niedziela, 28 lipca 2013

Od Ogiona


Poczułem, że zła energia opuszcza Hebiego. Po karku spływał mi pot. Walka z mocą bestii wymagała sporego wysiłku mentalnego. Zaklęciem wygasiłem smoczy ogień. Obie bestie wylądowały i próbowały dojrzeć coś przez gęsty dym. Zbiegłem na dół. Hebi leżał dalej spętany moim zaklęciem. Neutralizacja zaklęci nie była łatwa. Ukląkłem ze zmęczenia. Brakowało mi mocy.
- Kane?! – usłyszałem paniczny krzyk kobiety. To był anielica Normenel. Za nią biegł Kari, Eirinn i Vicca. Smoki też przybrały już ludzkie postaci.
- Wezwijcie Atraela! – zawołał ktoś. Po chwili przyleciał medyk cesarski. Podbiegł do Hebiego i otoczył go jasną aurą.
- Nie mogę tego uleczyć! – wrzasnęła ruda anielica panicznie.
- Pozwól... – Atrael ukląkł obok strażnika. Na jego czole ukazały się kropelki potu, ale mimo jego prób rany strażnika nie wyglądały nawet odrobinę lepiej.
- Co się dzieje? – zapytał Kari spoglądając na przerażoną minę anioła.
- To... To ten sam rodzaj energii, który zranił Uminathriel. Nie mogę tego wyleczyć – w jego głosie pobrzmiewała panika. – Zabierzcie go ostrożnie.
Remes i Eirinn wykonali polecenie, ostrożnie unieśli swego pana.
Usiedliśmy w sali szpitalnej. Atrael i Normenel wciąż czuwali nad stanem Hebiego i Kane’a.
- Rakyo siedział z udręczoną miną spoglądając wciąż w stronę swego kochanka.
- To efekt syreniego śpiewu... – bardziej stwierdziłem niż zapytałem. Większość spojrzała na mnie jak na wariata, ale w oczach obu aniołów i Rakyo znalazłem zrozumienie moich słów.
- Tak... – wyszeptał.
- Kto?
- To... Ja nie powinienem mówić czegoś takiego... Nie głośno... – chłopak bał się. Tym bardziej przy, jakby nie patrzeć, sporej widowni.
- Każdy, kto nie pragnie mieszać się w sprawy polityczne proszę aby opuścił to pomieszczenie – powiedziałem. Odezwał się w mnie dawny władca, znający cenę wiedzy.
- Nie mam zamiaru się stąd ruszyć! – warknął Remes. – Jestem wierny Kane’owi, a jeżeli on jest w stanie położyć swoje życie za chłopaka to chcę wiedzieć dlaczego! – w twarzach Eirinna, Viccy i Normenel odnalazłem tę samą pewność.
- Ja także nie mam zamiaru się stąd ruszać. Nie pozwolę skrzywdzić dziecka – powiedział Atrael. Kari spojrzał na niego dziwnie, ale zaraz odwrócił wzrok, było jasne, że on też się stąd nie rusza.
- Mów – zwróciłem się do młodego smoka.
- To cesarzowa. Uknuła spisek z syrenami. Odprawiły jakiś rytuał na Gouamama. Katalizatorem jest alkohol. Etanol zmienia się ze związku chemicznego w pierwiastki, które pobudzają świadomość demona.
- Gdzie? – zapytała Vicca.
- To maleńka wysepka, której nawet nie ma na mapach – wyjaśniałem. - Ale po co to zrobiła? – zapytałem, nie mogłem pojąć, jak ktoś może tak skrzywdzić inną istotę, do tego dziecko.
- A jak myślisz? Cesarzowa chciała się go pozbyć. Sądziła, że Hebi wpadnie w szał, a ktoś go zabije. Wtedy nie potrzebowaliby przecież wyroku ani zgody senatu. Byłby zagrożeniem, które trzeba zlikwidować... – głos smoka się załamał. – Gdyby Kane nie spoił go tym alkoholem...!
- Kane o niczym nie wiedział! Nikt nie wiedział! Sądzisz, że Kane pozwoliłby na coś takiego? Gdybyście mu powiedzieli to kazałby zamykać wszystkie lokale i browary na drodze Hebiego! – powiedziała Normenel.
- Spójrz co on mu zrobił! Te wszystkie sińce! – warknął smok przyglądając się udręczonym wzrokiem chłopakowi.
- Zamknij się! – warknął Eirinn. Młodszy ze smoków usłuchał choć niechętnie. – Kane uratował mu życie i to być może kosztem swojego własnego. Nie waż się go więcej oczerniać, bo spłoniesz.
- Proszę o spokój! – powiedział Kari. – Teraz najważniejsze, żeby oboje doszli do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz