niedziela, 7 lipca 2013

od Kariego

Argo kręciła się niespokojnie już od dłuższego czasu, jednak nie zwracałem na to większej uwagi. Ona zawsze lubiła wymyślać sobie różnych wrogów i toczyć z nimi bójki, zarówno mentalne, jak i fizyczne. w końcu jednak drakona nie wytrzymała i stanęła w miejscu.
- Jak ty możesz tak spokojnie sobie ćwiczyć w tym smrodzie? - spytała w końcu. Urwalem technikę w połowie i stanąłem, oddychając ciężej niż zwykle.
- O czym ty mówisz? - spytałem, patrząc to na nią, to na spokojnie skubiącego trawę Rebiatę. Pegaz nie wykazywał najmniejszych oznak zdenerwowania, choć miał węch jeszcze lepszy od Argo.
- No, o tym zapachu śmierci. Naprawdę tego nie czujesz? - drakona była zdziwiona i dla potwierdzenia niewygody zapachu prychnęła, wstrząsając łbem. Rebiara na chwilę popatrzył na nią, nie wiedząc, czy szykować się do ucieczki, czy nie, ale w końcu zdecydował, że drakona nie stanowi zagrożenia i podjął szukanie rzadkich ździebeł trawy.
- Niedaleko stąd jest wioska odbudowana na szczątkach napadu smoków - odpowiedziałem, wkładając katanę do pochwy i siadając. Znałem dobrze historię tego miejsca. Jakieś dziesięć lat temu okolica zupełnie spłonęła. Stwierdziłem, że nie przeszkadza mi zapach śmierci, bo brałem go za pewną w tym miejscu. Argo nie było przy tym, więc nie mogła wiedzieć o zagładzie.
- Chodźmy stąd, źle się czuję w tym miejscu. Nie zdziwiłabym się, gdybyśmy spotkali jakieś niezbyt przyjemnie wyglądające duchy, czy nawet demony.
- Już jednego masz przed sobą - zaśmiałem się, ale wstałem i podszedłem do pegaza.
Ten, widząc, że szykujemy sie do drogi, rozłożył i złożył dwa razy skrzydła, przywracając im aktywny przepływ krwi. Gdy nie musiał ich używać, organizm spowalniał przepływ krwi, coś jakby na wzór hibernacji części ciała, by nie męczyć zbytnio serca.
Zapiąłem pasek z bronią za lędźwiami Rebiaty i wsiadłem na niego, lekko zahaczając nogą o lotki. Koń zarżał niezadowolony, a ja poklepałem do po karku w geście przeprosin.
- Jakieś konkretne propozycje? - spytałem, patrząc na smoczycę, niepewną, czy owinąć się o mnie, czy lecieć ponad nami. W końcu zdecydowała się i skoczyła, oplatając swole ciało o mój tors i kładąc łebna ramieniu.
- Może to duże miasto? No wiesz, to, co opowiadałeś, że tam takie duże legowisko jest - chodziło jej o pałac. Już dawno chciała go zobaczyć, ale ja nie byłem optymistycznie do tego nastawiony. Złoty, złośliwy smokowaty nie był chyba zbyt miłym gościem.
Ale tym razem postanowiłem dać za wygraną. Najwyżej będziemy uciekać, jak zawsze.
- A więc, kierunek stolica! - dałem znak pegazowi, że czas ruszać.
Droga była długa i nużąca. Poza stepami i z rzadka występującymi laskami, wyspa cesarska Epelapto nie oferowała nic ciekawego w tej okolicy. Dlatego też nie mieszkał tu nikt, kto nie musiał, jeśli szukał większych wrażeń estetycznych.
W końcu dotarliśmy do stolicy. Strażnicy patrzyli na nas krzywo, gdy przekraczaliśmy bramę, ale nie zatrzymali nas. Widziałem jednak, że jeden z nich mówi coś do metalowej puszki, jak podejrzewałem jakiegoś osiągnięcia technologicznego. Nie zawracałem sobie tym zbytnio głowy. Do momentu, gdy na naszej drodze stanęło dwóch mężczyzn w dwusiecznymi mieczami i minami bynajmniej nie mówiącymi "Witamy, czuj się jak u siebie w domu". Nawet, gdyby mówiły, nie czułbym się.
Powoli zsiadłem z Rebiaty i dałem Argo znak, żeby ześlizgnęła się ze mnie i nie robiła nic glupiego, bo nas wyrzucą w najlepszym wypadku, w najgorszym nie zdążymy uciec i trafimy za kratki, a ona do zoo lub schroniska dla niebezpiecznych zwierząt.
- W czym mogę pomóc? - spytałem luźnym tonem, uważając jednak, by nie zabrzmiał lekceważąco, tylko z pewnością siebie kogoś niewinnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz