Ojciec, jak zwykle postanowił
mnie wysłać po składniki do mikstur. Nie wiedziałem, czy faktycznie są mu
potrzebna czy tylko chce się mnie na jakiś czas pozbyć. To nie miało zbyt wielkiego
znaczenia tym bardziej, że musiałem tym razem jedynie wyjechać za mury miasta i
zabrać pakunek od znajomego ojca. Chciałem się szybko uwinąć, więc poszedłem do
stajni.
- Hej Fircyk – podszedłem do
boksu siwego ogiera. Był mieszańcem. Jego matką była zwykła klacz, ale ojcem wiatrogon
ze stajni cesarskich. Nie należał do mnie tak właściwie, ale ojciec pozwolił mi
go zabrać. Pozwoliłem, żeby ogier mnie powąchał. Nie widział mnie jakiś czas,
nie wiedziałem jak zareaguje. Koń jednak poznał mnie od razu i zarżał
zadowolony. Miałem właśnie otworzyć boks, gdy do stajni ktoś wszedł. To był
Kari, tuż za nim szedł jakiś chłopak. Nie od razu go poznałem.
- Panicz Hebi – powiedziałem, nieco
zaskoczony, że widzę go tutaj, i skłoniłem głowę. – Kaelus, syn Atraela, do usług
– przedstawiłem się jak nakazywała tego etykieta. Tym bardziej, że nigdy nie
zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni, bo i niby po co. Hebi nie bywał na
dworskich uroczystościach zbyt często, a mój ojciec unikał ich jak ognia.
Jeżeli już musiał być zabierał mnie za sobą, ale to była wielka rzadkość.
- Daj spokój proszę. Nie musisz
mi się kłaniać – powiedział z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłem uśmiech. Wiele
dobrego słyszałem o paniczu Hebim. Mój ojciec zawsze mówił o nim same dobre rzeczy.
Natomiast o Abilionie nie mówił prawie nic. Zapewne dlatego, że zawsze
powtarzał „Jeżeli masz zamiar powiedzieć coś niemiłego, nie mów nic”.
Spojrzałem na Kariego. Nie był
już tak spięty i nawet się uśmiechał.
- A ty dokąd? – zapytał podchodząc
do mnie.
- Jak zwykle, ojciec posłał mnie
po składniki do swoich mazideł... – na wzmiankę o ojcu Kari spiął się nieco. – Przepraszam...
– wymamrotałem.
- A ty to niby za co? – zapytał i
poklepał mnie po ramieniu. Cieszyłem się, że mimo tego niefortunnego zdarzenia
dalej traktuje mnie jak przyjaciela.
- Wybaczcie, ale ja muszę już zmykać
jeżeli chcę wrócić o w miarę przyzwoitej porze. – Wyprowadziłem Fircyka z
boksu. – A i Kari...
- Tak?
- O Argo nie musisz się martwić,
śpi jak suseł. Jak ostatnio do nich zaglądałem to chrapała zwinięta na brzuchu
BlackBo.
- Ta mała psotnica gdzie śpi? –
Kari zaśmiał się.
- Z trójka wilkołaków... No i
ojciec kazał przygotować ci pokój w bocznym skrzydle, żebyś miał spokój.
Przyjdziesz do nas jak wrócisz... prawda? – zapytałem. Nie chciałem, żeby
gdzieś sobie poszedł.
- Pewnie – uśmiechnął się do
mnie. Odetchnąłem z ulgą.
- No to teraz już na prawdę muszę
jechać.
Szybko osiodłałem konia i
wyjechałem. Widziałem jeszcze jak Kari prowadzi Rebiatę, a Hebi wiatrogona.
Na całe szczęście Fircyk był
bardzo szybkim wierzchowcem i cała podroż zajęła mi niecałą godzinę. Kiedy
tylko wszedłem do domu i oddałem ojcu pakunek byłem naprawdę padnięty. Ledwo
dowlokłem się do łóżka, a już spałem.
Rano obudził mnie zadowolony
wrzask wilkołaków. Jak zwykle wszędzie ich było pełno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz