poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Od Kane'a

Wreszcie wszyscy się rozeszli. Niestety nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek. Bezzwłocznie udałem się do biura cesarze.
Wszedłem zapowiedziany przez strażnika i pokłoniłem się.
- Kane. Nareszcie...  – głos uwiązł staremu w gardle kiedy zdał sobie sprawę z tego, co teraz stoi przed nim – Co się, do cholery jasnej stało?!
- Dość długa historia, panie, sprowadza się jednak do tego, że musiałem się... zmienić.
Cesarz spojrzał na mnie uważnie. Zastanawiał się nad czymś intensywnie przez dłuższą chwilę.
- Mam nadzieję, że ta... zmiana, nie przeszkodzi ci w służbie cesarstwu.
- Zaręczam, panie, że moja skuteczność, mogła wręcz wzrosnąć.
- Tego się właśnie obawiam... – wymruczał cesarz. Sądził zapewne, że tego nie usłyszałem, bo kontynuował jak gdyby nigdy nic. – Oficjalnie zostałeś mianowany Pierwszym Strażnikiem. Na twojej głowie będzie koordynowanie działań w razie konieczności. Przeszkolisz nowego i zadbasz o to by dobrze mi służył. Zajmiesz się też treningiem mojego syna.
- Wybacz, panie, ale czy jesteś pewien, że oddanie Abiliona pod moją kuratelę jest rozsądne?
- Nie mam wyjścia i dobrze o tym wiesz. Szkolenie następcy tronu zawsze jest obowiązkiem Pierwszego Strażnika. Nie zerwę z tradycją – widać było, że cesarz bardzo niechętnie oddawał blond kretyna w moje ręce. Mogłem się założyć, że moja niechęć do debila była jednym z powodów dla których to mnie przypadło to stanowisko. Mogłem z imienia wymienić co najmniej kilkunastu senatorów, którzy byliby bardzo zadowoleni, gdyby wrednemu szczeniakowi przytrafił się podczas treningu wypadek, najlepiej ze skutkiem śmiertelnym.
- Dobrze więc, panie. Zajmę się tym – wiele wysiłku kosztowało mnie, żeby powstrzymać się od śmiechu. Na samą myśl, że będę mógł spuścić solidny łomot blond kretynowi, humor mi się poprawiał. Możliwość wykrwawienia durnia rekompensowała mi nawet fakt, że będę musiał z nim przebywać.
- Panie, Strażnik Zarharrin przyszedł – oznajmił strażnik.
- Wprowadzić – powiedział cesarz, strażnik kiwnął tylko głową. Po chwili do biura cesarza wszedł nowy Strażnik. Pierwszy raz widziałem go na oczy, ale wiedziałem o nim całkiem sporo.
- Panie – dajmon jaguar uklęknął. Wstał dopiero na znak starego.
- Lorremie, to jest Kane, będziesz wykonywał jego rozkazy.
Jaguar spojrzał na mnie i otworzył szeroko oczy, w których mieszało się zdziwienie i nienawiść. Zapowiadało się przecudnie.
- Demona... – warknął.
- Doradzałbym spokój – powiedziałem. Shrik wyczuł zagrożenie i miał wielką ochotę wyleźć. Powstrzymałem go jednak.
- Panie, mam słuchać rozkazów demona? To niedorzeczne... – sprzeciwiał się nowy.
- Wydałem ci rozkaz! Więcej nie powtórzę! – staremu jak zwykle puściły nerwy. Już tak miał, gdy ktoś ośmieli się kwestionować jego słowa. Nie mogłem zliczyć ileż to razy ja byłem powodem jego wściekłości. Mimo to jakoś nigdy mnie to za bardzo nie obchodziło. Nowego obeszło najwidoczniej, bo schylił głowę i przeprosił, przysiągł przy tym posłuszeństwo, także mi.
Nienawidziłem tego typu ludzi. Takich, którzy płaszczyli się i łatwo było im narzucić swoją wolę. Ale cóż. Miałem mu tylko pokazać co i jak, sprawdzić jego zdolności bojowe i inne, które mogłyby być przydatne. Reszta... niech radzi sobie sam. Każdy Strażnik sam doszedł do własnych wpływów i sam zdecydował jakie umiejętności będzie wykorzystywał w służbie cesarstwu. Jego też to nie ominie.
Cesarz pozwolił nam wyjść, a ja mogłem nieco odetchnąć. Wszedłem do swoich kwater i usiadłem ciężko. Musiałem poukładać sobie co nie co w głowie. Wiedziałem czym jestem i co to z grubsza oznacza, ale o dziwo nie czułem się jakoś specjalnie inaczej.
Usłyszałem pukanie. Oczywiście, bo cóż by to było, gdybym miał chwilę na rozmyślanie.
- Proszę – wymamrotałem.
Do pokoju weszła Vicca. Słyszałem jej przyspieszony oddech, niespokojny rytm jej serca. Dziewczyna nie odezwała się do mnie, po prostu podeszła i usiadła na opieraniu fotela. Schyliła się, jej twarz była tuż obok mojej.
- Mogę wiedzieć, co ty kombinujesz...? – zapytałem, choć za dobrze wiedziałem, co dziewczyna zamierza.
- Chcę być twoja – powiedziała i pocałowała mnie. Zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła mnie mocno do siebie. Chwilę zajęło mi wyswobodzenie się z jej uścisku.
- Vicca, przestań proszę...
- Nie! – nigdy chyba nie słyszałem tyle złości w jej głosie. Vicca zawsze była spokojna i opanowana. Chociaż ostatnie wydarzenia mocno nadwątliły jej spokój. – Dlaczego?! Co jest we mnie tak odrażającego, że nie chcesz mnie dotknąć?!
- Vicca, co ty pieprzysz? Uważasz, że mówię „nie”, bo nie podobasz mi się fizycznie?
Walkiria była zmieszana przez chwilę.
- A jaki inny powód możesz mieć?! Dlaczego mnie nie chcesz?
Westchnąłem ciężko. Nie ma na świecie istot bardziej niesamowitych niż kobiety. Ich pokrętna logika nawet świętego doprowadziłaby do postradania zmysłów.
Vicca była przepiękną istotą i jako mężczyzna pragnąłem jej. Ale to, co czuła do mnie sprawiało, że była poza moim zasięgiem. Zrobienie z niej mojej kobiety oznaczałoby pewną obietnicę. Sprawiłoby to, że jeszcze mocniej przywiązałbym ją do siebie, a tego nie chciałem. Chciałem, żeby dziewczyna znalazła sobie normalnego mężczyznę, takiego, który szanowałby jej uczucia i potrafił je odwzajemnić.
- To nie prawda, że mi się nie podobasz... – zacząłem.
- Więc dlaczego? W czym Normenel jest lepsza? – wiedziałem, że imię anielicy padnie prędzej czy później.
- Dlatego, że nie jestem mężczyzną dla ciebie, do cholery. Znajdź sobie kogoś, kto ci będzie mówił, że cię kocha, kto zrobi ci dzieciaka...
- Myślisz, że tylko ja cię kocham?! – wrzasnęła. – A widziałeś Normenel? Ona darzy cię takim samym uczuciem jak ja, a mimo to pozwoliłeś jej być blisko siebie.
- Bo ona jest w stanie zrozumieć, że to nic poważnego... – zacząłem, ale urwałem nagle, bo nie byłem tego taki pewien. Widziałem oczami duszy Hebiego, jak Normenel płakała nad moim ciałem. Przyjaciółka tak nie płacze nad zmarłym. – Vi, do cholery jasnej, ja po prostu nie chcę cię skrzywdzić...
- Ale to robisz. Nic mnie tak nie boli, jak twoja obojętność. Nic tak nie łamie mi serca jak to, że inne mogę choć przez chwilę mieć cię na własność, a ja nie...
- I o to właśnie chodzi. Związek ze mną nic dobrego ci nie przyniesie. Ja nie wiem czy byłbym w stanie się zmienić – potarłem dłońmi czoło. Czułem się coraz bardziej zmęczony emocjonalnie. Moje życie mi odpowiadało. Lubiłem niebezpieczeństwo, alkohol i kobiety, niekoniecznie w tej kolejności. Czasami naturalnie myślałam nad innym, spokojniejszym, bardziej poukładanym życiem, ale czy ja się do tego nadawałem? Ja? Kane, wielki, wredny i niebezpieczny Strażnik Cesarski, o którym było chyba więcej plotek niż o samym cesarzu.
- Wiem jaki jesteś. Znam twoje wady. Nie chcę, żebyś się zmieniał, bo takiego cię pokochałam. Chcę tylko żebyś pozwolił mi cię kochać.
Westchnąłem tylko kiedy uklękła przede mną i ujęła moją twarz w dłonie. Nie miałem już siły się z nią kłócić. Kiedy pocałował mnie żarliwie oddałem pocałunek. Nie broniłem się już więcej. Pozwoliłem, by zwierzęca natura zwyciężyła nad umysłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz