Obawiałem się tego co budził we
mnie Orobas. Moja dusza drżała, a moc szalała. Tak właśnie reagowałem
na demony. Moja dusza nie była kompletna i otaczała ją pustka. Ta pusta, ciemna
cześć mnie żywiła się demoniczną aurą. Ten demon był potężny i budził we mnie
to co najgorsze. Musiałem być teraz jednak spokojny i myśleć trzeźwo.
Razem z Irezają weszliśmy do
pokoju Hebiego. Otworzył nam Moon, który uśmiechał się uprzejmie.
- Możesz odetchnąć. Ogion wcale
się nie gniewa... – zaszczebiotała Irezaja siadając obok Hebiego. - No przynajmniej na ciebie, co do smerfa to tu
bym polemizowała...
- To miał być mój przyjaciel... –
wyszeptał Hebi.
- A tak wybacz... – dziewczyna uśmiechnęła
się i położyła dłoń na ramieniu chłopaka. Ten nawet nie zaprotestował. To
dobrze, że ta dwójka się polubiła.
- Czy moglibyście zostawić nas
samych? – zapytał Hebi. Moon wyszedł posłusznie.
- To do zobaczenia później - Irezaja wstała. – I Hebi...
- Tak?
- Uważaj na siebie... –
wyszeptała. Szybko odwróciła wzrok i wyszła.
- Ogion... ja... – zaczął chłopak.
- Wiem. I miałem wielką nadzieję,
że Orobas nie powiedział ci o cenie za przywrócenie Kane’a do tego... „życia”.
- Nie powiedział. Gdyby to zrobił
nigdy nie przyszedłbym do ciebie z tym pomysłem.
- Cieszę się, że to słyszę –
powiedziałem. Nastąpiła chwila milczenia. – Hebi, jeżeli nie chcesz...
- Chcę. Muszę... On mnie
uratował. Ja nie mogę go tak zostawić. Nie mogę pozwolić mu umrzeć. Kane może
być czasami jak uciążliwy wrzód na dupie, ale... – chłopak umilkł. Bał się, a
mimo to był pewny tego co chce zrobić.
- Posłuchaj mnie uważnie. Jeżeli
cokolwiek zacznie iść nie tak, pamiętaj, że twoje życie będzie priorytetem. Zrobię
wszystko co w mojej mocy, żebyście oboje wyszli z tego cało.
- Taa.. Jak się Kane obudzi to
znowu będzie wściekły, że się wtrącam, głupio narażam, że słońce świeci nie tak jak powinno czy co tam jeszcze może go wkurzać... –
chłopak uśmiechnął się lekko.
Wyprostowałem się. Wyczułem
obecność ducha. Zjawa podeszła do mnie nie ujawniając Hebiemu swojej obecności,
ja jednak widziałem ją dobrze.
- Zwołaj banshee – przekazałem duchowi mentalnie.
Zwróciłem się następnie do Hebiego, - Kiedy będziesz w stanie ruszać?
- Czym szybciej tym lepiej.
Prawda?
- Chodź więc.
Poszliśmy prosto do pokoju, w
którym leżała Kane. Dajmon był blady i ledwo oddychał. Hebi spojrzała na niego
smutno.
- Czy możesz poprosić Eirinna, żeby
tu przyszedł? – spytałem jednego ze służących. Młody elf wyszedł w pośpiechu. Odwróciłem
się gdy usłyszałem czyjeś westchnienie. To była Normenel.
- Wybaczcie, nie wiedziałam, że
tu jesteście – powiedziała cichym głosem. Miała podkrążone oczy i była blada.
Było to dobrze widać choć starała się jak mogła to ukryć.
- Musimy przenieść Kane’a w inne
miejsce - oznajmiłem.
- Jak to? Dokąd?
- Gdzieś gdzie będzie więcej
dusz.
- Dobrze... tylko się
przygotuję...
- Nie – anielica odwróciła się do
mnie jakby nie rozumiejąc co do niej mówię. – Nie możesz być tam z nami, nikt,
kto posiada w sobie czyste światło nie może. Ogólnie, czym mniej żywych dusz
będzie na miejscu, tym lepiej, dlatego poleci z nami tylko Eirinn.
- Ale... Jeżeli coś pójdzie nie
tak...
- W takim wypadku będę mógł
uleczyć ciało Hebiego tak długo jak choćby fragment jego duszy w nim
pozostanie.
- Ale Kane... – dziewczyna zacisnęła
oczy i z całych sił starała się powstrzymać łzy.- Przepraszam. Hebi ja...
dziękuję... – powiedziała i wyszła pospiesznie. Drzwi otworzyły się ponownie,
stanął w nich smok Kane’a, a tuż za nim służący.
- Proszę abyście ostrożnie
wynieśli Kane’a, musimy przewieźć go w
inne miejsce.
- Dobrze – smok podszedł do
swojego pana i używając magii powietrza delikatnie go uniósł. Wyszliśmy na
zewnątrz do ogrodu.
-Merrk! – drakolicz posłusznie
zjawił się na wezwanie. Kościany smok zawarczał i zadrżał kiedy jeden z jego
kręgów zmodyfikowałem tak by można na nim było bezpiecznie ułożyć dajmona.
- Hebi?! Co ty wyprawiasz?! – To był
Rakyo. Smok szedł pospiesznie ku synowi cesarza.
- Rakyo wiesz, że muszę..
- Nie! Nic nie musisz. Proszę! A
jak coś ci się stanie?
- Ogion mówił...
- Nie obchodzi mnie to! – młody smok
był bliski płaczu. – Proszę... zostań...
Eirinn stał jak skamieniały.
Nawet jeżeli więzy, które łączyły go ze Strażnikiem nie były tak silne jak te łączące
Rakyo i Hebiego, to smok doskonale wiedział jak to jest obawiać się o życie
swego pana i przyjaciela.
- Rakyo. Ja to muszę zrobić, nic
mi nie będzie. Naprawdę - Hebi przytulił
swego kochanka.
- Masz wrócić – zażądał Rakyo
łamiącym się głosem.
- Oro – demon pojawił się na
wezwanie chłopaka – ruszajmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz