Mały spacerek
po pałacu i co widzę? Hebiego, tulącego Moona. Przecudny obrazek. Dzieciak miał
ostatnio, albo takiego pecha, albo coś z nim było nie tak. Stanąłem i zabiłem
brawa. Hebi spojrzał na mnie przerażony, jego służący jeszcze bardziej.
- No brawa,
młody. Powiedziałbym „moja krew”, ale wampir jest zdecydowanie nie w moim
guście...
- Wybacz
panie... to nic z tych rzeczy... panicz Hebi tylko... – tłumaczył się służący
gęsto. Dłonie mu drżały.
- Spokojnie.
Ja z nim porozmawiam – młokos uśmiechnął się przepraszająco do służącego. Ten skinął
głową i pospiesznie odszedł. - Kane... to...ech...
Westchnąłem
kiedy dzieciaka podszedł do mnie. Miał minę zbitego psa, a ja zacząłem czuć się
okropnie. Jego emocje obudziły Shrika. Tygrys zmaterializował się i warknął
szukając przyczyny mojego podłego humoru.
- Chodź –
powiedziałem i nie czekając na to, aż chłopak znajdzie jakąś kreatywną wymówkę
poszedłem w stronę swoich kwater. Chłopak powlókł się za mną. Kiedy weszliśmy
kazałem mu usiąść. Zrobił to, o dziwo, bez marudzenia.
- Wiesz młody,
jak tak dalej pójdzie to będziesz miał gorszą reputację niż ja.
- To raczej niemożliwe...
– wymamrotał.
- Mylisz się.
Ja jestem skurwielem już tak długo, że nikogo nie dziwi jak kogoś spiorę,
zamorduję czy zabawiam się z połową dwórek obecnych w pałacu. Z tobą sprawa
jest inna. Ty masz opinię dobrego chłopaka, a taką można sobie łatwo spieprzyć.
– powiedziałem stawiając przed nim szklankę. Hebi spojrzał na szkło
podejrzliwie. – Spokojnie to nie alkohol. Shrik jeszcze nie wyciągnął twojego
sublokatora na tyle, żebyś się mógł spić. A ja nie mam zamiaru prać cię znowu
po pysku i obrywać przy okazji. Ostatni raz mi się zmarło, drugi raz tego błędu
nie popełnię.
Chłopak westchnął
ciężko i upił spory łyk soku. Wyglądał bynajmniej marnie.
- Remes! –
warknąłem. Dajmon pojawił się po chwili. Ukłonił mi się, a chłopaka obrzucił
zainteresowanym spojrzeniem.
- Tak, panie
mój?
- Znajdź
jakieś zajęcie dla chłopaków z FALCON’u. To ma być coś na tyle ważnego, żeby
nasze zakochane smoczysko się gdzieś wyniosło na dzień, może dwa, najlepiej w
trybie natychmiastowym...
- Co? Jak to? –
Hebi był zaskoczony. Spojrzał na mnie niepewnie.
- Dostałeś
rozkazy... – zwróciłem się do Remesa. Mężczyzna odszedł odprowadzany zaskoczonym
spojrzeniem młodego.
- Ale... –
zawołał dzieciak i chciał wstać. Powstrzymałem go.
- Posłuchaj.
Jak cię Rakyo dorwie w takim stanie, to nie będzie kolorowo. Będzie się
dopytywał co ci jest, a tobie puszczą nerwy z powodu wyrzutów sumienia i
jeszcze się wygadasz. A ja naprawdę nie mam ochoty użerać się z napompowanym
testosteronem, zazdrosnym smoczyskiem, niszczącym wszystko na swojej drodze. Najpierw
dojdź do jakiejś równowagi psychicznej. Później będziesz mógł go pomiziać czy
co tam robicie w wolnych chwilach.
- Może masz
trochę racji... – wyszeptał i zwiesił głowę. Był bliski płaczu. Posłałem Shrika
w jego stronę. Tygrys ułożył się tuż obok chłopaka. Dzieciak wtulił głowę w
jego furto. Westchnąłem i wstałem, chłopak zasnął.
- Pilnuj go –
wyszeptałem do swojego dajmona. Odpowiedział mi cichy pomruk zgody.
Kiedy
wyszedłem z biura czułem się odrobinę lepiej. Hebi spał spokojnie. Shrik
skutecznie pożerał negatywne emocje dając dzieciakowi chwilę wytchnienia.
- Panie. Rakyo
i jego towarzysze są w drodze na Archipelag Smoczy. Co prawda smok dopytywał
się o Hebiego, ale JAM’owi udało się go przekonać do odlotu. Wrócą najwcześniej
jutro wieczorem.
- Dobrze. Informuj
mnie gdyby coś się działo.
- Oczywiście.
Wybrałam się
na miasto. Musiałem się napić i trochę odsapnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz