sobota, 6 lipca 2013

Od Irezaji


Biegłam krętymi ulicami miasta. Wreszcie wolna, choć na chwilę.
- Panienko – zawołał za mną Aeron. Jak zwykle był ze mną.
- Nie cierpię jak się tak do mnie zwracasz – warknęłam na niego po raz setny. Czasami ten jego oficjalny ton mnie irytował. Był moim przyjacielem, jedynym prawdziwym przyjacielem jakiego miałam. Ale nawet on musiał mi ciągle przypominać jaka powinnam być. Do diabła z tym. Dzisiejszej nocy byłam wolna. Znalazłam przytulną tawernę. Z wnętrza dobiegały śmiechy i muzyka. Stanęłam przed drzwiami i upewniłam się, że zaklęcie iluzji działa, i że nikt nie rozpozna mojej twarzy. Weszłam do środka. Wesołym , tanecznym krokiem podeszłam do stolika i usiadłam. Z zadowoleniem zauważyłam, że przykułam uwagę młodego elfa. Posłałam mu zalotny uśmiech. Barman posłusznie przyniósł mi karafkę wina, a młody elf przysiadł się do mnie. Był przystojny i to bardzo. Długie kasztanowe włosy spływały mu na ramiona, a wielkie zielone oczy spoglądały na mnie łakomie. Widziałam ponurą minę Aerona, który usadowił się w koncie sali. Jak zwykle był blisko, gotów zareagować w razie konieczności. Nigdy nie popierał mojego zachowania. Nie chciał się jednak ze mną kłócić i akceptował to co robiłam.
Wypiłam już piąty kielich wina, Lerim, tak miał na imię towarzyszący mi elf, był coraz bardziej śmiały. W pewnym momencie nachylił się i mnie pocałował. Wypity alkohol i pocałunek sprawiły, że zakręciło mi się w głowie. No i wtedy stało się coś co popsuło mi wieczór. Do lokalu wpadło dwóch strażników pałacowych. Oczywiście mnie szukali. Zaklęcie iluzji było dobra, ale mimo to nie chciałam ryzykować, że któryś mnie rozpozna.
- Wybacz, ale muszę już iść – powiedziałam i wstałam.
- Ej, dokąd to? Przecież świetnie się razem bawimy – powiedział elf i posadził mnie sobie na kolanach. Flirt podobał mi się dopóki był na moich warunkach.
- Puść mnie – syknęłam. On jednak ani myślał to zrobić. Aeoran już był przy nas. Złapał Lerima za gardło i rzucił nim o stolik. Ja wyrwałam się i biegłam już w stronę wyjścia, niestety zamieszanie przykuło uwagę strażników pałacowych. Oby mnie nie rozpoznali, prosiłam w duchu, na nic. Jeden z mężczyzn zastąpił mi drogę. Wymierzyłam mu solidnego kopniaka i chciałam wyminąć, niestety drugi z nich mnie złapał. Mimo szamotaniny nie udało mi się wyrwać. Nie mogłam prosić Aerona o pomoc, zostałby surowo ukarany za bójkę ze strażą. Poddałam się więc i pozwoliłam , żeby zabrali mnie do ojca.
Yrazz był wściekły, choć bardzo dobrze to maskował. Wiwerny jak mój ojciec uwielbiałby bawić się w elfy lub ludzi. Teraz też stanął przede mną w swojej idealnej ludzkiej formie. Ubrany w jedwabie, obwieszony kosztownościami. Dumny, opanowany i zimny.
- Jak śmiałaś opuścić mury pałacu, bez mojej zgody? – zapytał pozornie bez emocji, ja jednak wiedziałam, że wszystko się w nim gotuje.
-Tak się składa, że cesarzem nie jesteś, a nawet gdybyś był to i tak nie prosiłabym cię o zgodę – powiedziałam i uśmiechnęłam się ukazując kły. Mój ojciec zniecierpiał gdy pokazywałam swoje zwierzęce cechy. Podszedł do mnie i wymierzył mi policzek. Zabolało, a jeden z pierścieni zadrapał mi skórę.  Zlizałam krople krwi długim, rozdwojonym językiem. Uwielbiałam przypominać mojemu ojcu, że mimo braku skrzydeł jest tylko smokiem, ze wszystkimi zwierzęcymi cechami, jakie posiadają.
- Precz mi z oczu. Jeżeli jeszcze raz wyjdziesz bez mojego pozwolenia to…
- To co? – zapytałam. Nic nie odpowiedział tylko warknął wściekle. Zaraz się jednak opanował. – Masz zachowywać się jak przystało na członka rodu, a nie jak nieokrzesana bestia – chciałam mu coś odpowiedzieć on jednak obrócił się i wyszedł. Zawsze to robił. Cała się trzęsłam, kiedy Gizelle zabrała mnie do mojej komnaty. Gizelle była nimfą i moją służką od dnia gdy skończyłam dziesięć lat. Była jedyną życzliwą mi osobą nie licząc Aerona.
Było już bardzo późno. Nie umiałam zasnąć, w głowie wciąż miałam bardzo ryzykowny i śmiały plan. Nie chciałam tu zostać, tym bardziej, że lordowie zaczynali naciskać na mojego ojca w sprawie mego zamążpójścia. Na samą myśl o jednym z tych ponurych kretynów z przeświadczeniem, że są rasą panów zbierało mi się na wymioty. Wstałam więc, ubrałam się i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Muszę się stąd jakoś wydostać. Wyszłam na balkon, lecz zamiast zeskoczyć na dół wdrapałam się na dach. Nie miałam skrzydeł, ale magia wiatru pozwalała mi szybować.
- A ty dokąd się niby wybierasz? – usłyszałam za sobą. To była Giselle.
- Lepiej niech cię to za bardzo nie obchodzi.
- Chyba nie myślisz, że sama zdołasz uciec.
- Nie będę sama. Aeron mi pomoże – oświadczyłam. Gdy tylko dowiedziałby się o moim zniknięciu, byłby jedyną osobą, która wiedziałby gdzie mnie szukać.
- Jeżeli was złapią. To ciebie wychłoszczą, a jego zetną za zdradę. Wiesz o tym dobrze. Ani ty, ani on nie macie pojęcia o świecie poza tą wyspą.
- Nie zostanę tu! – warknęłam zdesperowana.
- Wiem. Dlatego idę z wami.
- Co?  - zapytałam. Wiedziałam, że Gizelle nie zgadza się z moim ojcem, ale że pozwoli mi uciec, a nawet mi pomoże. Tego nigdy bym się nie spodziewała.
Tak czy inaczej byłam niezwykle wdzięczna za jej pomoc. Jeszcze tej samej nocy, cała nasza trójka była na statku płynącym do Skidmoor. Byłam wolna…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz