czwartek, 25 lipca 2013

Od Kaelusa

Ojciec, jak zwykle postanowił mnie wysłać po składniki do mikstur. Nie wiedziałem, czy faktycznie są mu potrzebna czy tylko chce się mnie na jakiś czas pozbyć. To nie miało zbyt wielkiego znaczenia tym bardziej, że musiałem tym razem jedynie wyjechać za mury miasta i zabrać pakunek od znajomego ojca. Chciałem się szybko uwinąć, więc poszedłem do stajni.
- Hej Fircyk – podszedłem do boksu siwego ogiera. Był mieszańcem. Jego matką była zwykła klacz, ale ojcem wiatrogon ze stajni cesarskich. Nie należał do mnie tak właściwie, ale ojciec pozwolił mi go zabrać. Pozwoliłem, żeby ogier mnie powąchał. Nie widział mnie jakiś czas, nie wiedziałem jak zareaguje. Koń jednak poznał mnie od razu i zarżał zadowolony. Miałem właśnie otworzyć boks, gdy do stajni ktoś wszedł. To był Kari, tuż za nim szedł jakiś chłopak. Nie od razu go poznałem.
- Panicz Hebi – powiedziałem, nieco zaskoczony, że widzę go tutaj, i skłoniłem głowę. – Kaelus, syn Atraela, do usług – przedstawiłem się jak nakazywała tego etykieta. Tym bardziej, że nigdy nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni, bo i niby po co. Hebi nie bywał na dworskich uroczystościach zbyt często, a mój ojciec unikał ich jak ognia. Jeżeli już musiał być zabierał mnie za sobą, ale to była wielka rzadkość.
- Daj spokój proszę. Nie musisz mi się kłaniać – powiedział z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłem uśmiech. Wiele dobrego słyszałem o paniczu Hebim. Mój ojciec zawsze mówił o nim same dobre rzeczy. Natomiast o Abilionie nie mówił prawie nic. Zapewne dlatego, że zawsze powtarzał „Jeżeli masz zamiar powiedzieć coś niemiłego, nie mów nic”.
Spojrzałem na Kariego. Nie był już tak spięty i nawet się uśmiechał.
- A ty dokąd? – zapytał podchodząc do mnie.
- Jak zwykle, ojciec posłał mnie po składniki do swoich mazideł... – na wzmiankę o ojcu Kari spiął się nieco. – Przepraszam... – wymamrotałem.
- A ty to niby za co? – zapytał i poklepał mnie po ramieniu. Cieszyłem się, że mimo tego niefortunnego zdarzenia dalej traktuje mnie jak przyjaciela.
- Wybaczcie, ale ja muszę już zmykać jeżeli chcę wrócić o w miarę przyzwoitej porze. – Wyprowadziłem Fircyka z boksu. – A i Kari...
- Tak?
- O Argo nie musisz się martwić, śpi jak suseł. Jak ostatnio do nich zaglądałem to chrapała zwinięta na brzuchu BlackBo.
- Ta mała psotnica gdzie śpi? – Kari zaśmiał się.
- Z trójka wilkołaków... No i ojciec kazał przygotować ci pokój w bocznym skrzydle, żebyś miał spokój. Przyjdziesz do nas jak wrócisz... prawda? – zapytałem. Nie chciałem, żeby gdzieś sobie poszedł.
- Pewnie – uśmiechnął się do mnie. Odetchnąłem z ulgą.
- No to teraz już na prawdę muszę jechać.
Szybko osiodłałem konia i wyjechałem. Widziałem jeszcze jak Kari prowadzi Rebiatę, a Hebi wiatrogona.
Na całe szczęście Fircyk był bardzo szybkim wierzchowcem i cała podroż zajęła mi niecałą godzinę. Kiedy tylko wszedłem do domu i oddałem ojcu pakunek byłem naprawdę padnięty. Ledwo dowlokłem się do łóżka, a już spałem.
Rano obudził mnie zadowolony wrzask wilkołaków. Jak zwykle wszędzie ich było pełno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz