Wyszedłem do Blacka. Stary lis już oczywiście na mnie czekał.
- Wyrocznia obserwuje – powiedziałem po prostu. Lisołak zareagował jak
wcześniej ja, może z tą różnicą, że ciszej zaklął, no i tylko raz. – Stary pytał,
czy wyrocznia byłaby w stanie przyjąć kandydaturę Abiliona.
- Co odpowiedziałeś?
- To co zwykle, prawdę – Black popatrzył na mnie i pokręcił głową. On nie
mógł sobie pozwolić na coś takiego jak szczerość w obecności cesarza. Od całego
tego bałaganu z Minewe i Hebim cesarz starał się jak mógł kontrolować Blacka i
w miarę możliwości ograniczać jego wpływy, przynajmniej jeżeli o sukcesję
chodziło. Nie zmienia to faktu, że mimo nakładu pracy, skutki były mizerne. Black
sprzeciwiał się cesarzowi jak tylko mógł i pomagał Hebiemu. Sama jego obecność
tutaj mogłaby zostać uznana za zdradę. Moja z resztą również.
- A ty go poprzesz? – zapytał.
- Czy naprawdę uważałeś za konieczne zadać to pytanie? Myślałem, że to
oczywiste, że prędzej skoczę z klifu niż pozwolę, żeby ten skrzywiony bachor
wydał mi rozkaz. Uprzedzając pewnie kolejne głupie pytanie. Tak stanę po
stronie Hebiego, już to robię o ile nie zauważyłeś – stary chytrus skinął głowa
i westchnął.
- Co do smarkacza, to nie wiem jak, ale dopilnuj żeby się gdzieś skitrał.
– odezwałem się ponownie. – Niech się zajmie własnym tyłkiem, albo jeszcze
lepiej tego swojego smoka, ale ma się trzymać z dala od sprawy.
- Co proponujesz? – Lis był zaniepokojony.
- Muszę zapolować na niedźwiadka – oznajmiłem.
- Oszalałeś? Nie chcesz chyba… - urwał wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
- Ottawa, za wiele przeskrobał, żeby mógł sobie biegać wolno. Planowanie
zamachu na cesarza to wystarczający powód, żeby odrąbać mu łeb. Na dodatek próbował już dopaść dzieciaka. Nie
zaryzykuję, że spróbuje znowu, być może tym razem z lepszym skutkiem. Pilnuj
małego jak oka w głowie. Moi ludzie zajmą się cesarzem i blond kretynem też.
- Ile czasu ci potrzeba?
- Trzy dni, w najgorszym wypadku.
- Dobrze – odpowiedział. – Kane… dziękuję.
- Nie sądziłem, że usłyszę to od wielkiego Blacka. Jak mały posadzi tyłek
na tronie, to chcę wielką willę z burdelem po jednaj i winnicą po drugiej
stronie – Lisołak uśmiechnął się lekko na moja słowa. Ja musiałem wracać do siebie. Zanim pozwoliłem
swojej duszy przenieść się z powrotem do mojego ciała spojrzałem na chłopaka.
Jak na razie trudno mi było wyobrazić go sobie na tronie. Był jednak jedyną możliwością,
którą byłem w stanie dopuścić do siebie. No chyba, że wyrocznia wywinie jakiś
numer i powoła na tron kogoś, kogo nikt się nie spodziewa.
Otworzyłem oczy i wstałem.
- Vicca, za pięć minut chcę tu widzieć Remesa i Eirinna.
- Oczywiście – walkiria wyszła. Po chwili weszła cała trójka.
- Eirinn, ogary mają łazić za bachorem nawet do kibla. Ty i reszta macie
strzec cesarza. Ustaw warty tak żeby ludzie Ottawy dostawali najbardziej
gówniany przydział jaki można.
- Wedle rozkazu. – Smok wyszedł.
- Vicca i Remes, my sobie zapolujemy – widziałem błysk w oczach walkirii
i uśmiech pojawiający się na ustach dajmona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz