sobota, 10 sierpnia 2013

[Od Kane'a]

Remes został wezwany przez cesarza. Wszedł do biura władcy zapowiedziany przez strażnika. Ukląkł i zniżył wzrok jak nakazywała tego etykieta.
- Wstań – usłyszał Remes. Posłusznie wykonał polecenie. – Kiedy Kane wraca?
- Wybacz, panie, ale sam Kane nie jest w stanie odpowiedzieć jeszcze na to pytanie.
- Czyli sprawa z zamachem była poważniejsza niż początkowo sądził? – zapytał cesarz. Taka była wersja oficjalna. Zamach wymierzony przeciw Kane’owi.
- Wybacz, ale Kane przezornie nie wtajemniczył nikogo w tą sprawę.
- Przekaż mu, że senatorowie niemal jednogłośnie wybrali go na Pierwszego Strażnika. Jak tylko wróci ma się bezzwłocznie u mnie pokazać.Będzie miał na głowie sporo obowiązków, w tym szkolenie nowego Strażnika.
- Oczywiści, panie.
- Możesz już iść.
Remes skłonił się i wyszedł. Droga do kwater Kane’a była długa. O wiele dłuższa niż zazwyczaj. Odruchowo chciał zapukać. Zastygł w bezruchu z uniesioną dłonią zdając sobie sprawę z tego, że nikt mu przecież nie odpowie. Westchnął ciężko i wszedł do biura swego dowódcy. Wszystkie zniszczenia, których dokonał Hebi, a raczej demon w nim, zostały w mgnieniu oka naprawione. Remes robił to co zwykle. Uporządkował papiery, przejrzał raporty. Kane zawsze nienawidził roboty papierkowej, często zostawiał ją na głowie młodszego dajmona.
Czytał właśnie kolejny nudny raport od obserwatorów, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział, jedynie na tyle głośno by go usłyszano. Do pokoju weszła Normenel. Jej widok do końca złamał serce dajmona. Wiedział, że anielice kochała Kane’a podobnie jak Vicca. Obie ogromni e teraz cierpiały. On nie mógł sobie wyobrazić co czułby, gdyby miał stracić Orianę. Gdyby widział ją bezbronną, umierającą.
- Zabrali go... – wyszeptała słabo. – Nawet nie pozwolili mi być przy nim.
Dziewczyna upadła i rozszlochała się. Remes ukląkł obok do niej i przyciągnął ją do siebie.
- Kane jest twardy. Zawsze walczył do samego końca. Tym razem, tez tak będzie. Zobaczysz – próbował ją pocieszać. Kane się nie podda. Nigdy się nie poddawał.
Vicca skryta w cieniu spoglądało przez okno na Remesa i Normenel. Widziała łzy anielicy. Ona nie mogła już nawet płakać. Po prostu wypłakała już chyba wszystkie łzy. Targał nią spazmatyczny szloch, ale jej oczy pozostawały suche. Nienawidziła w tej chwili całego świata, za to, że chciał zabrać jej jedynego mężczyznę, którego kochała. Nienawidziła Normanel i innych kobiet, które Kane kiedykolwiek dotknął, zazdrościła im tego, że poświęcił im swoją uwagę. Nienawidziła Hebiego, za to, że Kane troszczył się o niego, za to, że był gotowy bronić go za cenę swego życia. Samej siebie także nienawidziła. Może gdyby była silniejsza, bardziej się starała Kane nie naraziłby się na niebezpieczeństwo. Nic nie mogła teraz zrobić, musiała czekać. Wszyscy musieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz