Biegłam krętymi ulicami miasta.
Wreszcie wolna, choć na chwilę.
- Panienko – zawołał za mną
Aeron. Jak zwykle był ze mną.
- Nie cierpię jak się tak do mnie
zwracasz – warknęłam na niego po raz setny. Czasami ten jego oficjalny ton mnie
irytował. Był moim przyjacielem, jedynym prawdziwym przyjacielem jakiego
miałam. Ale nawet on musiał mi ciągle przypominać jaka powinnam być. Do diabła
z tym. Dzisiejszej nocy byłam wolna. Znalazłam przytulną tawernę. Z wnętrza
dobiegały śmiechy i muzyka. Stanęłam przed drzwiami i upewniłam się, że zaklęcie
iluzji działa, i że nikt nie rozpozna mojej twarzy. Weszłam do środka. Wesołym
, tanecznym krokiem podeszłam do stolika i usiadłam. Z zadowoleniem zauważyłam,
że przykułam uwagę młodego elfa. Posłałam mu zalotny uśmiech. Barman posłusznie
przyniósł mi karafkę wina, a młody elf przysiadł się do mnie. Był przystojny i
to bardzo. Długie kasztanowe włosy spływały mu na ramiona, a wielkie zielone
oczy spoglądały na mnie łakomie. Widziałam ponurą minę Aerona, który usadowił
się w koncie sali. Jak zwykle był blisko, gotów zareagować w razie
konieczności. Nigdy nie popierał mojego zachowania. Nie chciał się jednak ze
mną kłócić i akceptował to co robiłam.
Wypiłam już piąty kielich wina,
Lerim, tak miał na imię towarzyszący mi elf, był coraz bardziej śmiały. W
pewnym momencie nachylił się i mnie pocałował. Wypity alkohol i pocałunek sprawiły,
że zakręciło mi się w głowie. No i wtedy stało się coś co popsuło mi wieczór.
Do lokalu wpadło dwóch strażników pałacowych. Oczywiście mnie szukali. Zaklęcie
iluzji było dobra, ale mimo to nie chciałam ryzykować, że któryś mnie rozpozna.
- Wybacz, ale muszę już iść –
powiedziałam i wstałam.
- Ej, dokąd to? Przecież świetnie
się razem bawimy – powiedział elf i posadził mnie sobie na kolanach. Flirt podobał
mi się dopóki był na moich warunkach.
- Puść mnie – syknęłam. On jednak
ani myślał to zrobić. Aeoran już był przy nas. Złapał Lerima za gardło i rzucił
nim o stolik. Ja wyrwałam się i biegłam już w stronę wyjścia, niestety
zamieszanie przykuło uwagę strażników pałacowych. Oby mnie nie rozpoznali, prosiłam
w duchu, na nic. Jeden z mężczyzn zastąpił mi drogę. Wymierzyłam mu solidnego
kopniaka i chciałam wyminąć, niestety drugi z nich mnie złapał. Mimo
szamotaniny nie udało mi się wyrwać. Nie mogłam prosić Aerona o pomoc, zostałby
surowo ukarany za bójkę ze strażą. Poddałam się więc i pozwoliłam , żeby
zabrali mnie do ojca.
Yrazz był wściekły, choć bardzo
dobrze to maskował. Wiwerny jak mój ojciec uwielbiałby bawić się w elfy lub
ludzi. Teraz też stanął przede mną w swojej idealnej ludzkiej formie. Ubrany w
jedwabie, obwieszony kosztownościami. Dumny, opanowany i zimny.
- Jak śmiałaś opuścić mury
pałacu, bez mojej zgody? – zapytał pozornie bez emocji, ja jednak wiedziałam, że
wszystko się w nim gotuje.
-Tak się składa, że cesarzem nie
jesteś, a nawet gdybyś był to i tak nie prosiłabym cię o zgodę – powiedziałam i
uśmiechnęłam się ukazując kły. Mój ojciec zniecierpiał gdy pokazywałam swoje
zwierzęce cechy. Podszedł do mnie i wymierzył mi policzek. Zabolało, a jeden z
pierścieni zadrapał mi skórę. Zlizałam
krople krwi długim, rozdwojonym językiem. Uwielbiałam przypominać mojemu ojcu,
że mimo braku skrzydeł jest tylko smokiem, ze wszystkimi zwierzęcymi cechami,
jakie posiadają.
- Precz mi z oczu. Jeżeli jeszcze
raz wyjdziesz bez mojego pozwolenia to…
- To co? – zapytałam. Nic nie
odpowiedział tylko warknął wściekle. Zaraz się jednak opanował. – Masz zachowywać
się jak przystało na członka rodu, a nie jak nieokrzesana bestia – chciałam mu
coś odpowiedzieć on jednak obrócił się i wyszedł. Zawsze to robił. Cała się
trzęsłam, kiedy Gizelle zabrała mnie do mojej komnaty. Gizelle była nimfą i
moją służką od dnia gdy skończyłam dziesięć lat. Była jedyną życzliwą mi osobą
nie licząc Aerona.
Było już bardzo późno. Nie
umiałam zasnąć, w głowie wciąż miałam bardzo ryzykowny i śmiały plan. Nie chciałam
tu zostać, tym bardziej, że lordowie zaczynali naciskać na mojego ojca w
sprawie mego zamążpójścia. Na samą myśl o jednym z tych ponurych kretynów z przeświadczeniem,
że są rasą panów zbierało mi się na wymioty. Wstałam więc, ubrałam się i
spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Muszę się stąd jakoś wydostać. Wyszłam na
balkon, lecz zamiast zeskoczyć na dół wdrapałam się na dach. Nie miałam
skrzydeł, ale magia wiatru pozwalała mi szybować.
- A ty dokąd się niby wybierasz? –
usłyszałam za sobą. To była Giselle.
- Lepiej niech cię to za bardzo
nie obchodzi.
- Chyba nie myślisz, że sama
zdołasz uciec.
- Nie będę sama. Aeron mi pomoże –
oświadczyłam. Gdy tylko dowiedziałby się o moim zniknięciu, byłby jedyną osobą,
która wiedziałby gdzie mnie szukać.
- Jeżeli was złapią. To ciebie wychłoszczą,
a jego zetną za zdradę. Wiesz o tym dobrze. Ani ty, ani on nie macie pojęcia o
świecie poza tą wyspą.
- Nie zostanę tu! – warknęłam zdesperowana.
- Wiem. Dlatego idę z wami.
- Co? - zapytałam. Wiedziałam, że Gizelle nie
zgadza się z moim ojcem, ale że pozwoli mi uciec, a nawet mi pomoże. Tego nigdy
bym się nie spodziewała.
Tak czy inaczej byłam niezwykle
wdzięczna za jej pomoc. Jeszcze tej samej nocy, cała nasza trójka była na
statku płynącym do Skidmoor. Byłam wolna…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz