Mój nowy towarzysz okazał się
niezwykłym rozmówcom. Był oczytany i inteligentny. Zaskoczył mnie znajomościom dzieł
Erelliny, elfiej poetki i pieśniarki, która tworzyła jeszcze za czasów mojej
młodości, a było to ponad sześćset lat temu. Nie pamiętałem kiedy rozmawiałem z
kimś tak długo. Moja obecność nie nastrajała ludzi do rozmowy tym bardziej, że
przez większość czasu spowijałem swoją skromną osobę lekkim zaklęciem iluzji,
które sprawiało, że większość ludzi nie zwracała na mnie wcale uwagi. Był
oczywiście Sękol, ale on nie nadawał się do długich rozmów wymagających
inteligencji.
Innym miłym aspektem było wino
mile rozgrzewające moje ciało od środka i porządny posiłek. Nie musiałem jeść i
niemal już zapomniałem jakie to przyjemne uczucie być najedzonym i
podchmielonym alkoholem.
Do naszego stolika podeszły dwie młodziutkie
dziewczyny. Jedna z nich spoglądała kokieteryjnie na Kariego, on odwzajemnił
uśmiech mierząc ją wzrokiem. Druga natomiast spojrzała wprost na mnie. Najwyraźniej
miała silny umysł, bo moje zaklęcie nie robiło na niej większego wrażenia.
- Twój kolega też jest słodki – usłyszałem
z ust spoglądającej na mnie blondynki. Brunetka, która wdzięczyła się do pół
demona spojrzała na mnie nieco zdziwiona, jakby dopiero teraz zdała sobie
sprawę z mojego istnienia.
- No to może się nim zaopiekujesz
Jullen – powiedziała brunetka z niedwuznacznym uśmiechem. Jullen podeszła do
mnie i chciała położyć dłoń na mojej. Wstałem pospiesznie, by znaleźć się poza
jej zasięgiem. Nie lubiłem być dotykany. Sama myśl o tym, że ta dziewczyna
mogłaby dotykać mojej zimnej skóry napawała mnie swoistego rodzaju
obrzydzeniem. Nie chodziło mi tu bynajmniej o dziewczynę. Była piękna i jako
mężczyzna mile odebrałem jej zainteresowanie. To mojego własnego, martwego ciała
się brzydziłem.
- Wybaczcie, ale muszę już iść – zwróciłem
się do dziewczyn, a do Kariego powiedziałem – Mógłbym prosić cię na słówko?
- Oczywiście – odpowiedział i
wyszedł wraz ze mną.
- Dziękuję bardzo za miły
wieczór, towarzystwo i posiłek – powiedziałem kłaniając mu się jak nakazywała
tradycje mego ludu. Tak honorowało się kogoś, kto okazał ci uprzejmość. – Wiem,
że istoty jak ja nie wzbudzają wielkiego zaufania. Chciałbym ci jednak coś
podarować – wyciągnąłem z niewielkiej torby mały flakonik wyglądający jak
kryształ.
- Co to? – zapytał, chyba nieco
podejrzliwie.
- Flakonik z moją krwią –
odpowiedziałem. Moje wyjaśnienie całkiem zbiło mężczyznę z tropu. – Jeżeli go
rozbijesz, pojawi się portal, dzięki któremu będziesz mógł przenieść się tam,
gdzie będę lub sprowadzić mnie do siebie. Zachowaj go w razie nagłego wypadku.
Nie wiem dokładnie co się dzieje, ale nadchodzą ciężkie czasy. Czasy, w których
ci którzy mają w żyłach demoniczną krew będą cierpieć.
- Dziękuję i zapamiętam twoje
ostrzeżenie – powiedział. Skinąłem jedynie i uderzyłem kosturem w ziemię. Z
obłoku zielonkawego dymu wyskoczył Sękol.
- No wreszcie Długouchu! Wiesz
jak tam pod ziemią jest nudno bez ciebie? – stwór oczywiście miał pretensje.
Westchnąłem tylko i ponownie uniosłem kostur. Tym razem niebo przeszyła
błyskawica, a wraz z nią pojawił się drakolicz. Ogromne kościane smoczysko
wylądowało obok mnie. Bestia potrząsnęła łbem łypiąc świecącymi oczyma na pół
demona.
- Sza Merrk! – zawołałem i wdrapałem
się na grzbiet potwora.
- O nie! Nie, tylko nie na
Czartię! Ja nie chcę tam lecieć Małpo! Nie chcę! Tam jest okropnie, a harpie są
niesmaczne! – darł się Sękol. Jednak posłusznie wdrapał się na grzbiet smoka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz