środa, 10 lipca 2013

Od Ogiona

Kari nie wydawał się zbyt zachwycony moim darem. Nic dziwnego, kto chciałby nosić przy sobie fiolkę z krwią nekromanty? Miałem jednak przeczucie, że kiedyś bardzo mu się to przyda. Nie zamierzałem sprzeciwiać się własnym przeczuciom. Tylko raz je zignorowałem. Ja i moim bliscy przypłaciliśmy to życiem.
Lot na Cziertię nie był długi tym bardziej, że Merrk użył jednego ze swoich portali. Sękol był bardzo niezadowolony. Nie lubił tej wyspy. Nie dziwiłem się mu specjalnie. Cziert było okropnym miejscem. Wulkaniczne góry, słone bajora, niedostępne bagna i sieci rozległych, dusznych tuneli, które ciągły się pod całą wyspą. Nie było tu nic ładnego. Nawet światła było tu znacznie mniej niż gdziekolwiek indziej. Z tego powodu tylko najtwardsze i najbardziej śmiercionośne rośliny i zwierzęta były w stanie tu przetrwać.
Co by jednak nie powiedzieć to miejsce było moim domem. Tu się urodziłem. Cziert była kiedyś pod panowaniem elfów, a konkretnie mojego rodu. Jednak demony upomniały się o nią i wyrżnęły wszystkich. Dusze wielu odeszły do wiecznego światła inni zmienili się w demony, ja zostałem. I na wieczność będę tu wracał. Przewiązany do starego zamczyska tak, jak moja dusze przywiązana jest do martwego ciała.
Wrota zamczyska otworzyły się gdy tylko stanąłem przed nimi. Wszystko tu reagowało na moją obecność. Wiatr ucichł, a upiory pierzchły w ciemne kąty. Merrk położył się na dachy wieży i obserwował wszystko uważnie. Sękol natomiast szedł za mną nadzwyczaj spokojny.
- Dlaczego dałeś portal krwi temu czemuś? – zapytał w końcu wlepiając we mnie swoje wielkie żółte ślepia.
- Taki miałem kaprys – wyjaśniłem.
- Kaprys?!  Sądzisz, że ten mieszaniec pomógłby tobie? Dałby ci coś tak cennego jak fragment jego własnej mocy i duszy? – nie miałem zamiaru kontynuować tej dyskusji.  Sękol był mi wierny, wielokrotnie się o tym przekonałem, nawet jeżeli o wiele częściej był irytujący niż przydatny. Miał jednak jedną bardzo wielką wadę. Nie posiadał serca. Stwór robił to co chciał lub to co mu kazałem. Nie posiadał nigdy odruchów typowych istotom obdarzonym uczuciami wyższymi. Dla niego pojęcie współczucia, przyjaźni czy miłości było totalną bzdurą.
- Chcę zostać sam – powiedziałem głosem nie znoszącym sprzeciwu. Sękol sapnął, ale posłusznie poszedł. Wszedłem do swojej komnaty. Kiedyś wielkie kryształowe drzwi wychodziły do ogrodu. Teraz zostały tam tylko trujące chaszcze, jak wszędzie dokoła. Mimo to wyszedłem i usiadłem na kamiennej ławie.  Nie wiem jak długo siedziałem sam.
- Coś znalazłem! Małpo! Szybko! – wołał Sękol. Wstałem z westchnieniem i przeniosłem się w miejsce, w którym był Sekol. Stwór wskazywał na coś zaraz obok zachodniego muru. – Hej, to jest żywe! – krzyknął szczerze zdziwiony.
- Pokaż – podszedłem do leżącego obok muru mężczyzny. Faktycznie żył jeszcze. Jego tętno było ledwo wyczuwalne, ale sądziłem, że jest jeszcze szansa żeby do uratować. Rozkazałem upiorom zabrać chłopaka do zamku. Tam opatrzyłem go. Rana była długa i zdążyła się już zaognić, ale nie było to nic z czym nie dałbym sobie rady. Mój pacjent kimkolwiek był został tu zapewne porzucony przez demony. Najwidoczniej okazał się im nie przydatny i rzucili go gdzie popadło, nie zadając sobie trudu nawet, żeby go dobić i skrócić jego męki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz