sobota, 20 lipca 2013

Od Irezaji


Otworzyłam powoli oczy. W głowie mi się kręciło.
- Panienko – Aeron westchnął z ulgą i pomógł mi usiąść. Rozejrzałam się wokół siebie. Mój wzrok zatrzymał się na Kane. Strażnik siedział w kałuży krwi, która kapała z kilku głębokich rozcięć na klatce piersiowej i plecach. Obok klęczała anielica i za pomocą magii zasklepiała rany. Dalej stał Hebi zerkając na strażnika z dziwną miną, a obok niego smok, który wyglądał na porządnie zdenerwowanego. On też patrzył na Kane’a z mieszaniną niedowierzania i strachu.
- Co się stało? – spytałam. Pamiętałam tylko, że rozbolała mnie głowa.
- Kagath chciał przejąć kontrolę nad twoim umysłem. Kane ci pomógł, wygrał bitwę z demonem – wyjaśniła Gizelle.
Tak.. pamiętałam jakieś urywki. Najpierw obecność demona, a później Strażnika, niemal równie przerażającą.
- Strażniku... ja... Dziękuję – powiedziałam i skłoniłam głowę.
- Dobra. Jak jeszcze trochę podrośniesz to dopiero wtedy mi podziękujesz... – Rudowłosa anielica wymierzyła mu kuksańca w bok. – Ał..! Hej! Jestem ranny, pamiętasz? To był tylko żart, wiesz dobrze, że tylko na tobie mi zależy...
- Kłamczuch... – dziewczyna wymierzyła mu kolejny cios, a później zmieniła się w mężczyznę.
- No ej...! Zmień się z powrotem!
- Dobrze się już czujesz? – zapytał Hebi podchodząc do mnie.
- Tak, dziękuję za troskę, panie.
- Nie ma jak na razie śladów demona – odezwał się ktoś głosem Hebiego tylko jakby lekko z boku. Zauważyłam białego węża, który oplótł się wokół ramienia chłopka. Nie wiedziałam, że Hebi ma dajmona.
- To dobrze. Gizelle jeżeli coś by się zmieniło poinformuj mnie natychmiast.
- Jak sobie życzysz, panie.
Hebi skierował się w stronę wyjścia.
- A ty to dokąd szczeniaku?! – warknął Kane. – Mamy do pogadania! – chciał wstać, ale anioł go powstrzymał. – Normenel puść mnie, proszę.
- Nigdzie się w tym stanie nie ruszysz  - zawyrokował anioł i na powrót zajął się ranami na ciele strażnika.
Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógłby stracić tyle krwi i trzymać się tak po prostu jakby nigdy nic. A Kane to właśnie robił. Rany musiały sprawiać mu ogromny ból, a mimo to ani razu nawet nie zadrżał kiedy Normenel dotykał ran. Wręcz przeciwnie beztrosko rysował coś palcem na plamie własnej krwi. Wyglądało to tak jakby ból był dla niego czymś normalnym, a kilka litrów krwi nie robiło na nim żadnego wrażenia. Ten mężczyzna przerażał mnie.
 -Panienko, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada – Gizelle schyliła się nade mną i położyła mi dłoń na czole.
- Jestem tylko zmęczona. To wszystko.
- Vicca! – warknął strażnik. W drzwiach pojawiła się walkiria. – Miej oko na małą. I przyślij kogoś żeby to posprzątał – dodał wstając.
- Oczywiście – Vicca skłoniła się.
- Kane... – zaczął anioł znowu.
- Błagam skarbie, przestań się nade mną trząść – Strażnik wyszedł.
W asyście Gizelle i Viccy poszłam do łazienki i wzięłam długą kąpiel. Ciepła woda podziałała na mnie kojąco i wywołała senność. Kiedy położyłam się spać usnęłam niemal od razu. Śnił mi się koszmar. Ohydny czarny smok, walczący z wielkim białym tygrysem. Bestie szarpały się i gryzły. Wszędzie pełno było krwi.
Obudziłam się wystraszona, a po policzkach ciekły mi łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz