- Idziesz, Kari? - Kaelus spojrzał na mnie wyczekująco. W odpowiedzi ziewnąłem, nawet nie zakrywając ust.
- Chłiiiiiilaaaa... - wymamrotałem. Byłem zmęczony jak indyk w dzień przed świętem dziękczynienia. Ostatni raz spałem jakieś dwa dni temu i teraz organizm zaczął głośno protestować przeciw dalszej eksploatacji.
- Dobra, jutro wyjeżdżamy - westchnął Kaelus, a ja tylko pokiwałem głową i zawlokłem się do łóżka. Nie potrzebowałem pięciu minut, by usnąć z Argo, niczym ołowianej sztabie, na plecach.
Rozejrzałem się dookoła siebie. Było spokojnie, fale wylewały się leniwie na plażę, co chwilę zalewając biały piach. Byłoby cicho, gdyby nie śmiech złoto-białego rozmazanego kształtu. Wstałem... a przynajmniej moje ciało. Czułem się w nim jak intruz, nie miałem kontroli nad tym, co robię.
- Dziewczyny, bo się spóźnimy - powiedział mój głos bez mojej ingerencji.
- Już, już! Daj nam jeszcze chwilkę, Karuś, dobrze? - odpowiedział "mi" wysoki głos ze śmiechem. "Ja" westchnąłem.
- Jasne. Tylko pamiętaj, że obiecałem twojemu ojcu, że cię odstawię jak się umawialiśmy. Senator chyba by mnie spalił żywcem, gdyby coś ci się stało.
- Nie spali, nie spali - dziewczyna uwiesiła "mi" się na szyi. - Ja cię obronię - oboje się zaśmialiśmy. Poczułem na nodze łuskowaty pociągły dotyk.
- Czo lobicie? - spytała mała golden drakona. Nie miała jeszcze pełnego uzębienia i sepleniła, a jej oczy były nienaturalnie jak dla dorosłego osobnika wielkie.
- Argo! Co ja ci mówiłęm o straszeniu mnie tak?! - "ja" udałem oburzonego.
- Pseplasam - drakona spóściła łęb, zerkając jegnak na mnie i kobietę z ukosa.
- Już, już, odpuść jej, to jeszcze dziecko - w odpowiedzi "ja" westchnąłem i wywróciłem oczami. Wizja się rozmazała...
Stałem na opuszczonym wzgórzu, padał deszcz, a wiatr zrywał z drzew liście, powodując małe zamieszanie w powietrzu. Natura opłakiwała razem ze mną śmierć ukochanej dziewczyny. Na policzkach czułem ciepłe linie, pozostałości po łzach. Jakieś dwa metry przede mną stała kamienna tablica z wyrytymi symbolami w języku wiatru.
- Kiedy wróci Haize? - usłyszałem obok siebie cichy głos, ledwie słyszalny spomiędzy szumu liści i prądów powietrza. Nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie
Dookoła panowała biel, przerywana rzadko błękitem. Przede mną stała kobieta w długiej białej sukni ze skrzydłami na plecach. Uśmiechała się lekko, a jej śnieżne włosy falowały nieznacznie.
- Mama? - spytałem, tym razem zupełnie dobrowolnie. Kobieta kiwnęła lekko głową. Wiedziałem, że sen się skończył i znalazłem się w świecie eteru, gdzie tylko dusze miały dostęp.
- Karielu -miała miękki głos, przywodzący na myśl najmiększy angorski sweter. W jej tonie dało się wyczuć rozczulenie. - Karielu, musisz mnie wysłuchać uważnie. Świat materialny stoi na krawędzi upadku lub chwały. Wiem, że to będzie ciężkie, ale musisz dopilnować, by nie pogrążył się w ciemności i chaosie.
- Ale mamo, co ja mogę zrobić? Jestem tylko dzieckiem niechcianego zrządzenia losu - powinalem głową, jak gdyby nie wierząc, że mogę cokolwiek zmienić.
- Karielu, nigdy nie powiedziałam, że byłeś niechciany. Kocham cię i zawsze cię kochałam. Opanowałeś zło w swoim sercu i teraz musisz pomóc innym zrobić to samo. To twój obowiązek, jako mojego następcy. Bo bez względu na to, co mówią inni, jesteś moim następcą. Dziedzicem królewskiego rodu Archaniołów. Wiem to ja i wiedziała to Haize. Obie w ciebie wierzymy.
- Mamo, ale co ja mam zrobić?
- Udaj się do pałacu cesarskiego. Byłeś tam już. Spotkaj się z moją dawną służką, Normenel, ona cię pokieruje dalej. Teraz już musisz iść, żywi nie są mile widziany w świecie dusz. Żegnaj...
...obudziłem się z krzykiem, cały oblany potem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz