – Ogion zaskoczył mnie kładąc dłoń na mojej.
- Zrobię co w mojej mocy, żeby oboje byli cali i zdrowi – w jego słowach była przysięga. Wiedziałam, że tak właśnie będzie. Ale sam Ogon nie wiedział pewnie co się stanie. – Nie martw się – dodał i uśmiechnął się, ale uśmiech nie sięgał oczu.
- Dobrze. No to chodźmy razem. Może uda mi się troszkę rozchmurzyć Hebiego no i może wkurzę Rakyo przy okazji. Jest taki słodziuchny kiedy jest zazdrosny – przypomniała mi się mina smoka i zachłanne gesty jakimi otaczał Hebiego gdy byłam blisko.
- „Słodziuchny”? Jak dla mnie wygląda po prostu, jakby chciał cię usmażyć.
- Bo chce – zaśmiałam się przybierając znów maskę spokoju i optymizmu. – Ale to nie zmienia faktu, że uroczo wygląda jak się tak gimnastykuje i chce za wszelką cenę pokazać, że Hebi należy do niego - Ogion tylko westchnął i pokręcił głową.
Ruszyliśmy w stronę kwater Hebiego. Nagle drogę zastąpił nam jakiś mężczyzna. Był niezwykle piękny, ale odruchowo cofnęłam się na jego widok. Poczułam lodowaty chłód na karku, później ból głowy. Zanim upadłam obcy mężczyzna mnie złapał.
- Ela? – zapytał. Jego głosy był jak znajoma muzyka.
- Zostaw ją! – warknął Ogion i wziął mnie w ramiona zasłaniając swoim ciałem. Ból nieco zelżał.
- Nic jej nie zrobię – powiedział obcy demon, bo tym właśnie był. Miałam co do tego pewność.
- Już dobrze, Ogionie. Nic mi nie jest... chyba – dodałam stając o własnych siłach. – Kim jesteś?
- Dziwne, że akurat ty mnie nie pamiętasz. To Adrian zawsze miał z tym większy problem – powiedział uśmiechając się. Nic z tego nie zrozumiałam. – Przekorna dusza, zawsze wybierałaś dziwne formy. Na imię mam Orobas. Może ci się kojarzy?
- Ja... – nie byłam pewna. Było w nim coś znajomego. Tylko ten ból głowy. Jęknęłam.
- Irezaja? Nic ci nie jest?  – zapytał Ogion z troską w głosie.
- To nic. Tylko migrena... – próbowałam przekonać nie tylko jego, ale i siebie.
- Położył na tobie swoje łapy, co? – Orobas spojrzał na mnie, a ja ujrzałam przed oczami twarz Kagatha. – Szkoda, że mam tak mało czasu – demon próbował mnie dotknąć, ale Ogion mu to uniemożliwił stając między nami. Orobas tylko westchnął.
- Powiedziałem, żebyś ją zostawił – głos nekromanty był pozornie spokojny, ale powietrze wokół niego drżało dziwnie.
- Jesteś silna, zawsze byłaś. Na dodatek los znowu was połączył. Może lepiej, że nie bardzo mogę się wtrącać. Uważaj na siebie – obcy odszedł, a mój ból głowy razem z nim.
- Wszystko dobrze? – zapytał elf spoglądając na mnie i przykładając mi chłodną dłoń do czoła.
- Tak. Wszystko w porządku. Tylko znowu jestem nie w temacie – uśmiechnęłam się lekko. Nekromanta odwzajemnił uśmiech.
- Może jednak powinnaś iść do siebie i się położyć?
- Nie. Nie zrezygnuję z wizyty u Hebiego.
- Jak sobie życzysz.