Wreszcie wszyscy się rozeszli.
Niestety nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek. Bezzwłocznie udałem się do
biura cesarze.
Wszedłem zapowiedziany przez strażnika
i pokłoniłem się.
- Kane. Nareszcie... – głos uwiązł staremu w gardle kiedy zdał
sobie sprawę z tego, co teraz stoi przed nim – Co się, do cholery jasnej
stało?!
- Dość długa historia, panie,
sprowadza się jednak do tego, że musiałem się... zmienić.
Cesarz spojrzał na mnie uważnie.
Zastanawiał się nad czymś intensywnie przez dłuższą chwilę.
- Mam nadzieję, że ta... zmiana,
nie przeszkodzi ci w służbie cesarstwu.
- Zaręczam, panie, że moja
skuteczność, mogła wręcz wzrosnąć.
- Tego się właśnie obawiam... –
wymruczał cesarz. Sądził zapewne, że tego nie usłyszałem, bo kontynuował jak gdyby
nigdy nic. – Oficjalnie zostałeś mianowany Pierwszym Strażnikiem. Na twojej
głowie będzie koordynowanie działań w razie konieczności. Przeszkolisz nowego i
zadbasz o to by dobrze mi służył. Zajmiesz się też treningiem mojego syna.
- Wybacz, panie, ale czy jesteś
pewien, że oddanie Abiliona pod moją kuratelę jest rozsądne?
- Nie mam wyjścia i dobrze o tym
wiesz. Szkolenie następcy tronu zawsze jest obowiązkiem Pierwszego Strażnika.
Nie zerwę z tradycją – widać było, że cesarz bardzo niechętnie oddawał blond
kretyna w moje ręce. Mogłem się założyć, że moja niechęć do debila była jednym
z powodów dla których to mnie przypadło to stanowisko. Mogłem z imienia
wymienić co najmniej kilkunastu senatorów, którzy byliby bardzo zadowoleni, gdyby
wrednemu szczeniakowi przytrafił się podczas treningu wypadek, najlepiej ze
skutkiem śmiertelnym.
- Dobrze więc, panie. Zajmę się
tym – wiele wysiłku kosztowało mnie, żeby powstrzymać się od śmiechu. Na samą
myśl, że będę mógł spuścić solidny łomot blond kretynowi, humor mi się
poprawiał. Możliwość wykrwawienia durnia rekompensowała mi nawet fakt, że będę
musiał z nim przebywać.
- Panie, Strażnik Zarharrin
przyszedł – oznajmił strażnik.
- Wprowadzić – powiedział cesarz,
strażnik kiwnął tylko głową. Po chwili do biura cesarza wszedł nowy Strażnik.
Pierwszy raz widziałem go na oczy, ale wiedziałem o nim całkiem sporo.
- Panie – dajmon jaguar uklęknął.
Wstał dopiero na znak starego.
- Lorremie, to jest Kane,
będziesz wykonywał jego rozkazy.
Jaguar spojrzał na mnie i
otworzył szeroko oczy, w których mieszało się zdziwienie i nienawiść. Zapowiadało
się przecudnie.
- Demona... – warknął.
- Doradzałbym spokój –
powiedziałem. Shrik wyczuł zagrożenie i miał wielką ochotę wyleźć. Powstrzymałem
go jednak.
- Panie, mam słuchać rozkazów
demona? To niedorzeczne... – sprzeciwiał się nowy.
- Wydałem ci rozkaz! Więcej nie
powtórzę! – staremu jak zwykle puściły nerwy. Już tak miał, gdy ktoś ośmieli
się kwestionować jego słowa. Nie mogłem zliczyć ileż to razy ja byłem powodem jego
wściekłości. Mimo to jakoś nigdy mnie to za bardzo nie obchodziło. Nowego
obeszło najwidoczniej, bo schylił głowę i przeprosił, przysiągł przy tym
posłuszeństwo, także mi.
Nienawidziłem tego typu ludzi. Takich, którzy
płaszczyli się i łatwo było im narzucić swoją wolę. Ale cóż. Miałem mu tylko
pokazać co i jak, sprawdzić jego zdolności bojowe i inne, które mogłyby być
przydatne. Reszta... niech radzi sobie sam. Każdy Strażnik sam doszedł do
własnych wpływów i sam zdecydował jakie umiejętności będzie wykorzystywał w
służbie cesarstwu. Jego też to nie ominie.
Cesarz pozwolił nam wyjść, a ja
mogłem nieco odetchnąć. Wszedłem do swoich kwater i usiadłem ciężko. Musiałem
poukładać sobie co nie co w głowie. Wiedziałem czym jestem i co to z grubsza
oznacza, ale o dziwo nie czułem się jakoś specjalnie inaczej.
Usłyszałem pukanie. Oczywiście,
bo cóż by to było, gdybym miał chwilę na rozmyślanie.
- Proszę – wymamrotałem.
Do pokoju weszła Vicca. Słyszałem
jej przyspieszony oddech, niespokojny rytm jej serca. Dziewczyna nie odezwała
się do mnie, po prostu podeszła i usiadła na opieraniu fotela. Schyliła się,
jej twarz była tuż obok mojej.
- Mogę wiedzieć, co ty
kombinujesz...? – zapytałem, choć za dobrze wiedziałem, co dziewczyna zamierza.
- Chcę być twoja – powiedziała i
pocałowała mnie. Zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła mnie mocno do
siebie. Chwilę zajęło mi wyswobodzenie się z jej uścisku.
- Vicca, przestań proszę...
- Nie! – nigdy chyba nie
słyszałem tyle złości w jej głosie. Vicca zawsze była spokojna i opanowana. Chociaż
ostatnie wydarzenia mocno nadwątliły jej spokój. – Dlaczego?! Co jest we mnie
tak odrażającego, że nie chcesz mnie dotknąć?!
- Vicca, co ty pieprzysz? Uważasz,
że mówię „nie”, bo nie podobasz mi się fizycznie?
Walkiria była zmieszana przez
chwilę.
- A jaki inny powód możesz mieć?!
Dlaczego mnie nie chcesz?
Westchnąłem ciężko. Nie ma na
świecie istot bardziej niesamowitych niż kobiety. Ich pokrętna logika nawet
świętego doprowadziłaby do postradania zmysłów.
Vicca była przepiękną istotą i
jako mężczyzna pragnąłem jej. Ale to, co czuła do mnie sprawiało, że była poza
moim zasięgiem. Zrobienie z niej mojej kobiety oznaczałoby pewną obietnicę.
Sprawiłoby to, że jeszcze mocniej przywiązałbym ją do siebie, a tego nie
chciałem. Chciałem, żeby dziewczyna znalazła sobie normalnego mężczyznę,
takiego, który szanowałby jej uczucia i potrafił je odwzajemnić.
- To nie prawda, że mi się nie
podobasz... – zacząłem.
- Więc dlaczego? W czym Normenel
jest lepsza? – wiedziałem, że imię anielicy padnie prędzej czy później.
- Dlatego, że nie jestem
mężczyzną dla ciebie, do cholery. Znajdź sobie kogoś, kto ci będzie mówił, że
cię kocha, kto zrobi ci dzieciaka...
- Myślisz, że tylko ja cię
kocham?! – wrzasnęła. – A widziałeś Normenel? Ona darzy cię takim samym
uczuciem jak ja, a mimo to pozwoliłeś jej być blisko siebie.
- Bo ona jest w stanie zrozumieć,
że to nic poważnego... – zacząłem, ale urwałem nagle, bo nie byłem tego taki
pewien. Widziałem oczami duszy Hebiego, jak Normenel płakała nad moim ciałem.
Przyjaciółka tak nie płacze nad zmarłym. – Vi, do cholery jasnej, ja po prostu
nie chcę cię skrzywdzić...
- Ale to robisz. Nic mnie tak nie
boli, jak twoja obojętność. Nic tak nie łamie mi serca jak to, że inne mogę
choć przez chwilę mieć cię na własność, a ja nie...
- I o to właśnie chodzi. Związek
ze mną nic dobrego ci nie przyniesie. Ja nie wiem czy byłbym w stanie się zmienić
– potarłem dłońmi czoło. Czułem się coraz bardziej zmęczony emocjonalnie. Moje
życie mi odpowiadało. Lubiłem niebezpieczeństwo, alkohol i kobiety, niekoniecznie
w tej kolejności. Czasami naturalnie myślałam nad innym, spokojniejszym,
bardziej poukładanym życiem, ale czy ja się do tego nadawałem? Ja? Kane,
wielki, wredny i niebezpieczny Strażnik Cesarski, o którym było chyba więcej plotek niż o samym cesarzu.
- Wiem jaki jesteś. Znam twoje wady.
Nie chcę, żebyś się zmieniał, bo takiego cię pokochałam. Chcę tylko żebyś
pozwolił mi cię kochać.
Westchnąłem tylko kiedy uklękła
przede mną i ujęła moją twarz w dłonie. Nie miałem już siły się z nią kłócić. Kiedy
pocałował mnie żarliwie oddałem pocałunek. Nie broniłem się już więcej.
Pozwoliłem, by zwierzęca natura zwyciężyła nad umysłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz