Z samego rana wszyscy spotkaliśmy
się w kawiarence pani Lucylli. Towarzysz Dmitrij postanowił zostać, co starsza
pani skwitowała wielkim uśmiechem i rumieńcem. Ja, Kari, Argo i wilkołaki
musieliśmy jednak wracać do stolicy. Bianca, była smutna z powodu mojego
wyjazdu. Ja też nie chciałem się z nią rozstawać. Dziewczyna obiecała, że gdy
tylko jej matka wróci zapyta ją o możliwość przeniesienia się do stolicy. A i
ja obiecałem, że jeżeli to będzie możliwe odwiedzę ją wkrótce.
Przez cały poranek Kari był
dziwnie milczący. Na moje pytanie „czy coś się stało?” odpowiedział krótkim,
acz stanowczym „nic”. Wiedziałem, że stało się coś i to zapewne poważnego, ale
nie chciałem naciskać.
Droga do stolicy była dość długa,
ale zajęła nam tym razem jeden dzień. W trakcie jazdy nie rozmawialiśmy zbyt
wiele, tym bardziej, że Kari, być może nie do końca świadomie, narzucał spore
tempo.
Bramy miasta przekroczyliśmy
krótko po zmroku. Dwóch strażników zatrzymał nas przyglądając się uważniej Kariemu.
Szybko przekonałem ich, że jest ze mną, pozycja ojca na coś się jednak
przydawała.
- Chce mi się spać – marudził ciągle
Jori. Wilkołaki biegły niemal całą drogę, nawet im skończył się zapas energii.
- Zaraz będziemy w domu to się
położysz.
Gdy tylko wjechaliśmy na
dziedziniec rezydencji podbiegli do nas służący.
- Na pewno możemy się tu
zatrzymać? – spytał Kari.
- Oczywiście, że tak. Jeżeli
ojciec bez problemu akceptuje tamtą trójkę to ciebie przywita z otwartymi
ramionami. Wiesz on też lubi stare ballady i pieśni.
- No, nawet antyczne, jak to
archanioł. Staruszek Kala ma z tysiąc lat – powiedział BlackBo.
- A wygląda na jakieś trzydzieści
pięć góra – dodał Pieter.
- Nie tysiąc tylko dziewięćset
dwadzieścia osiem – poprawiłem.
- Duża mi różnica – wymamrotał Jori.
- Byliście zmęczeni –
powiedziałem. Wilkołaki pozbierały się i podreptały coś zjeść, Argo podreptała za nimi na wiadomość, że Jori czuje zapach ciasta. Ja i Kari
ruszyliśmy do gabinetu mojego ojca. – O tej porze zawsze siedzi i udaje, że
pracuje – wyszeptałem gdy byliśmy już przed drzwiami.
- Nie udaję, tylko na prawdę pracuję
– odpowiedział ojciec stając w drzwiach.
- O, cześć tato. To jest... – nie dokończyłem.
- Kariliel? – zapytał mój ojciec
przyglądając się uważnie Kariemu.
- Ty jesteś... – Zarówno Kari jak i mój ojciec wyglądali na
zdezorientowanych tym spotkaniem.
- To wy się znacie? – zapytałem.
- Wejdźcie proszę oboje –
posłusznie weszliśmy i usiedliśmy na szerokiej sofie. Mój ojciec podszedł do
okna i oparł się o kolumną. Spojrzał na Kariego badawczo - Nie sądziłem chłopcze, że jeszcze cię
zobaczę. Nie... – zmieszał się. – Nie jesteś już chłopcem. Tak wiele czasu
minęło.
- To ty...
- To ja oddałem cię elfom kiedy
twoja matka zmarła rodząc cię. I wielokrotnie odwiedzałem, za każdym razem przyrzekając
sobie, że przeproszę cię za wszystkie krzywdy i zabiorę ze sobą.
- Chwila, bo się zgubiłem. Znałeś
matkę Kariego? – zapytałem. Miałem mętlik w głowie.
- Nie tylko znałem. Uminathriel
była moją żoną.
- Co? – to pytanie zadaliśmy
oboje ja i Kari.
- Kaelu wiedziałeś przecież, że
twoja matka nie była moją pierwszą małżonką.
- Czyli ja i Kari jesteśmy
braćmi? – zapytałem trochę bezmyślnie.
- Nie Kariliel nie jest moim
synem. Jest wynikiem okrucieństwa demonów. Uminathriel została skrzywdzona, a
ja nigdy nie wybaczyłem sobie tego co ją spotkało. Przez całą ciążę bardzo
chorowała. Próbowałem chyba wszystkiego, ale nawet moja magia nie potrafiła jej
pomóc. Kiedy zmarła chwilę po porodzie, załamałem
się. Nie mogłem patrzeć na syna, którego urodziła ostatkiem sił...
- Więc mnie zostawiłeś... –
skwitował Kari, jego głos był dziwnie pusty.
- Wiem, że to co zrobiłem jest
niewybaczalną zbrodnią. Nawet mimo całej krzywdy jaką Alerarti jej wyrządził
ona pragnęła ciebie bardziej niż czegokolwiek. Sądzę, że to ze względu na
ciebie żyła tak długo. Ja jednak nie potrafiłem znieść bólu, który wywoływało
spoglądanie na ciebie. Bezsilności, złości. Wiedziałem, że nie byłeś winny jej
śmieci, a mimo to jakaś część mnie winiła ciebie o odebranie mi jej. Kiedy w
końcu uporałem się ze wspomnieniami na tyle, by zacząć żyć dalej, ty byłeś już
dorosłym mężczyznom . Nie miałem odwagi podejść do ciebie i wszystkiego ci
wyjaśnić. Byłem tchórzem, zwykłym tchórzem bojącym się twojej reakcji. Nie
oczekuję, że mnie zrozumiesz, ani że mi wybaczysz... – ojciec zamknął oczy. Dłonie
mu drżały. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Oboje czekaliśmy na
reakcję Kariego, który wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz