Zwiewaliśmy,
aż się za nami kurzyło. Nie pierwszy i nie ostatni raz z resztą. To raczej
dziwne nie było, biorąc pod uwagę to, że Pieter wpadł na genialny pomysł
zrobienia kręgów w zbożu. I to na polu nikogo innego jak pani Zedrzeńskiej,
była to najsurowsza i najbardziej wredna baba w wiosce. Jori i BlakBo
oczywiście podłapali pomysł i zapragnęli zrobić na polu nie tylko kręgi, ale i
całą autostradę. Rozbiegli się więc każdy w innym kierunku, drąc się jak dzieci
i udając samochody, biegali robiąc ścieżki w pszenicy. Starsza kobieta szybko
zauważyła co się dzieje i wyskoczyła na nas zaopatrzona w widły. Gnała teraz za
nami z szybkością i gracją kogoś znacznie młodszego. Wymachiwała przy tym swoją
bronią i rzucała klątwy pod adresem moim i wilkołaków. Tylko dlaczego mnie się
znowu oberwało? Próbowałem ich powstrzymać, naprawdę próbowałem. Niestety kiedy
oni wpadli na jeden ze swoich genialnych pomysłów nie było takiej siły, która
mogłaby ich powstrzymać.
W końcu
jakoś udało nam się jakoś uciec. Do swojego małego mieszkanka wszedłem
wyczerpany. Miałem ochotę tylko na to, żeby walnąć się na łóżko i iść spać. Nie
było mi to dane. Wilkołaki wpadły do środka jak burza.
-
Jestem głodny! – zawołał Jori. Reszta zaczęła mu wtórować. Czasami czułem się
jakbym miał pod opieką spore przedszkole. No nic, trzeba było tę zgraję
nakarmić zanim Jori znajdzie sobie coś na własną rękę. Jak wtedy gdy chciał
spróbować jak smakuje pasta do zębów. Pół tubki pożarł, drugie pół posłużyło mu
do wysmarowania wszystkich klamek w mieszkaniu.
Poszedłem
do kuchni z zamiarem przygotowania jakiejś kolacji. Moja zdolności kulinarne
ograniczały się co prawda do zrobienia kanapek lub lekko spalonej jajecznicy,
ale jakoś starczało.
- Bitwa
na poduchy! – usłyszałem, a niecałą minutę później rozległ się huk i brzęk
tłuczonego szkła. Po tym odgłosie wilkołaki ucichły. No to pięknie, znowu coś
zbroili i zanim wszedłem do pokoju, wiedziałem już co. Na ziemi leżał wazon z
grubego szkła, a raczej to co z niego zostało. Miał być rzekomo „nietłukący”. Najwidoczniej wytwórca nie przewidział tej
trójki. Wazon był ostatnią szklaną ozdobą w tym pokoju. Przed nim ofiarą watahy
padł zestaw kieliszków, który dostałem w prezencie, porcelanowy słoń, który
miał mi przynosić szczęście, sam jednak szczęścia nie miał. Nawet gipsowy smok
nie przeżył starcia z tą trójką. Jori chciał bowiem sprawdzić jak twarda jest
figurka. Jego testy wytrzymałości sprawiły, że bestia straciła głowę. Chłopcy
chcieli oczywiście naprawić szkody. Dorwali więc klej. Zabawa była przednia,
jeszcze lepsza niż przy psuciu gipsowego smoka. Okazało się jednak, że w kleju
jest wszystko, oprócz tego co powinno. Smok nie odzyskała głowy za to zrobił
się spory bałagan. Jori ubrudził klejem palce i w przypływie geniuszu wsadził
je do pyska. Pazur przykleił mu się do języka. Na całe szczęście klej nie
zdążył związać mocno i obyło się bez interwencji lekarza. Przynajmniej tamtym
razem.
Spojrzałem
na trzy siedzące bardzo cicho wilkołaki. Na ich pyskach malowały się uśmieszki
mówiące „Nie bij, wytłumacz, a tak w ogóle to nie my”. Westchnąłem głośno. Bogowie dajcie mi
cierpliwość i zabierzcie siłę, bo inaczej ich wymorduję, pomyślałem.
-
Pieter to ma być posprzątane, ale już. – powiedziałem. Wilkołak spojrzał na
mnie z wyrzutem i miną „Dlaczego ja?!”. Wiedział jednak, że jestem zdenerwowany
i specjalnie nie dyskutował.
- Coś
dziwnie pachnie – powiedział BlackBo węsząc.
- O
żesz…! – wrzasnąłem i pobiegłem do kuchni. Boczek zdążył się już przypalić.
Trudno, na wystawę to, to nie idzie. Dokończyłem więc przygotowanie jajecznicy,
okazała się całkiem jadalna, mimo wszystko. Ledwo zdążyliśmy zjeść, a
usłyszałem pukanie do drzwi. Podszedłem żeby otworzyć. W drzwiach stał
posłaniec. Wręczył mi zwój i odszedł.
- Co
to? – zapytał BlackBo spoglądając mi przez ramię.
-
Wiadomość od mojego ojca – oznajmiłem. Rozwinąłem pergamin i przeczytałem
wiadomość. Ojciec chciał się ze mną widzieć. To było coś pilnego.
-
Ojciec jest na Epelopto, chce żebym do niego tam dołączył.
-
Fajnie! Wybieramy się na wycieczkę! – zawołał Jori uradowany.
- Nie
chcecie chyba… - zacząłem, ale zdałem sobie sprawę z bezsensowności własnych
słów. Wiedziałem przecież, że oni pójdą ze mną.
- No to
kiedy się zbieramy? – zapytał Pieter, gotowy już najwidoczniej na przygodę. To
miała być naprawdę dłuuuga podróż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz