sobota, 20 lipca 2013

Od Kaelusa

Z samego rana wszyscy spotkaliśmy się w kawiarence pani Lucylli. Towarzysz Dmitrij postanowił zostać, co starsza pani skwitowała wielkim uśmiechem i rumieńcem. Ja, Kari, Argo i wilkołaki musieliśmy jednak wracać do stolicy. Bianca, była smutna z powodu mojego wyjazdu. Ja też nie chciałem się z nią rozstawać. Dziewczyna obiecała, że gdy tylko jej matka wróci zapyta ją o możliwość przeniesienia się do stolicy. A i ja obiecałem, że jeżeli to będzie możliwe odwiedzę ją wkrótce.
Przez cały poranek Kari był dziwnie milczący. Na moje pytanie „czy coś się stało?” odpowiedział krótkim, acz stanowczym „nic”. Wiedziałem, że stało się coś i to zapewne poważnego, ale nie chciałem naciskać.
Droga do stolicy była dość długa, ale zajęła nam tym razem jeden dzień. W trakcie jazdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele, tym bardziej, że Kari, być może nie do końca świadomie, narzucał spore tempo.
Bramy miasta przekroczyliśmy krótko po zmroku. Dwóch strażników zatrzymał nas przyglądając się uważniej Kariemu. Szybko przekonałem ich, że jest ze mną, pozycja ojca na coś się jednak przydawała.
- Chce mi się spać – marudził ciągle Jori. Wilkołaki biegły niemal całą drogę, nawet im skończył się zapas energii.
- Zaraz będziemy w domu to się położysz.
Gdy tylko wjechaliśmy na dziedziniec rezydencji podbiegli do nas służący.
- Na pewno możemy się tu zatrzymać? – spytał Kari.
- Oczywiście, że tak. Jeżeli ojciec bez problemu akceptuje tamtą trójkę to ciebie przywita z otwartymi ramionami. Wiesz on też lubi stare ballady i pieśni.
- No, nawet antyczne, jak to archanioł. Staruszek Kala ma z tysiąc lat – powiedział BlackBo.
- A wygląda na jakieś trzydzieści pięć góra – dodał Pieter.
- Nie tysiąc tylko dziewięćset dwadzieścia osiem – poprawiłem.
- Duża mi różnica – wymamrotał Jori.
- Byliście zmęczeni – powiedziałem. Wilkołaki pozbierały się i podreptały coś zjeść, Argo podreptała za nimi na wiadomość, że Jori czuje zapach ciasta. Ja i Kari ruszyliśmy do gabinetu mojego ojca. – O tej porze zawsze siedzi i udaje, że pracuje – wyszeptałem gdy byliśmy już przed drzwiami.
- Nie udaję, tylko na prawdę pracuję – odpowiedział ojciec stając w drzwiach.
- O, cześć tato. To jest... – nie dokończyłem.
- Kariliel? – zapytał mój ojciec przyglądając się uważnie Kariemu.
- Ty jesteś...  – Zarówno Kari jak i mój ojciec wyglądali na zdezorientowanych tym spotkaniem.
- To wy się znacie? – zapytałem.
- Wejdźcie proszę oboje – posłusznie weszliśmy i usiedliśmy na szerokiej sofie. Mój ojciec podszedł do okna i oparł się o kolumną. Spojrzał na Kariego badawczo -  Nie sądziłem chłopcze, że jeszcze cię zobaczę. Nie... – zmieszał się. – Nie jesteś już chłopcem. Tak wiele czasu minęło.
- To ty...
- To ja oddałem cię elfom kiedy twoja matka zmarła rodząc cię. I wielokrotnie odwiedzałem, za każdym razem przyrzekając sobie, że przeproszę cię za wszystkie krzywdy i zabiorę ze sobą.
- Chwila, bo się zgubiłem. Znałeś matkę Kariego? – zapytałem. Miałem mętlik w głowie.
- Nie tylko znałem. Uminathriel była moją żoną.
- Co? – to pytanie zadaliśmy oboje ja i Kari.
- Kaelu wiedziałeś przecież, że twoja matka nie była moją pierwszą małżonką.
- Czyli ja i Kari jesteśmy braćmi? – zapytałem trochę bezmyślnie.
- Nie Kariliel nie jest moim synem. Jest wynikiem okrucieństwa demonów. Uminathriel została skrzywdzona, a ja nigdy nie wybaczyłem sobie tego co ją spotkało. Przez całą ciążę bardzo chorowała. Próbowałem chyba wszystkiego, ale nawet moja magia nie potrafiła jej pomóc.  Kiedy zmarła chwilę po porodzie, załamałem się. Nie mogłem patrzeć na syna, którego urodziła ostatkiem sił...
- Więc mnie zostawiłeś... – skwitował Kari, jego głos był dziwnie pusty.
- Wiem, że to co zrobiłem jest niewybaczalną zbrodnią. Nawet mimo całej krzywdy jaką Alerarti jej wyrządził ona pragnęła ciebie bardziej niż czegokolwiek. Sądzę, że to ze względu na ciebie żyła tak długo. Ja jednak nie potrafiłem znieść bólu, który wywoływało spoglądanie na ciebie. Bezsilności, złości. Wiedziałem, że nie byłeś winny jej śmieci, a mimo to jakaś część mnie winiła ciebie o odebranie mi jej. Kiedy w końcu uporałem się ze wspomnieniami na tyle, by zacząć żyć dalej, ty byłeś już dorosłym mężczyznom . Nie miałem odwagi podejść do ciebie i wszystkiego ci wyjaśnić. Byłem tchórzem, zwykłym tchórzem bojącym się twojej reakcji. Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz, ani że mi wybaczysz... – ojciec zamknął oczy. Dłonie mu drżały. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Oboje czekaliśmy na reakcję Kariego, który wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz