czwartek, 11 lipca 2013

Od Irezaji


Nie wiem jak długo uciekałam krętymi korytarzami zamczyska. Cały czas słyszałam tuż za sobą kroki i śmiech demona. Bawił się ze mną. To było pewne, ale ja musiałam stąd uciec. Musiałam spróbować. Pędziłam więc, chociaż płuca mi płonęła, a wszystkie mięśnie drżały. Zobaczyłam wyjście, otwarte drzwi, przez które sączyło się mgliste światło. Łudziłam się, że uda mi się do nich dotrzeć. Moje ciało zawiodło mnie jednak, upadłam. Próbowałam się podnieść, ale Alerarti stał już nade mną. Uśmiechnął się jadowicie i podniósł mnie jednym, szybkim ruchem.
- Puść mnie…. – błagałam. A on tylko przyglądał mi się karmiąc moim cierpieniem.
- Zostaw ją – Usłyszałam lodowaty głos nieznoszący sprzeciwu. Alerarti posłusznie odsunął się ode mnie i odszedł. Zostałam sam na sam z drugim demonem. To był Kagath.
- Dlaczego opuściłaś swoją komnatę? – Jego głos nie zdradzał, żadnych emocji.  
- Nie chcę tu być. Chcę stąd uciec… - Było mi obojętne co powie. To miejsce napawało mnie obrzydzeniem, czułam jego chłód przeszywający mnie na wskroś. Wiedziałam, że czym dłużej tu jestem tym mniej jest we mnie tego, kim jestem. To miejsce wysysało ze mnie życie.
- Dokąd? Do ojca? W chwili obecnej twoje zniknięcie jest mu na rękę. Posyła ludzi, by szukali ciebie, a tak naprawdę tworzy jedynie zasłonę dymną dla własnych celów. Mówiłem ci już, że twoje miejsce jest teraz tutaj.
- Ale ja chcę być wolna… - Wyszeptałam i zadrżałam szlochając. Demon podszedł do mnie i mnie objął. Poczułam jego lodowate dłonie na swoim ciele. Jęknęłam z odrazy, ale nie miałam siły się przed nim bronić. Było w nim coś, co przytłaczało mnie. Jego aura krępowała mnie skuteczniej niż obroża, którą mi założono. Nachylił się nade mną i spojrzał mi w oczy.
- Jesteś moją własnością. Gdziekolwiek będziesz, zawsze będę słyszał bicie twego serca. Kiedy przyjdzie odpowiedni czas uwolnię to, czym jesteś – Po tych słowach ucałował mnie w czoło. Jego usta były tak lodowate, że mogłabym przysiąc, że moje skóra przylepiła się do nich. Krzyknęłam kiedy moje ciało przeszył ból. Jak przez mgłę pamiętam, że niesiono mnie korytarzami pałacu. Obrazy i dźwięki rozlewały się. Całkowicie straciłam poczucie czasu. Pragnęłam tylko, żeby świat uspokoił się i przestał wirować.
Obudziłam się w przestronnej komnacie, okno było uchylone wpuszczając ciepły wiatr i promienie słońca. Wstałam ostrożnie i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko na co spoglądałam wydawało się inne, nowe. Jakbym po raz pierwszy używała oczu. Moje ciało też było inne. Po cierpieniach nie został żaden ślad. Czułam się silna, spokojna i dziwnie odprężona. Uniosłam dłoń ku szyi. Obroża niknęła.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Przekraczając próg omal nie potknęłam się o śpiącego pod nimi mężczyznę. Ten zerwał się na równe nogi. Spojrzał na mnie zdziwiony, zaraz jednak w jego oczach pojawiła się szczera radość.
- Aeron? – zapytałam. Czułam się jakbym widziała go po raz pierwszy tak naprawdę. Jakby wcześniej był postacią książki.
- Irezaja! – Krzyknął i porwał mnie w ramiona. Szybko się jednak opanował, skłonił i wyszeptał – Wybacz panienko.
- Gdzie ja jestem?
- W letnim pałacu pani Assamiry.
- Widzę, że czujesz się już lepiej – Usłyszałam za sobą. Odwróciła się błyskawicznie, zdziwiona własną szybkością.  Przede mną stał elf. Było w nim coś dziwnego, jego aura była zimna, prawie tak, jak aura demonów.
- Czym jesteś? – zapytałam.
- Jestem Ogion, nekromanta, nieumarty.
- To właśnie Ogion mnie znalazł i ciebie także. To dzięki niemu tu jesteśmy – Usiedliśmy wszyscy w mojej komnacie, do której przyniesiono mój posiłek. Dziwne, podobno nie jadłam od kilku dni, a mimo to nie byłam głodna.
Dowiedziałam się, że Ogion znalazł Aerona i opatrzył jego rany. Później za namową mojego strażnika zgodził się na poszukiwania. Oboje sądzili, że odbicie mnie z łap demonów będzie czymś niemal niemożliwym. Znaleźli mnie jednak, błąkającą się po dziedzińcu jednego z opuszczonych przed wiekami pałaców. Jak najszybciej odlecieliśmy z Cziertii. Aeron i Ogion mimo wszystko obawiali się pościgu. Jedynym miejscem gdzie mogłam się skryć nie wykryta przez ludzi mojego ojca były ziemie mojej ciotki Assamiry. Senatorka oddala do naszej dyspozycji cały pałac letni, zostawiając w nim jedynie najbardziej zaufane sługi.
Wszystko to o czym mówili wydawało mi się dziwnym snem. Mój ojciec, demony, całe moje życie. Mężczyźni zauważyli moje zamyślenie i złożyli to na karb dezorientacji i zmęczenia. Oboje wyszli zostawiając mnie samą. Jedyne, co po nich pozostało to para żółtych ślepi wpatrujących się we mnie z intensywnością. Mroczna istota skryła się w cieniu i gapiła się na mnie.
- Wynoś się – powiedziałam. Zobaczyła zdziwienie w żółtych oczach, a stwór zniknął w obłoku zielonkawego dymu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz