sobota, 27 lipca 2013

od Hebiego

Przejażdżka z Karim była lepsza, niż przypuszczałem. Wiatrogon może nie dostarczał aż takich wrażeń, jak Lune, ale ciągła potrzeba koncentracji na utrzymaniu się w siodle była czymś, czego potrzebowałem, usuwając z głowy wszelkie niepotrzebne myśli.
- Sądzę, że powinieneś porozmawiać z Kane'em - oznajmił pół anioł, gdy wróciliśmy już do mojego pokoju. Popatrzyłem na niego z mieszanymi uczuciami.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - przyznałem szczerze. Nie śpieszyło mi się do kolejnego konfliktu ze strażnikiem.
- Więc chcesz ciągnąć ten bezsensowny spór o to, kto komu bardziej dowali? - Kari popatrzył na mnie spod przymrużonych oczy. Wiedziałem, że miał rację...
- Dobra, ale nic nie obiecuję - w końcu się zgodziłem. Idziesz ze mną?
- W sumie... - zawahał się. - ... to nie. Mam pomysł, przyjdźcie oboje do "Lithy", tylko dajcie mi jakieś pół godziny. Obiecuję, że na pewno nie dojdzie do mordobicia - uśmiech anioła był powalający. Nie taki, jak Rakyo, oczywiście. Po prostu była w nim taka szczerość, że nie dało się jej sprzeciwić. Kiwnąłem więc tylko głową i poszedłem do sektora Kane'a. Spotkał mnie tam dajmon na usługach Kane'a.
- Prowadź mnie do twojego zasranego właściciela - był to rozkaz, nie prośba. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej spotkał już swojego kolegę i wolał nie ryzykować starcia, więc tylko skinął głową.
Widok w komnacie był co najmniej szokujący. Kane i blond-szczur rozmawiali ze sobą, jak gdyby nigdy nic. Zatkało mnie.
- Ty... - syknął mój brat i zaatakował mnie z nadzwyczajną dla siebie prędkością, wyciągając miecz. Nie musiałem się zbytnio spieszyć, blokując jego cios. Tyflingiem. Gdy obaj zobaczyli, jaki miecz trzymam w ręce, blondyn się cofnął, a Kane przyjął pozycję obronną. Ale miałem pełną kontrolę nad ostrzem, zarówno dzięki Toshiro, jak i "kłótni" z ostrzem, jaką odbyłem w drodze tutaj. Uśmiechnąłem się, widząc minę blondyna.
- Co, genialny plan pozbycia się mnie nie zadziałał? Ale chyba nie przerwałem w jakimś superważnym momencie. Jak spiskujecie sobie właśnie jakiś własny spisek i zaspiskowałem przeciw wam, przerywając plany spiskowania, to mogę wyjść i poczekać - nie miałem zamiaru dać się wyprowadzić z równowagi.
- Szczyl właśnie miał się zbierać, prawda - warknął Kane, patrząc znacząco na Albiona. Ten przełknął ślinę i wyszedł potulnie. Wolałem jednak nie chować ostrza, nawet gdy wyszedł. - O co chodzi? Masz nad wyraz dobre poczucie czasu - Kane popatrzy mi prosto w oczy.
- Chciałem porozmawiać, ale jak widać nie mamy o czym. Szybciej będzie, jak po prostu cię zarżnę. Albo ty mnie, zależy, kto będzie miał większe szczęście - strażnik prychnął.
- Nie muszę ci się tłumaczyć z tego, co robię i z kim.
- Ani ja - uśmiechnąłem się z błyskiem w oku. Nie przeszedłem zupełnie na swoją "dworską osobowość", ale pożyczyłem kilka tricków, stając pomiędzy swoimi dwiema twarzami. - Jeśli masz zamiar udowodnić mi, że jednak jesteś cywilizowaną istotą, to chodź za mną - poleciłem. Widziałem, jak bardzo strażnik chciał się kłócić, ale ostatecznie poszedł za mną.
"Lithy" była nazwą jednego z bogatszych lokalów czerwonej dzielnicy stolicy. Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego mieliśmy przyjść akurat w to ohydne miejsce, wypełnione starymi milionerami i kobietami, których ciała były w większości widoczne, poza nieznacznymi szczegółami.
W końcu jednak zrozumiałem. Na środek, zaaranżowany na scenę wszedł Kari z instrumentem, którego do końca nie mogłem zidentyfikować, ale wyglądał na coś dystyngowanego. Światła zgasły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz