Nie wiem jak długo uciekałam
krętymi korytarzami zamczyska. Cały czas słyszałam tuż za sobą kroki i śmiech
demona. Bawił się ze mną. To było pewne, ale ja musiałam stąd uciec. Musiałam
spróbować. Pędziłam więc, chociaż płuca mi płonęła, a wszystkie mięśnie drżały.
Zobaczyłam wyjście, otwarte drzwi, przez które sączyło się mgliste światło.
Łudziłam się, że uda mi się do nich dotrzeć. Moje ciało zawiodło mnie jednak,
upadłam. Próbowałam się podnieść, ale Alerarti stał już nade mną. Uśmiechnął
się jadowicie i podniósł mnie jednym, szybkim ruchem.
- Puść mnie…. – błagałam. A on
tylko przyglądał mi się karmiąc moim cierpieniem.
- Zostaw ją – Usłyszałam lodowaty
głos nieznoszący sprzeciwu. Alerarti posłusznie odsunął się ode mnie i odszedł.
Zostałam sam na sam z drugim demonem. To był Kagath.
- Dlaczego opuściłaś swoją
komnatę? – Jego głos nie zdradzał, żadnych emocji.
- Nie chcę tu być. Chcę stąd uciec…
- Było mi obojętne co powie. To miejsce napawało mnie obrzydzeniem, czułam jego
chłód przeszywający mnie na wskroś. Wiedziałam, że czym dłużej tu jestem tym mniej
jest we mnie tego, kim jestem. To miejsce wysysało ze mnie życie.
- Dokąd? Do ojca? W chwili
obecnej twoje zniknięcie jest mu na rękę. Posyła ludzi, by szukali ciebie, a
tak naprawdę tworzy jedynie zasłonę dymną dla własnych celów. Mówiłem ci już,
że twoje miejsce jest teraz tutaj.
- Ale ja chcę być wolna… -
Wyszeptałam i zadrżałam szlochając. Demon podszedł do mnie i mnie objął. Poczułam
jego lodowate dłonie na swoim ciele. Jęknęłam z odrazy, ale nie miałam siły się
przed nim bronić. Było w nim coś, co przytłaczało mnie. Jego aura krępowała
mnie skuteczniej niż obroża, którą mi założono. Nachylił się nade mną i spojrzał
mi w oczy.
- Jesteś moją własnością.
Gdziekolwiek będziesz, zawsze będę słyszał bicie twego serca. Kiedy przyjdzie
odpowiedni czas uwolnię to, czym jesteś – Po tych słowach ucałował mnie w
czoło. Jego usta były tak lodowate, że mogłabym przysiąc, że moje skóra przylepiła
się do nich. Krzyknęłam kiedy moje ciało przeszył ból. Jak przez mgłę pamiętam,
że niesiono mnie korytarzami pałacu. Obrazy i dźwięki rozlewały się. Całkowicie
straciłam poczucie czasu. Pragnęłam tylko, żeby świat uspokoił się i przestał
wirować.
Obudziłam się w przestronnej komnacie,
okno było uchylone wpuszczając ciepły wiatr i promienie słońca. Wstałam
ostrożnie i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko na co spoglądałam wydawało się
inne, nowe. Jakbym po raz pierwszy używała oczu. Moje ciało też było inne. Po
cierpieniach nie został żaden ślad. Czułam się silna, spokojna i dziwnie
odprężona. Uniosłam dłoń ku szyi. Obroża niknęła.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
Przekraczając próg omal nie potknęłam się o śpiącego pod nimi mężczyznę. Ten
zerwał się na równe nogi. Spojrzał na mnie zdziwiony, zaraz jednak w jego
oczach pojawiła się szczera radość.
- Aeron? – zapytałam. Czułam się
jakbym widziała go po raz pierwszy tak naprawdę. Jakby wcześniej był postacią książki.
- Irezaja! – Krzyknął i porwał
mnie w ramiona. Szybko się jednak opanował, skłonił i wyszeptał – Wybacz panienko.
- Gdzie ja jestem?
- W letnim pałacu pani Assamiry.
- Widzę, że czujesz się już lepiej
– Usłyszałam za sobą. Odwróciła się błyskawicznie, zdziwiona własną szybkością. Przede mną stał elf. Było w nim coś dziwnego,
jego aura była zimna, prawie tak, jak aura demonów.
- Czym jesteś? – zapytałam.
- Jestem Ogion, nekromanta, nieumarty.
- To właśnie Ogion mnie znalazł i
ciebie także. To dzięki niemu tu jesteśmy – Usiedliśmy wszyscy w mojej
komnacie, do której przyniesiono mój posiłek. Dziwne, podobno nie jadłam od kilku
dni, a mimo to nie byłam głodna.
Dowiedziałam się, że Ogion znalazł
Aerona i opatrzył jego rany. Później za namową mojego strażnika zgodził się na
poszukiwania. Oboje sądzili, że odbicie mnie z łap demonów będzie czymś niemal
niemożliwym. Znaleźli mnie jednak, błąkającą się po dziedzińcu jednego z
opuszczonych przed wiekami pałaców. Jak najszybciej odlecieliśmy z Cziertii.
Aeron i Ogion mimo wszystko obawiali się pościgu. Jedynym miejscem gdzie mogłam
się skryć nie wykryta przez ludzi mojego ojca były ziemie mojej ciotki
Assamiry. Senatorka oddala do naszej dyspozycji cały pałac letni, zostawiając w
nim jedynie najbardziej zaufane sługi.
Wszystko to o czym mówili
wydawało mi się dziwnym snem. Mój ojciec, demony, całe moje życie. Mężczyźni
zauważyli moje zamyślenie i złożyli to na karb dezorientacji i zmęczenia. Oboje
wyszli zostawiając mnie samą. Jedyne, co po nich pozostało to para żółtych ślepi
wpatrujących się we mnie z intensywnością. Mroczna istota skryła się w cieniu i
gapiła się na mnie.
- Wynoś się – powiedziałam. Zobaczyła
zdziwienie w żółtych oczach, a stwór zniknął w obłoku zielonkawego dymu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz