wtorek, 20 sierpnia 2013

Od Kane'a

Hebi wszedł w samą porę, bo właśnie miałem ogromną ochotę wybić zęby jaguarowi. Jego ugłaskany pysk i starannie ułożone włosy już same w sobie wydawały mi się dobrym do tego powodem. Na dodatek ten jego sposób bycia. Cesarz od dawna chciał mieć w Straży swojego przydupasa, na szczęście wszyscy Strażnicy mieli swój własny rozum. Tym razem jednak mogło mu się udać, bo Lorrem wydawał się zapatrzony w starego jak w obrazek.
- Jak będziesz mi potrzebny to po ciebie poślę – warknąłem na nowego i wyszedłem z Hebim nie czekając na odpowiedź.
Chłopak był w nieciekawym stanie psychicznym. Był roztrzęsiony. Podejrzewałam, że chciał się wyładować. Padło na mnie, bo na kogo niby innego?
Weszliśmy do sporej sali treningowej, która została budowana na poleceni mojego ojca. Ta sala była do wyłącznej dyspozycji Straży Cesarskiej. Każdy z nas miał tu prywatną zbrojownię. Nie było tu też sprzętu ćwiczebnego, jedynie prawdziwa broń. Wszedłem do swojej zbrojowni i wyciągnąłem dwa niedługie sejmitary.
- No dobra, młody. To powinno być ciekawe.
Hebi staną naprzeciw mnie z Tyflingiem w dłoniach. Pozwoliłem by zaatakował pierwszy. Sparowałem atak jednym ostrzem i zaatakowałem drugim. Chłopak odskoczył i wykonał zgrabny unik. Nie dałem mu czasu na zastanowienie, okręciłem się wokół własnej osi, atakując kolejno oboma ostrzami. Młodzik pierwsze sparował, drugie minęło go o cal.
Nasz pojedynek rozkręcił się w najlepsze. Upajałem się dźwiękiem stali. Wymienialiśmy ciosy raz po raz. Musiałem przyznać, że Black wykonał kawał dobrej roboty szkoląc dzieciaka. Na dodatek sam Tyfling kierował ruchami chłopaka szukając co i rusz jakichś luk w mojej obronie. Byliśmy niemal równie szybcy i zwinni, jednak ja przewyższałem chłopaka pod względem fizycznym i to sporo. Byłem pewien, że parowanie moich ataków kosztuje go sporo wysiłku, widziałem jak poprawia dłoń na rękojeści miecza, kiedy palce drętwiały mu od kolejnego uderzenia. Moja oburęczność też zdecydowanie utrudniała życie Hebiemu. 
Miałem jeszcze jeden atut, nabyty całkiem niedawno. Nie męczyłem się, wcale. Dlatego po niemal godzinie zmagań Hebi był wykończony. Ja natomiast nie odczułem jakoś specjalnie trudów walki.
Kiedy dzieciak zrobił głupi błąd i ostrze mojego miecza ześliznęło się niemal go trafiając, postanowiłem, że koniec zabawy.  Wykonując piruet podciąłem mu nogi i przyłożyłem mu ostrze do gardła gdy upadł. Stopą natomiast przydepnąłem czarne ostrze.
- No to jesteś właśnie martwy – powiedziałem. – A teraz powiesz mi co cię gryzie, czy będziemy się tak tłuc, aż padniesz tu z wycieńczenia? – zapytałem pomagając mu wstać.
- Nic... – wymamrotał, kiedy udało mu się złapać oddech.
- Taaa... a ja się nadaję do zakonu... – zakpiłem. – Hebi. Nie wiem czy dotarły do ciebie ostatnie wydarzenia, ale tak się składa, że czuję twoje emocje i właśnie zaczynam się przez nie zastanawiać, z którego mostu najlepiej się rzucić.
Chłopak spojrzał na mnie. W jego oczach strach mieszała się z poczuciem winy. Wtedy przed oczami stanęła mi Irezaja... w dość niedwuznacznej sytuacji. Zamrugałem gwałtownie, odpędzając wizję.
- Ja pierdolę! Ty! Dobrałeś się do młodej senatorówny?! – zapytałem. To było tak absurdalne, że niemal parsknąłem śmiechem. W głowie mi się nie mieściło, że Hebi mógłby za rękę potrzymać kogokolwiek oprócz Rakyo, a tu coś takiego.
- Zamknij się! Nie tak głośno! – warknął chłopak. – To nie tak... To nie ja... to znaczy nie fizycznie ja... – tłumaczył się.
- Możesz jaśniej? Bo mimo wszystko nic oprócz nagiego tyłka małolaty nie udało mi się wyczytać. Swoją drogą, ciekawe miałeś widoczki... – Irezaja faktycznie była bardzo rozwinięta, jak na swój wiek. Hebi spojrzał na mnie jakby chciał zmienić mnie w kupkę popiołu.
- Mówię ci, że to nie ja! Miałem wizję, jej i siebie, tak jakby to moja dusza... to zrobiła. Przecież wiesz, że ja nigdy bym nie... – chłopak usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
- Spokój młody, jak na razie nic konkretnego się nie stało. Jeżeli to było tylko w sferze... duchowej, a na dodatek nad sobą nie panowałeś...
- Nie rozumiesz. To było silne, bardzo. I czułem się po tym zmęczony fizycznie, na dodatek znalazłem ślady jej krwi...
- No to masz przejebane... – podsumowałem.
- Dzięki, że mi to uświadomiłeś – mruknął chłopak.
-  Smoczysko wie?
- Oczywiście, że nie...!
- No to dobrze, bo nie uśmiech mi się ukręcenie mu łba, a to właśnie musiałbym zrobić, gdyby wpadł w szał i próbował wymordować wszystko na swojej drodze. Ale wszystko po kolei i na spokojnie – usiadłem obok Hebiego, żeby się zastanowić. Shrik wylazł i położył się obok. Podrapałem go za uchem, dzieciak też poklepał go po łbie. Dziwne. Tygrys zrobił się ostatnio dziwnie spokojny i... czuły. Nie wiedziałem czy mnie to cieszy, czy martwi.
- Pamiętasz co Orobas mówił o tobie? O twoje duszy i tak dalej...? – zapytałem.
- Tak...
- Może o to właśnie chodzi. Może ty i nasza łuskowata kotka znaliście się w przeszłym wcieleniu? I wasze dusze postanowiły... pofiglować... z tej okazji.
- Cóż... Tyfling wspominał coś, że mogłem się bardziej postarać po latach... – chłopak zdał sobie sprawę z tego co powiedział i zaczerwienił się po uszy. Poklepałem go po plecach.
- No młody. Tak to jest jak się nie ma doświadczenia z kobietami i bierze od razu za dziewice.
- Błagam... dość... – wyjąkał.
- No dobra, dobra, ale jeżeli ona też nie do końca była świadoma tego co robi, to pewnie też jest obecnie w nieciekawej formie... Więc sądzę, że powinieneś z nią pogadać – powiedziałem. Hebi spojrzał na mnie niepewnie i westchnął głośno. To miały być dla niego ciężkie chwile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz