Rezydencja senator Assamiry była mnie okazała niż reszta. Pewnie dlatego,
że wiwerę cechowała, niespotykana u smoków, skromność. Assamira była jedną z
bardziej lubianych senatorek, dobra, sprawiedliwa i tak dalej. Była tak słodka,
że można było dostać mdłości od słuchania o jej wielkim sercu.
Wszedłem do jej gabinetu zapowiedziany przez stojącego przy drzwiach
strażnika. Dwójka służących stałą u jej boku.
- Witaj Kane – senatorka wstała i skłoniła lekko głowę. Jako strażnik
cesarski byłem wyżej od niej, chociaż nigdy jakoś nie przywiązywałem wagi do tych wszystkich
cholernych tytułów. Etykieta jednak obowiązywała więc skinąłem głowę i gestem
pozwoliłem by usiadła. Sam również usadowiłem się na krześle stojącym przy
biurku. Na znak senatorki jeden ze służących podał mi puchar i nalał do niego
wina. Powstrzymałem go gestem.
- Nie zabawię tu długo. Jeżeli więc możemy, moja pani, przejść do
konkretów.
- Tak oczywiście – powiedziała pośpiesznie. Była wyraźnie zdenerwowana. –
Zostawcie nas.
Służący posłusznie wyszli, a senatorka wstał i podeszła do okna. Rozejrzała
się jakby bojąc, że ktoś ją widzi.
- Najpierw, panie, chciałbym zadać ci kilka pytań. Jeżeli oczywiście
pozwolisz.
- Pytaj – powiedziałem, chociaż średnio miałem ochotę na tego typu
zabawy.
- Czy wiesz, co stało się z Irezają, córką senatora Yrazza?
- Owszem. Wiem na ten temat dość sporo – Assamira spojrzała na mnie, w
jej oczach był strach i zaskoczenie. Szybko to jednak opanowała. Wiedział, że byłem
jedną z lepiej poinformowanych osób w cesarstwie.
- Czy… Czy sprzyjasz senatorowi Yrazzowi?
- Jeżeli mam być szczery, to jak go dorwę ukręcę mu Łab i zawieszę sobie
nad drzwiami – moja odpowiedź zbiła ją z tropu. Z jednaj strony zauważyłem ulgę
na jej twarzy na wiadomość, że nie lubię wiwerna. Z drugiej brutalność mojej wypowiedzi
przestraszyła ją. – Dowiem się teraz o co chodzi?
- Tak. Oczywiście. Chodzi o Irezaję. Ja wiem gdzie ona jest.
- A jest w…
- W moim pałacu letnim na Esterepepe. Z pomocą swojego strażnika i
niejakiego Ogiona udało jej się wydostać z Czierii. Nie mogę jednak ryzykować,
że Yrazz lub demony ją znajdą. Dlatego proszę byś jej pomógł…
- Co? – No tego mi jeszcze brakowało, kolejnej rozwydrzonej szczeni ary do
pilnowania. – Wybacz, ale mam obecnie dość na głowie – wstałem chcąc wyjść. Senatorka
złapała mnie jednak za ramię. Była zdesperowana i przestraszona.
- Błagam. Tylko ty jeden możesz ją chronić. Nienawidzisz Yrazza, nie
boisz się demonów. Poza tym Gizelle mówiła, że można ci ufać. Proszę, zrobię
wszystko tylko zadbaj o bezpieczeństwo mojej siostrzenicy. To jedyna rodzina
jaką mam. Nie mogę jej stracić… - w oczach wiwerny zalśniły łzy, które szybko
ukryła. Westchnąłem ciężko. Naprawdę chciałbym być takim skurwielem jakiego
wszyscy we mnie widzieli. Mógłbym wtedy po prostu wyjść i mieć wszystko w
dupie. A tak? Nie mogłem zostawić jej samej. Tak jak nie mogłem przejść
obojętnie obok Hebiego. Pomyśleć, że kiedyś chciałem mieć własne dzieci. Teraz
mi przeszło i to całkowicie.
- Dobrze. Zobaczę co będę w stanie zrobić. Poślę tam swoich ludzi i
jeżeli to będzie możliwe sprowadzę małą tutaj.
- Dziękuję… dziękuję. Powiedz tylko czego żądasz w zamian za pomoc.
- Czegoś czego i tak dać mi nie możesz… - mruknąłem i wyszedłem.
Wracałem właśnie do swoich kwater by wydać rozkazy Eirinnowi, kiedy zobaczyłem,
a któżby się spodziewał, Hebiego i Abilona. Blond kretyn chwycił szczeniaka.
Miał oczywiście obstawę i sytuacja Hebiego nie malował się w różowych barwach.
Przez moment miałem wielką ochotę stanąć i przyglądać się jak się piorą, ale
oczywiście nie mogłem. Przekląłem w duchu swoje zbyt ludzkie emocje i
podszedłem do nich.
- Puść go z łaski swojej, szczylu
– warknąłem. Księciunio niedorozwój spojrzał na mnie wściekle.
- Jak śmiesz mówić do mnie w ten
sposób?! – zapiszczał przy tym jakby mu ktoś ogon drzwiami przytrzasnął.
- Wyraźnie powiedziałem żebyś go
puścił. A wy! – zwróciłem się do dwóch przydupasów kretyna. – Zjeżdżać mi stad! W przeciwnym razie odeślę waszym starym
wasze łby przesyłką lotniczą!
Oboje wiedzieli, że jako strażnik
cesarski mogę zabić każdego, jeżeli tylko nie należał do rodziny cesarskiej i
nie muszę się z tego nawet specjalnie tłumaczyć. Nagle przestali być tak wierni
swemu panu i zwiali, aż się za nimi kurzyło.
- Nie będziesz mi rozkazywał! –
wrzasnął Abilion i potrząsnął Hebim, przypalając go papierosem przy okazji.
- Debilizm padł ci już nawet na
słuch? – zapytałem i podszedłem do chłopaka. Chwyciłem jego dłoń, tą w której miał
papierosa, i zamknąłem w swojej. Poczułem ból kiedy żar dotknął mojej skóry. Nie
zwróciłem na to nawet uwagi. Zacisnąłem pięść. Abilion pisnął z bólu i próbował
mi się wyrwać.
- Bardzo ci się podobało sprawdzanie
kto jest silniejszy – wyszeptałem do chłopaka. – No to sobie sprawdzimy –
zacisnąłem dłoń jeszcze mocniej, aż usłyszałem chrupot. Puściłem chłopaka,
który osunął się skamląc i płacząc.
- Mój ojciec cię za to zetnie!
Zapłacisz za to! – wrzeszczał.
- Gdyby stary chciał mnie ściąć
to już by to zrobił. Ma wystarczająco wiele powodów. Poza tym zawsze mogę
powiedzieć, że się potknąłeś, albo, że zrobiłem to w razie obrony koniecznej. A
teraz zjeżdżaj zanim połamię ci drugą łapę – Abilion wstał i odbiegł.
- Nie musiałeś tego robić –
powiedział Hebi.
- Nie. Nie musiałem, ale od
jakichś dziesięciu lat mam ochotę go obedrzeć żywcem ze skóry. I tak ma
szczęście, że nie wybiłem mu zębów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz