wtorek, 9 lipca 2013

Od Kaelusa

Zwiewaliśmy, aż się za nami kurzyło. Nie pierwszy i nie ostatni raz z resztą. To raczej dziwne nie było, biorąc pod uwagę to, że Pieter wpadł na genialny pomysł zrobienia kręgów w zbożu. I to na polu nikogo innego jak pani Zedrzeńskiej, była to najsurowsza i najbardziej wredna baba w wiosce. Jori i BlakBo oczywiście podłapali pomysł i zapragnęli zrobić na polu nie tylko kręgi, ale i całą autostradę. Rozbiegli się więc każdy w innym kierunku, drąc się jak dzieci i udając samochody, biegali robiąc ścieżki w pszenicy. Starsza kobieta szybko zauważyła co się dzieje i wyskoczyła na nas zaopatrzona w widły. Gnała teraz za nami z szybkością i gracją kogoś znacznie młodszego. Wymachiwała przy tym swoją bronią i rzucała klątwy pod adresem moim i wilkołaków. Tylko dlaczego mnie się znowu oberwało? Próbowałem ich powstrzymać, naprawdę próbowałem. Niestety kiedy oni wpadli na jeden ze swoich genialnych pomysłów nie było takiej siły, która mogłaby ich powstrzymać.
W końcu jakoś udało nam się jakoś uciec. Do swojego małego mieszkanka wszedłem wyczerpany. Miałem ochotę tylko na to, żeby walnąć się na łóżko i iść spać. Nie było mi to dane. Wilkołaki wpadły do środka jak burza.
- Jestem głodny! – zawołał Jori. Reszta zaczęła mu wtórować. Czasami czułem się jakbym miał pod opieką spore przedszkole. No nic, trzeba było tę zgraję nakarmić zanim Jori znajdzie sobie coś na własną rękę. Jak wtedy gdy chciał spróbować jak smakuje pasta do zębów. Pół tubki pożarł, drugie pół posłużyło mu do wysmarowania wszystkich klamek w mieszkaniu.
Poszedłem do kuchni z zamiarem przygotowania jakiejś kolacji. Moja zdolności kulinarne ograniczały się co prawda do zrobienia kanapek lub lekko spalonej jajecznicy, ale jakoś starczało.
- Bitwa na poduchy! – usłyszałem, a niecałą minutę później rozległ się huk i brzęk tłuczonego szkła. Po tym odgłosie wilkołaki ucichły. No to pięknie, znowu coś zbroili i zanim wszedłem do pokoju, wiedziałem już co. Na ziemi leżał wazon z grubego szkła, a raczej to co z niego zostało. Miał być rzekomo „nietłukący”.  Najwidoczniej wytwórca nie przewidział tej trójki. Wazon był ostatnią szklaną ozdobą w tym pokoju. Przed nim ofiarą watahy padł zestaw kieliszków, który dostałem w prezencie, porcelanowy słoń, który miał mi przynosić szczęście, sam jednak szczęścia nie miał. Nawet gipsowy smok nie przeżył starcia z tą trójką. Jori chciał bowiem sprawdzić jak twarda jest figurka. Jego testy wytrzymałości sprawiły, że bestia straciła głowę. Chłopcy chcieli oczywiście naprawić szkody. Dorwali więc klej. Zabawa była przednia, jeszcze lepsza niż przy psuciu gipsowego smoka. Okazało się jednak, że w kleju jest wszystko, oprócz tego co powinno. Smok nie odzyskała głowy za to zrobił się spory bałagan. Jori ubrudził klejem palce i w przypływie geniuszu wsadził je do pyska. Pazur przykleił mu się do języka. Na całe szczęście klej nie zdążył związać mocno i obyło się bez interwencji lekarza. Przynajmniej tamtym razem.
Spojrzałem na trzy siedzące bardzo cicho wilkołaki. Na ich pyskach malowały się uśmieszki mówiące „Nie bij, wytłumacz, a tak w ogóle to nie my”.  Westchnąłem głośno. Bogowie dajcie mi cierpliwość i zabierzcie siłę, bo inaczej ich wymorduję, pomyślałem.
- Pieter to ma być posprzątane, ale już. – powiedziałem. Wilkołak spojrzał na mnie z wyrzutem i miną „Dlaczego ja?!”. Wiedział jednak, że jestem zdenerwowany i specjalnie nie dyskutował.
- Coś dziwnie pachnie – powiedział BlackBo węsząc.
- O żesz…! – wrzasnąłem i pobiegłem do kuchni. Boczek zdążył się już przypalić. Trudno, na wystawę to, to nie idzie. Dokończyłem więc przygotowanie jajecznicy, okazała się całkiem jadalna, mimo wszystko. Ledwo zdążyliśmy zjeść, a usłyszałem pukanie do drzwi. Podszedłem żeby otworzyć. W drzwiach stał posłaniec. Wręczył mi zwój i odszedł.
- Co to? – zapytał BlackBo spoglądając mi przez ramię.
- Wiadomość od mojego ojca – oznajmiłem. Rozwinąłem pergamin i przeczytałem wiadomość. Ojciec chciał się ze mną widzieć. To było coś pilnego.
- Ojciec jest na Epelopto, chce żebym do niego tam dołączył.
 - Fajnie! Wybieramy się na wycieczkę! – zawołał Jori uradowany.
- Nie chcecie chyba… - zacząłem, ale zdałem sobie sprawę z bezsensowności własnych słów. Wiedziałem przecież, że oni pójdą ze mną.
- No to kiedy się zbieramy? – zapytał Pieter, gotowy już najwidoczniej na przygodę. To miała być naprawdę dłuuuga podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz