Kari wyglądał naprawdę słabo. Wzrok miał mętny, oczy
podkrążone, a jego aura drżała. Mimo to bardzo chciałem z nim porozmawiać.
- Możemy porozmawiać o naszym... o moim ojcu? – poprawiłem się.
- Kaelu... – Kari westchnął.
- Ja wiem, że możesz nie mieć na to ochoty, że to wszystko
jest trudne, ale nie mogę tak zwyczajnie stać z boku. Sam najchętniej udusiłbym
ojca za to co zrobił i dziwię się, że mu solidnie nie przyłożyłeś wtedy w jego
biurze.
- Przemoc nic tu nie załatwi...
- I cieszę się, że tak uważasz. Widzę, że ojca to męczy,
nie tylko jego z resztą. W tobie też czuję sporo negatywnych emocji. Ja
naprawdę chcę, żebyście przynajmniej zaczęli się tolerować.
- To nie takie proste. To co zrobił Atrael... Kaelu ja nie
potrafię tak po prostu zapomnieć, tak po prostu mu wybaczyć. Nie chodzi już
nawet o to, że jestem na niego wściekły, ale o to, że to mimo wszystko obcy dla
mnie człowiek.
- Wiem... – powiedziałem i zwiesiłem głowę. Tak bardzo
chciałem, żeby oni się pogodzili. Oboje byli mi przecież bliscy i nie mogłem
patrzeć na to jak się zadręczają.
- Nie martw się młody – powiedział Kari i zmierzwił mi
włosy.
- I kto to mówi – pokazałem mu język. On zaśmiał się.
- Pomyśleć, że przystawiał się do mnie mój brat –
powiedział i znowu się zaśmiał. Chyba troszkę wrócił mu humor. Ja natomiast
spaliłem buraka. Wspomnienie tamtego wieczoru i poranka miały mnie chyba
prześladować do końca życia.
- To wcale nie jest zabawne – poskarżyłem się.
- Wręcz przeciwnie... kotku – Kari puścił do mnie oko. Ależ
miałem ochotę go teraz udusić. Wymierzyłem mu kuksańca w bok. Kari chwycił mnie
i rozczochrał mi włosy, było trochę szarpaniny, sporo śmiechu. Kiedy udało mi
się wyrwać i oddalić na bezpieczną odległość, usiadłem na podłodze.
- Zawsze chciałem mieć rodzeństwo – przyznałem. – Zazdrościłem innym dzieciakom, że mają się
z kim bawić, z kim wracać do domu, nawet kłócić się. Nie pamiętam mamy prawie wcale. Szkoda, bo tata mówił, że była jedną z najpiękniejszych istot jakie
chodziły po ziemi. Jak byłem mały to dziwiłem się dlaczego nie mówi, że była
najpiękniejsza. Przecież tak powinna być... Teraz już wiem dlaczego...
- Taa... – Kari spuścił wzrok. Chciałem jeszcze coś
powiedzieć, ale usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział Kari.
Do pokoju wszedł mój ojciec. Był w jeszcze gorszym stanie
niż Kari. Przez ostatnie kilkaset lat nie postarzał się zapewne tak jak przez
ostatnie dni. Oczy miał podkrążone, skórę już nie bladą, a niezdrowo szarą. Ojciec
zawsze był postawnym mężczyzną. Otaczała go aura siły i dostojeństwa. Teraz był
jak cień. Słaby i wątły. Wątpię, żeby przespał chociaż pół nocy od chwili gdy Kari się u nas zjawił.
Do tego jeszcze ta cała sprawa z Hebim i Kane’em. Serce mi się krajało jak
widziałem go w takim stanie. I chociaż wiedziałem, że sam sobie taki los
zgotował nie umiałem mu nie współczuć.
- Karilielu... czy... Czy zachciałbyś ze mną porozmawiać? –
jego głos był słaby. Oczy Kareigo zrobiły się puste. Ojciec zadrżał. Chyba nic
nie bolało go tak jak ta obojętność. Wolałby chyba, żeby Kari mu przyłożył,
wyżył się na nim. Zrobił cokolwiek, ale pokazał jakieś emocje.
- To ja poczekam w jadalni – oznajmiłem i nie czekając na
odpowiedź wyszedłem. Miałem tylko nadzieję, że chociaż spróbują się dogadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz