Bardzo powoli zacząłem łapać
kontakt z rzeczywistością. Próbowałem otworzyć oczy, ale bardzo szybko okazało
się, że to zły pomysł. Promienie światła uderzyły we mnie z siłą sporych
rozmiarów łopaty. Jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok. Chłodna poduszka sprawiała
mi autentyczną rozkosz i dawała
nadzieję, że moja czaszka nie eksploduje. W ustach miałem coś nieprzyjemnego, czułem się jakbym przeżuł stary but, ale jakoś nie mogłem się zebrać, żeby wstać i czegoś się napić.
Moje szare komórki bardzo powoli i opieszale
zebrały się do pracy i próbowały skojarzyć wczorajszy wieczór z moim obecnym
stanem. No i oczywiście przywołać chociaż strzępy wspomnień. Procesy myślowe
spadły u mnie niemal do zera, ale próbowałem dalej. Właśnie coś zaczynało mi
świtać gdy moja ręka trafiła na coś włochatego. Obrazy uderzyły mnie mocniej
chyba niż wcześniej światło. Pamiętałem popijawę i….. Na świetlisty tyłek
wyroczni! Kariego!
Z krzykiem zerwałem się z łóżka. W
mgnieniu oka z pozycji horyzontalnej przeniosłem się we wskazującą. Jak
oparzony odskoczyłem od łóżka i oparłem się o przeciwległą ścianę.
- Co jest? – zapytał BlackBo
ziewając szeroko i spoglądając na mnie zaspanymi oczyma.
- Co ty…? – zapytałem, ale
jednocześnie odetchnąłem z ulgą. Była szansa, że niczego nie nawywijałem. Modliłem
się o to w duchu.
- Tamte dwa ciołki tak chrapały,
że nie mogłem spać. Więc pomyślałem, że zdrzemną się tutaj – wyjaśnił przytulając
się do poduszki. – A tobie co?
- Ymm… Mam takie pytanie… - Motałem się. – Czy kiedy tu przyszedłeś…
Nikogo tu nie było prawda?
- Oż, ty draniu. Znowu ci się coś
trafiło? – Zachwycił się autentycznie wilkołak.
- Nie! – Krzyknąłem, a mój własny głos rozszedł się falą uderzeniową po mojej zbolałej czaszce. Zachwiałem się i przymrużyłem
oczy. – To znaczy mam nadzieję, że nie. Powiedz błagam, że byłem sam.
- No tak, ale na korytarzu
minąłem się z tym całym Karim – powiedział. Na całe szczęście nie wpadł mu do
głowy żaden głupi pomysł.
- No, ok. – wyszeptałem. – To ja pójdę
na dół.
- No tylko się trochę ogarnij, bo
wyglądasz jak… - tu nastąpiło bardzo obrazowe określenie mojego obecnego stanu
fizycznego, którego nie przytoczę z czystej kultury.
Za namową wilkołaka podreptałem
do łazienki. Stanąłem przed lustrem. Widok był naprawdę przygnębiający. Byłem
blady, rozczochrany, a sińce pod moimi oczami sprawiały, że wyglądałem jak źle
ucharakteryzowany zombie.
Doprowadziłem się do porządku, na
tyle, na ile było to możliwe. Co prawda dalej czułem się jakby ktoś mnie
przeżuł i wypluł, ale cóż.
Z duszą na ramieniu i na miękkich
nogach zszedłem po schodach. Kariego znalazłem siedzącego przy stoliku w
towarzystwie jakiegoś starszego jegomościa, który tłumaczył mu coś żywo
gestykulując. Wziąłem głęboki wdech, pomodliłem się w duch i podszedłem bliżej.
- K…Kari… - zacząłem, żeby
zwrócić na siebie jego uwagę. Pół anioł spojrzał na mnie z uśmiechem. Jego uśmiech
przeraził mnie tak, że serce chyba mi się zatrzymało…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz