sobota, 24 sierpnia 2013

Od Kane'a

Mały spacerek po pałacu i co widzę? Hebiego, tulącego Moona. Przecudny obrazek. Dzieciak miał ostatnio, albo takiego pecha, albo coś z nim było nie tak. Stanąłem i zabiłem brawa. Hebi spojrzał na mnie przerażony, jego służący jeszcze bardziej.
- No brawa, młody. Powiedziałbym „moja krew”, ale wampir jest zdecydowanie nie w moim guście...
- Wybacz panie... to nic z tych rzeczy... panicz Hebi tylko... – tłumaczył się służący gęsto. Dłonie mu drżały.
- Spokojnie. Ja z nim porozmawiam – młokos uśmiechnął się przepraszająco do służącego. Ten skinął głową i pospiesznie odszedł. - Kane... to...ech...
Westchnąłem kiedy dzieciaka podszedł do mnie. Miał minę zbitego psa, a ja zacząłem czuć się okropnie. Jego emocje obudziły Shrika. Tygrys zmaterializował się i warknął szukając przyczyny mojego podłego humoru.
- Chodź – powiedziałem i nie czekając na to, aż chłopak znajdzie jakąś kreatywną wymówkę poszedłem w stronę swoich kwater. Chłopak powlókł się za mną. Kiedy weszliśmy kazałem mu usiąść. Zrobił to, o dziwo, bez marudzenia.
- Wiesz młody, jak tak dalej pójdzie to będziesz miał gorszą reputację niż ja.
- To raczej niemożliwe... – wymamrotał.
- Mylisz się. Ja jestem skurwielem już tak długo, że nikogo nie dziwi jak kogoś spiorę, zamorduję czy zabawiam się z połową dwórek obecnych w pałacu. Z tobą sprawa jest inna. Ty masz opinię dobrego chłopaka, a taką można sobie łatwo spieprzyć. – powiedziałem stawiając przed nim szklankę. Hebi spojrzał na szkło podejrzliwie. – Spokojnie to nie alkohol. Shrik jeszcze nie wyciągnął twojego sublokatora na tyle, żebyś się mógł spić. A ja nie mam zamiaru prać cię znowu po pysku i obrywać przy okazji. Ostatni raz mi się zmarło, drugi raz tego błędu nie popełnię.
Chłopak westchnął ciężko i upił spory łyk soku. Wyglądał bynajmniej marnie.
- Remes! – warknąłem. Dajmon pojawił się po chwili. Ukłonił mi się, a chłopaka obrzucił zainteresowanym spojrzeniem.
- Tak, panie mój?
- Znajdź jakieś zajęcie dla chłopaków z FALCON’u. To ma być coś na tyle ważnego, żeby nasze zakochane smoczysko się gdzieś wyniosło na dzień, może dwa, najlepiej w trybie natychmiastowym...
- Co? Jak to? – Hebi był zaskoczony. Spojrzał na mnie niepewnie.
- Dostałeś rozkazy... – zwróciłem się do Remesa. Mężczyzna odszedł odprowadzany zaskoczonym spojrzeniem młodego.
- Ale... – zawołał dzieciak i chciał wstać. Powstrzymałem go.
- Posłuchaj. Jak cię Rakyo dorwie w takim stanie, to nie będzie kolorowo. Będzie się dopytywał co ci jest, a tobie puszczą nerwy z powodu wyrzutów sumienia i jeszcze się wygadasz. A ja naprawdę nie mam ochoty użerać się z napompowanym testosteronem, zazdrosnym smoczyskiem, niszczącym wszystko na swojej drodze. Najpierw dojdź do jakiejś równowagi psychicznej. Później będziesz mógł go pomiziać czy co tam robicie w wolnych chwilach.
- Może masz trochę racji... – wyszeptał i zwiesił głowę. Był bliski płaczu. Posłałem Shrika w jego stronę. Tygrys ułożył się tuż obok chłopaka. Dzieciak wtulił głowę w jego furto. Westchnąłem i wstałem, chłopak zasnął.
- Pilnuj go – wyszeptałem do swojego dajmona. Odpowiedział mi cichy pomruk zgody.
Kiedy wyszedłem z biura czułem się odrobinę lepiej. Hebi spał spokojnie. Shrik skutecznie pożerał negatywne emocje dając dzieciakowi chwilę wytchnienia.
- Panie. Rakyo i jego towarzysze są w drodze na Archipelag Smoczy. Co prawda smok dopytywał się o Hebiego, ale JAM’owi udało się go przekonać do odlotu. Wrócą najwcześniej jutro wieczorem.
- Dobrze. Informuj mnie gdyby coś się działo.
- Oczywiście.
Wybrałam się na miasto. Musiałem się napić i trochę odsapnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz