Po raz tysięczny zbadałam dokładnie każdy cal komnaty, tylko po to by przekonać się, że oprócz dziwnego portalu nie ma tu żadnych innych drzwi, okien, ani jakiejkolwiek, najmniejszej choćby, drogi ucieczki. Obroża z dwimerytu, którą założył mi demon skutecznie uniemożliwiała mi zmianę formy, czy choćby skupienie większych pokładów mocy magicznych. To natomiast co byłam w stanie z siebie wykrzesać zdołało jedynie lekko osmalić kamienie wokół portalu. Nic więcej. Byłam zamknięta w tej kamiennej klatce i zaczęłam poważnie obawiać się, że tak już zostanie.
Usiadłam na zimnej podłodze i podciągnęłam kolana pod brodę. Byłam bliska płaczu. Po raz pierwszy od długiego czasu. Przy ojcu oduczyłam się okazywać słabości. Sprawiało mu satysfakcje patrzenie na moją słabość.
- Teraz też się nie poddam – powiedziałam sama do siebie i wstałam. Postarałam się skupić całą możliwą moc. Rzuciłam kulą ognia prosto w portal. Coś zasyczało i wrota zmieniły lekko kolor. Podeszłam i dotknęłam ich. Nie były już gładkie i twarde jak przedtem. Podniosłam niewielki stołek i spróbowałam przecisnąć go przez portal. Z trudem ale udało mi się przecisnąć przez portal nóżki stołka i nawet wróciły całe kiedy je wyjęłam. Nie wiedziałem jak portal zadziała na mnie, ale ta szansa była jedyną jaka miałam. Musiałam spróbować. Tym bardziej, że nie wiedziałam kiedy zjawi się któryś z demonów.
Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do portalu. Włożyłam w niego rękę. Bolało, ale dało się znieść, po drugiej stronie było zimno. Wkrótce cała przecisnęłam się przez wrota. Upadłam na zimną posadzkę ciężko dysząc. Wciąż czułam ból i chłód w całym ciele. Pozbierałam się jak mogłam najszybciej i puściłam biegiem, modląc się przy okazji, żeby kierunek okazał się właściwy.
Szczęście mi dopisywało, widziałam drzwi, które wyglądały na wyjściowe. Tak mi się przynajmniej zdawało. Do czasu gdy drogę zastąpił mi demon. To był Alerarti, demon, który mnie zabrał.
Szczęście mi dopisywało, widziałam drzwi, które wyglądały na wyjściowe. Tak mi się przynajmniej zdawało. Do czasu gdy drogę zastąpił mi demon. To był Alerarti, demon, który mnie zabrał.
- Jak widać Kagath ci nie docenił. Był pewien, że nie zdołasz opuścić wieży. Ale ja wiedziałem lepiej – zaśmiał się.
- Puść mnie – nakazałam, wkładając w swoje słowa całą dumę i pewność siebie jakie mi jeszcze zostały.
- Nie – odpowiedział. Tak po prostu. Nawet się nie poruszył. Stał dalej oparty o filar, z kamiennym wyrazem twarzy.
- Dlaczego…? – zdołałam wydusić. Czułam, że iskierka nadziei jakiej się chwyciłam powoli gaśnie.
- Bo tu jest twoje miejsce.
- Mój ojciec…
- Twój ojciec to idiota. Inaczej nazwać tego nie można. Mimo całej mocy, którą mu oferowaliśmy wciąż jest tylko chciwym kretynem, który nie potrafi utrzymać języka za zębami i poganiacza w spodniach. A te jego genialne plany? – demon zaśmiał się jakby autentycznie rozbawiony. – Już zbyt wielu ludzi wie. Nie ma szans żeby mu się udało. Nie patrz tak na mnie. Nie wiedziałaś, że twój ojciec ma aspirację, żeby zostać cesarzem?
- Nie – odpowiedziałam tylko. Wiedziałam, że mój ojciec ma spore ambicje, ale nigdy nie podejrzewałabym go o coś takiego. Tym bardziej, ż zawsze podkreślał swoją lojalność.
- A teraz grzecznie wrócisz do celi – powiedział i zaczął iść w moim kierunku. Skoczyłam i wyminęłam go. Pognałam prosto przed siebie. Słyszałam za sobą tylko śmiech Alerartiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz