Poczułem, że zła energia opuszcza
Hebiego. Po karku spływał mi pot. Walka z mocą bestii wymagała sporego wysiłku
mentalnego. Zaklęciem wygasiłem smoczy ogień. Obie bestie wylądowały i
próbowały dojrzeć coś przez gęsty dym. Zbiegłem na dół. Hebi leżał dalej
spętany moim zaklęciem. Neutralizacja zaklęci nie była łatwa. Ukląkłem ze
zmęczenia. Brakowało mi mocy.
- Kane?! – usłyszałem paniczny
krzyk kobiety. To był anielica Normenel. Za nią biegł Kari, Eirinn i Vicca.
Smoki też przybrały już ludzkie postaci.
- Wezwijcie Atraela! – zawołał ktoś.
Po chwili przyleciał medyk cesarski. Podbiegł do Hebiego i otoczył go jasną
aurą.
- Nie mogę tego uleczyć! –
wrzasnęła ruda anielica panicznie.
- Pozwól... – Atrael ukląkł obok
strażnika. Na jego czole ukazały się kropelki potu, ale mimo jego prób rany
strażnika nie wyglądały nawet odrobinę lepiej.
- Co się dzieje? – zapytał Kari
spoglądając na przerażoną minę anioła.
- To... To ten sam rodzaj energii,
który zranił Uminathriel. Nie mogę tego wyleczyć – w jego głosie
pobrzmiewała panika. – Zabierzcie go ostrożnie.
Remes i Eirinn wykonali
polecenie, ostrożnie unieśli swego pana.
Usiedliśmy w sali szpitalnej.
Atrael i Normenel wciąż czuwali nad stanem Hebiego i Kane’a.
- Rakyo siedział z udręczoną miną
spoglądając wciąż w stronę swego kochanka.
- To efekt syreniego śpiewu... – bardziej
stwierdziłem niż zapytałem. Większość spojrzała na mnie jak na wariata, ale w
oczach obu aniołów i Rakyo znalazłem zrozumienie moich słów.
- Tak... – wyszeptał.
- Kto?
- To... Ja nie powinienem mówić
czegoś takiego... Nie głośno... – chłopak bał się. Tym bardziej przy, jakby nie
patrzeć, sporej widowni.
- Każdy, kto nie pragnie mieszać
się w sprawy polityczne proszę aby opuścił to pomieszczenie – powiedziałem.
Odezwał się w mnie dawny władca, znający cenę wiedzy.
- Nie mam zamiaru się stąd
ruszyć! – warknął Remes. – Jestem wierny Kane’owi, a jeżeli on jest w stanie
położyć swoje życie za chłopaka to chcę wiedzieć dlaczego! – w twarzach Eirinna,
Viccy i Normenel odnalazłem tę samą pewność.
- Ja także nie mam zamiaru się
stąd ruszać. Nie pozwolę skrzywdzić dziecka – powiedział Atrael. Kari spojrzał
na niego dziwnie, ale zaraz odwrócił wzrok, było jasne, że on też się stąd nie
rusza.
- Mów – zwróciłem się do młodego
smoka.
- To cesarzowa. Uknuła spisek z
syrenami. Odprawiły jakiś rytuał na Gouamama. Katalizatorem jest
alkohol. Etanol zmienia się ze związku chemicznego w pierwiastki, które
pobudzają świadomość demona.
- Gdzie? – zapytała Vicca.
- To maleńka wysepka, której
nawet nie ma na mapach – wyjaśniałem. - Ale po co to zrobiła? – zapytałem, nie
mogłem pojąć, jak ktoś może tak skrzywdzić inną istotę, do tego dziecko.
- A jak myślisz? Cesarzowa
chciała się go pozbyć. Sądziła, że Hebi wpadnie w szał, a ktoś go zabije. Wtedy
nie potrzebowaliby przecież wyroku ani zgody senatu. Byłby zagrożeniem, które
trzeba zlikwidować... – głos smoka się załamał. – Gdyby Kane nie spoił go tym
alkoholem...!
- Kane o niczym nie wiedział! Nikt
nie wiedział! Sądzisz, że Kane pozwoliłby na coś takiego? Gdybyście mu
powiedzieli to kazałby zamykać wszystkie lokale i browary na drodze Hebiego! –
powiedziała Normenel.
- Spójrz co on mu zrobił! Te
wszystkie sińce! – warknął smok przyglądając się udręczonym wzrokiem
chłopakowi.
- Zamknij się! – warknął Eirinn. Młodszy
ze smoków usłuchał choć niechętnie. – Kane uratował mu życie i to być może
kosztem swojego własnego. Nie waż się go więcej oczerniać, bo spłoniesz.
- Proszę o spokój! – powiedział Kari.
– Teraz najważniejsze, żeby oboje doszli do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz