Szedłem ulicami stolicy i
tęskniłem za ciszą swojego pałacu. Wiedziałem, że tu jestem potrzebny. Mimo to nie czułem się w tym miejscu najlepiej. Merrk
przyniósł mi wieczorem zioła z Cziert, w nocy zrobiłem kilka mikstur, a po
rozmowie z Irezają poszedłem do Gabrieli.
Dziewczyna jak zwykle przywitała
mnie uprzejmie. Chciała poczęstować mnie herbatą, ale odmówiłem. Widziałem, że
jest zajęta. Zostawiłem więc tylko mikstury dla Marie na stole i wyszedłem.
Wracałem do pałacu, gdy drogę zastąpiła mi dwójka strażników.
- Mamy obowiązek cię zatrzymać,
demonie – odezwał się do mnie jeden z nich.
- To nieporozumienie. Nie jestem
demonem, poza tym...
- Wytłumaczysz się komuś innemu,
a teraz idziesz z nami – warknął drugi. Zdecydowanie ktoś im dziś nadepnął na
odcisk. Zastanawiałem się nad opcjami ucieczki, bądź co bądź wizyta w lochu,
nawet niezbyt długa, mi się nie uśmiechała. Zanim jednak zdążyłem wymyśli
sensowny plan jeden ze strażników chwycił mnie brutalni za rękę. Wyrwałem mu
się bez większego trudu. Strażnicy spojrzeli po sobie, a ich dłonie powędrowały
w stronę mieczy.
- Co tu się, do cholery, dzieje!?
– usłyszałem znajome, wściekłe warknięcie.
- P...pan Kane – zawołał jeden z
gwardzistów spoglądając na nadchodzącego demona. Widać było, że bali się Kane’a.
Pokłonili mu się nisko.
- My tylko chcieliśmy zatrzymać
tego tu... – zaczął się tłumaczyć drugi gwardzista.
- Rozumy wam już, kurwa, odjęło?!
Czego was, do cholery, uczą w tej straży? Ogion od jakiegoś czasu jest moim gościem.
Jeżeli któryś go tknie to osobiście wam łapy powyrywam! A teraz spieprzać i
bierzcie się do prawdziwej roboty!
- T...tak! – zawołali oboje i
pozbierali się migiem.
- Dziękuję – powiedziałem do Strażnika.
- Często miewasz takie problemy? –
zapytał.
- Czasami...
- Ta... Straż miejska składa się
głównie z debili, którzy nie nadawali się nigdzie indziej. No to co, martwy
elfie... Spieszy ci się bardzo do tego burdelu, który nazywa się potocznie
pałacem, czy może usiądziemy gdzieś i czegoś się napijemy?
- Nie mam jakichś specjalnych
planów... – przyznałem.
- No to chodź.
Strażnik cesarski zaprowadził
mnie do dość sporego, bogatego lokalu. Jego wejście wywołało małe zamieszanie.
Chyba dobrze go tu znali. Jedna z kelnerek zaprowadziła nas migiem do
osłoniętej loży.
- Czego się panowie napiją? –
zapytała przymilnie.
- Pijasz alkohol? – zapytał.
- Owszem, czasami...
- No to przynieś nam coś
mocnego... może być szkocka. Od razu podaj całą butelkę.
- Oczywiście – dziewczyna odeszła
pospiesznie.
- Wiesz... Chciałem ci
podziękować – powiedział Kane. – Cieszę się, że ten cały
Orobas nie zmienił mnie w śliniące się zombie – byłam nieco zaskoczony słowami
Strażnika. Dostał więcej wspomnień Hebiego niż początkowo zakładałem.
- Nie musisz mi dziękować –
odpowiedziałem. - Nigdy nie pozwoliłbym, żeby potraktowano kogokolwiek w ten
sposób.
- He... Niby nieumarły, żyjący na
wyspie należącej do demonów, a tyle w tobie moralności. Większość uważa takich
jak ty za potwory.
- To czy jest się potworem, czy
nie, to w większości kwestia wyboru – odpowiedziałem.
Do stolika podeszła dziewczyna z
zamówionym alkoholem. Uśmiechnął się pięknie i odeszła. Kane nalał sobie i upił
solidny łyk.
- Mam wielką ochotę się dziś
spić... – powiedział i jednym haustem opróżnił szklankę. Uśmiechnąłem się na te
słowa.
- To raczej niemożliwe... – powiedziałem
napełniając własną szklankę.
- A to niby dlaczego?
- Nieumarli i demony nie mają
możliwości doprowadzenia się do stanu upojenia alkoholowego. Nasz organizm zbyt
szybko neutralizuje trucizny, w tym też alkohol – Strażnik spojrzał na mnie
dziwnie. Wymamrotał pod nosem wiązankę przekleństw i westchnął głośno. Było w
nim dziś coś dziwnego. Był jakby... pusty.
- Nad czym się tak zastanawiasz? –
zapytał spoglądając na mnie.
- Cóż... Jesteś jakby...
niekompletny – powiedziałem.
- Aaa... To. Można tak
powiedzieć. Shrik robi paniczowi za przytulankę.
- Zostawiłeś tygrysa samego z
Hebim? – zapytałem. Nie mogłem uwierzyć, że Strażnik mógł zachować się tak
nieodpowiedzialnie. Widziałem jak agresywny potrafi być Shrik.
- Spokojnie. Jedyne o co bym się
martwił, to o tych, co będą chcieli dzieciakowi przeszkadzać.
- Jak to?
- Widzisz. Kocisko czuje, że Hebi
jest teraz częścią mnie, czy jakby to nazwać, ze względu na to, że mam kawałek
jego duszy. Z tego powodu uważa Hebiego za... swoje kocię. Czy coś w tym stylu.
- Chcesz powiedzieć, że w
tygrysie odezwało się coś na kształt instynktu rodzicielskiego? – jakoś trudno
mi było w to uwierzyć.
- Na mnie nie patrz. Ja nie
zamierzam robić młodemu za tatusia. Ja to nie Black. Nie nadaję się do tego. Ale
Shrik zawsze robi wszystko po swojemu. A tym razem uroiło mu się, że Hebi jest
jego... – wzruszył ramionami.
Siedzieliśmy jeszcze przez jakiś
czas. Rozmawialiśmy trochę o demonach. Kane chciał się co nie co dowiedzieć. Na
przykład czy istnieją jeszcze jakieś genialne nowiny, jak ta, że nie może się
nawet spić. Większość jednak sam zauważył, jak brak zmęczenie fizycznego, czy
apetytu. Niektórych rzeczy sam nie byłem pewien. Kane był w końcu dość niezwykły
jak na przedstawiciela swojego gatunku i nie wiedziałem jakie miejsce w świecie
demonów przyjdzie mu zająć.
W końcu jednak tematy nam się
wyczerpały. Kane zapłacił i oboje skierowaliśmy się w stronę pałacu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz