Hebi wszedł w samą porę, bo
właśnie miałem ogromną ochotę wybić zęby jaguarowi. Jego ugłaskany pysk i starannie
ułożone włosy już same w sobie wydawały mi się dobrym do tego powodem. Na
dodatek ten jego sposób bycia. Cesarz od dawna chciał mieć w Straży swojego
przydupasa, na szczęście wszyscy Strażnicy mieli swój własny rozum. Tym razem
jednak mogło mu się udać, bo Lorrem wydawał się zapatrzony w starego jak w
obrazek.
- Jak będziesz mi potrzebny to po
ciebie poślę – warknąłem na nowego i wyszedłem z Hebim nie czekając na
odpowiedź.
Chłopak był w nieciekawym stanie
psychicznym. Był roztrzęsiony. Podejrzewałam, że chciał się wyładować. Padło na
mnie, bo na kogo niby innego?
Weszliśmy do sporej sali treningowej,
która została budowana na poleceni mojego ojca. Ta sala była do wyłącznej dyspozycji
Straży Cesarskiej. Każdy z nas miał tu prywatną zbrojownię. Nie było tu też
sprzętu ćwiczebnego, jedynie prawdziwa broń. Wszedłem do swojej zbrojowni i wyciągnąłem
dwa niedługie sejmitary.
- No dobra, młody. To powinno być
ciekawe.
Hebi staną naprzeciw mnie z
Tyflingiem w dłoniach. Pozwoliłem by zaatakował pierwszy. Sparowałem atak
jednym ostrzem i zaatakowałem drugim. Chłopak odskoczył i wykonał zgrabny unik.
Nie dałem mu czasu na zastanowienie, okręciłem się wokół własnej osi, atakując
kolejno oboma ostrzami. Młodzik pierwsze sparował, drugie minęło go o cal.
Nasz pojedynek rozkręcił się w
najlepsze. Upajałem się dźwiękiem stali. Wymienialiśmy ciosy raz po raz.
Musiałem przyznać, że Black wykonał kawał dobrej roboty szkoląc dzieciaka. Na
dodatek sam Tyfling kierował ruchami chłopaka szukając co i rusz jakichś luk w
mojej obronie. Byliśmy niemal równie szybcy i zwinni, jednak ja przewyższałem
chłopaka pod względem fizycznym i to sporo. Byłem pewien, że parowanie moich ataków
kosztuje go sporo wysiłku, widziałem jak poprawia dłoń na rękojeści miecza,
kiedy palce drętwiały mu od kolejnego uderzenia. Moja oburęczność też
zdecydowanie utrudniała życie Hebiemu.
Miałem jeszcze jeden atut, nabyty
całkiem niedawno. Nie męczyłem się, wcale. Dlatego po niemal godzinie zmagań
Hebi był wykończony. Ja natomiast nie odczułem jakoś specjalnie trudów walki.
Kiedy dzieciak zrobił głupi błąd
i ostrze mojego miecza ześliznęło się niemal go trafiając, postanowiłem, że
koniec zabawy. Wykonując piruet
podciąłem mu nogi i przyłożyłem mu ostrze do gardła gdy upadł. Stopą natomiast
przydepnąłem czarne ostrze.
- No to jesteś właśnie martwy –
powiedziałem. – A teraz powiesz mi co cię gryzie, czy będziemy się tak tłuc, aż
padniesz tu z wycieńczenia? – zapytałem pomagając mu wstać.
- Nic... – wymamrotał, kiedy
udało mu się złapać oddech.
- Taaa... a ja się nadaję do
zakonu... – zakpiłem. – Hebi. Nie wiem czy dotarły do ciebie ostatnie wydarzenia,
ale tak się składa, że czuję twoje emocje i właśnie zaczynam się przez nie
zastanawiać, z którego mostu najlepiej się rzucić.
Chłopak spojrzał na mnie. W jego
oczach strach mieszała się z poczuciem winy. Wtedy przed oczami stanęła mi
Irezaja... w dość niedwuznacznej sytuacji. Zamrugałem gwałtownie, odpędzając
wizję.
- Ja pierdolę! Ty! Dobrałeś się
do młodej senatorówny?! – zapytałem. To było tak absurdalne, że niemal
parsknąłem śmiechem. W głowie mi się nie mieściło, że Hebi mógłby za rękę
potrzymać kogokolwiek oprócz Rakyo, a tu coś takiego.
- Zamknij się! Nie tak głośno! –
warknął chłopak. – To nie tak... To nie ja... to znaczy nie fizycznie ja... –
tłumaczył się.
- Możesz jaśniej? Bo mimo
wszystko nic oprócz nagiego tyłka małolaty nie udało mi się wyczytać. Swoją
drogą, ciekawe miałeś widoczki... – Irezaja faktycznie była bardzo rozwinięta,
jak na swój wiek. Hebi spojrzał na mnie jakby chciał zmienić mnie w kupkę
popiołu.
- Mówię ci, że to nie ja! Miałem
wizję, jej i siebie, tak jakby to moja dusza... to zrobiła. Przecież wiesz, że
ja nigdy bym nie... – chłopak usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
- Spokój młody, jak na razie nic
konkretnego się nie stało. Jeżeli to było tylko w sferze... duchowej, a na
dodatek nad sobą nie panowałeś...
- Nie rozumiesz. To było silne,
bardzo. I czułem się po tym zmęczony fizycznie, na dodatek znalazłem ślady jej
krwi...
- No to masz przejebane... –
podsumowałem.
- Dzięki, że mi to uświadomiłeś –
mruknął chłopak.
- Smoczysko wie?
- Oczywiście, że nie...!
- No to dobrze, bo nie uśmiech mi
się ukręcenie mu łba, a to właśnie musiałbym zrobić, gdyby wpadł w szał i
próbował wymordować wszystko na swojej drodze. Ale wszystko po kolei i na
spokojnie – usiadłem obok Hebiego, żeby się zastanowić. Shrik wylazł i położył
się obok. Podrapałem go za uchem, dzieciak też poklepał go po łbie. Dziwne.
Tygrys zrobił się ostatnio dziwnie spokojny i... czuły. Nie wiedziałem czy mnie
to cieszy, czy martwi.
- Pamiętasz co Orobas mówił o
tobie? O twoje duszy i tak dalej...? – zapytałem.
- Tak...
- Może o to właśnie chodzi. Może
ty i nasza łuskowata kotka znaliście się w przeszłym wcieleniu? I wasze dusze
postanowiły... pofiglować... z tej okazji.
- Cóż... Tyfling wspominał coś,
że mogłem się bardziej postarać po latach... – chłopak zdał sobie sprawę z tego
co powiedział i zaczerwienił się po uszy. Poklepałem go po plecach.
- No młody. Tak to jest jak się
nie ma doświadczenia z kobietami i bierze od razu za dziewice.
- Błagam... dość...
– wyjąkał.
- No dobra,
dobra, ale jeżeli ona też nie do końca była świadoma tego co robi, to pewnie
też jest obecnie w nieciekawej formie... Więc sądzę, że powinieneś z nią
pogadać – powiedziałem. Hebi spojrzał na mnie niepewnie i westchnął głośno. To
miały być dla niego ciężkie chwile.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz