poniedziałek, 15 lipca 2013

od Hebiego

Dookoła mnie panowała nieprzenikniona ciemność. Nagle w absolutnej ciszy usłyszałem za sobą trzask. Obróciłem się machinalnie w stronę dźwięku. Na horyzoncie dostrzegłem mały jasne punkcik. Wpatrywałem się, jak ten rósł, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu stanął przede mną wielki półmaterialny stwór, przypominający kształtem wielkiego węża ze smoczym pyskiem i kresą z pawich piór. Miał błękitną barwę mgły, w której był stworzony.
Stwór parę razy mnie okrążył, przyglądając się pod różnymi kątami mojemu ciału... a właściwie nie, mojej duszy. Czułem jego wzrok na swoim jestestwie, obezwładniający i wszystkowidzący. W końcu zatrzymał się z łbem przede mną.
- To ty wezwałeś Tyflinga, tak? - spytał, ale nie byłem w stanie określić barwy jego głosu czy pochodzenia, mimo że głos był głośny i wyraźny, odznaczający się niemal boleśnie na tle nicości otoczenia. Skinąłem lekko głową, nie do końca pewny swojego głosu. Zaśmiał się bezgłośnie. - Wiesz, co to oznacza, prawda? Tyfling może dać chwałę, ale i klęskę. A wtedy pogrzebiesz nie tylko siebie, ale i cały Kontraświat na zgliszczach własnej śmierci. - milczałem, niepewny, czy istniała jakakolwiek odpowiedź na to pytanie. - Masz pojęcie, jakim jesteś zagrożeniem dla wszystkiego, co żyje? Jeśli coś pójdzie nie tak. Chcesz widzieć swoich ukochanych ginących najgorszą z możliwych śmierci? - pomimo ciążącego na słowach zarzutu, stworzenie nie wykazywało jakichkolwiek emocji, nie starało narzucić mi jakiejkolwiek interpretacji, ale bacznie śledziło, jaką ja tworzę.
- Nie pozwolę, by tak się stało - odpowiedziałem, z całą mocą starając się, by mój głos nie zadrżał. - Jeśli się zabiję, ostrze nie będzie już nikomu przeszkadzać, prawda? - po raz pierwszy spojrzałem w oczy przybyszowi.
- Tyfling nie pozwoli, żebyś umarł. Jest zbyt inteligentny na to. Obroni cię przed każdym atakiem, choćbyś miał być żywym trupem bez jakiejkolwiek energii.
- A jeśli się utopię? Cokolwiek by zrobił, tylko pociągnie mnie na dno - uśmiechnąłem się, a wąż najwyraźniej uznał to jako dobry pomysł.
- Rób, co uważasz za słuszne. Wyrocznia jest z tobą. Ale pamiętaj - gdy staniesz się niebezpieczny, osobiście dopilnuję, żeby ci znaleziono najgłębszą cieśninę i do niej wrzucono - słowa węża znów były pozbawione emocji, a mimo to wyrażały groźbę. Może i większą, niż gdyby były wypowiedziane w furii, bo stanowiły przemyślany i starannie dobrany ciąg słów, a nie emocjonalnie nakreślone zdanie.
- Jeśli stanę się niebezpieczny, pomogę w wykopaniu jej - uśmiechnąłem się.
- Skoro tak mówisz. Pamiętaj, że w wymiarze Wyroczni nie można kłamać. Twoje słowa na zawsze tu zostaną, wiążąc cię silniej od najsilniejszej przysięgi - wąż rozpłynął się we mgle, a ja powoli zacząłem się budzić. 
Gdy świadomość zupełnie do mnie wróciła, w małym pokoju szpitalnym, gdzie mnie zostawiono, panował półmrok, rozjaśniany księżycową poświatą i dopalającą się świeczką. Byłem sam, choć czułem się niczym w tłumie. W mojej głowie czułem obecność Tyflinga, zaciekle z czymś walczącą. Było to jednak wrażenie stłumione. Podniosłem się na łokciach.
- Obudziłeś się już - stwierdził ktoś obok mnie. Popatrzyłem zdziwiony w kierunku, skąd dobiegał głos.
- Kim ty... - zacząłem pytanie, ale nie dokończyłem. Na poduszce obok mnie leżał zwinięty biały wąż o zielonych oczach. Zwierzę uśmiechnęło się.
- Jestem wężem - odpowiedziało zadowolone. Cóż za ironia, że ze wszystkich istot świata musiałem trafić na to jedno konkretne. [wąż po japońsku - hebi; przyp. aut.]
- Tyle, to ja widzę. Ale co ty tu robisz? - westchnąłem. Z jakiegoś nieznanego mi powodu wiedziałem, że nie muszę się go bać.
- Wyrocznia stwierdziła, że łatwiej będzie pilnować Tyflinga, jak oddzieli mnie od ciebie - odpowiedział wąż, jak gdyby to wszystko wyjaśniało.
- "Mnie", to znaczy?
- Powiedzmy, że jestem twoim dajmonem. Częścią duszy, która osobno zdecydowanie ułatwi ci życie. Konkretniej mówiąc, jestem częścią ciebie, w której zawarte jest wszystko spokrewnione z umiejętnościami magicznymi, w tym pakt z Ostrzem.
- To znaczy, że ty masz moją magię? - zmrużyłem oczy.
- Tak. Ale nie ma problemu, byś jej używał, gdy tylko jestem w pobliżu. Dalej też będziesz czuł Tyflinga. Tyle, że gdyby coś się stało, to ja mogę po prostu się oddalić, a miecz straci swoją siłę. Poza tym, ja nie śpię, więc mogę go utrzymywać na wodzy nawet jeśli stracisz przytomność - wąż uśmiechnął się z dumą, ale nie wyższością.
- Gdzie jest haczyk?
- Haczyki są dwa. Po pierwsze, żeby mieć siłę, potrzebuję uczuć. Twoje powinny na chwilę obecną wystarczyć, ale jeśli Tyfling czegoś spróbuje, pewnie będę potrzebował większej siły.
- A po drugie?
- Po drugie, Wyrocznia chce mieć pewność, że dotrzymasz umo... - nie dokończył, bo przykryłem go kołdrą, sam opadając na poduszkę. Do pokoju wszedł Kane, a pytania od Strażnika były mi najmniej na rękę. Zwłaszcza, że nadal mu nie ufałem do końca. Czy on mi, z tym bym polemizował. Po chwili milczenia, Strażnik westchnął.
- Kiedy ci się znudzi udawanie, że jeszcze śpisz? - spytał w końcu.
- Kiedy się stąd wyniesiesz - odpowiedziałem, zagarniając do rękawa węża. Najwyraźniej zwierze wiedziało, o co mi chodzi, po posłusznie wsunęło się i oplotło na przedramieniu.
- Słuchaj, nie mam czasu, na niańczenie szczeniarni. Musimy sobie poważnie poroz... - nie dalem mu dokończyć.
- A ja nie mam czasu na bawienie się z tobą. Albo ty wyjdziesz, albo ja to zrobię. Nie wiem, co kieruje moim mistrzem, że ci ulega i nie podoba mi się to. Ale nie mam najmniejszego zamiaru robić tego samego - powiedziałem, a gdy dajmon miał zamiar mnie złapać, wstałem z łóżka drugą stroną i wyszedłem, zatrzaskując za sobą drzwi. 
Przed nimi, na korytarzu siedział Rakyo, cicho, ze spuszczoną głową. Nie zauważył mnie, najwyraźniej pochłonięty myślami. Delikatnie przyłożyłem mu dłoń do policzka, a gdy chciał coś powiedzieć, przylożyłem palec do jego ust.
- Nie teraz - szepnąłem i pociągnąłem go za sobą. Wyszliśmy niezauważeni przez nikogo. Było mi to bardzo na rękę.
- Gdzie jedziemy? - spytał wreszcie smok, gdy byliśmy przed budynkiem, a ja szykowałem swój motor.
- Powiedzmy, że na wizytę rodzinną - uśmiechnąłem się enigmatycznie. Rakyo nawet nie próbował pytać. - Przypilnuj, żeby go wiatr nie zwiał podczas jazdy - oplotłem na nadgarstku smoka węża.
- Co to? - spytał zdziwiony.
- Sam nie do końca jestem pewien - przyznałem. - Ale umówmy się, że tymczasowo będziemy o nim mówić Toshiro. Nie jestem do czego, ale jest mi bardzo potrzebny - powiedziałem, wsiadając. - Cały i żywy. - dodałem.
Gdy tylko Rakyo usadowił się za mną, odpaliłem silnik i pojechaliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz