Dzieciak zgodził się towarzyszyć
mi w spuszczaniu łomotu cesarskiej pomyłce. I dobrze, niech się chłopak trochę
rozerwie. Shrik powlókł się za nim. Nie miałem juz siły do tej bestii i do jego
nowoodkrytych instynktów. I tak robił co chciał, a teraz przynajmniej był
spokojny i nie musiałem zawracać sobie dupy użeraniem się z nim i praniem go na
każdym kroku.
Ruszyłem w stronę sali
treningowej. To co tam zobaczyłem przyprawiło mnie o ból głowy. To czego się
uczyło młodych ludzi było jakąś kpiną. Zero w tym finezji, czy jakichkolwiek
faktycznych umiejętności. Ale to nie była moja sprawa. Ja miałem się zająć
bezmózgim szczylem, którego Ottawa zapewne niczego nie nauczył. Niedźwiedź był
zawsze leniwy i wypełnianie obowiązków przychodziło mu z największym trudem. Miałem
nadzieję, że nauczył chociaż bachora jak trzymać miecz, albo lepiej nie, niech
się pieprzony szczeniak sam pochlasta, mniej roboty dla mnie a widowisko i tak
niezłe.
Podszedłem do blond debila. Tuż
za nim stał nie kto inny, jak Lorrem. No oczywiście, przecież jemu też miałem spuścić
łomot w ramach treningu. Westchnąłem, a raczej warknąłem, przeciągle. Widok tej
dwójki razem działał na mnie jak płachta na byka.
- Panie... – jaguar zniżył głowę.
Blond kretyn obrzucił mnie spojrzeniem, w którym było tyle samo pogardy co
strachu. Najwyraźniej pamięć kretyna nie była, aż tak słaba jak zakładałem i
pamiętał doskonale przed czym uratowało go wejście Hebiego.
- Poczekamy sobie na kogoś
jeszcze.... – oznajmiłem i posłałem Abilionowi groźny uśmieszek.
- Kogo? – warknął.
- Nie przypominam sobie, żebym
pozwolił ci podnosić na mnie głos... – syknąłem. – A czekamy na Hebiego...
- Na...?! Co?! – wydarł się
debil. Zmierzyłem go wściekłym spojrzeniem i usiadłem po turecku na ziemi.
Wyrocznio daj mi cierpliwość, bo zaraz mu wyrwę łeb razem z płucami. Na dodatek
idiota zaczął łazić wokół mnie i machać wściekle łapami. Co to kurwa?
Przedszkole? Westchnąłem przeciągle. W takich chwilach moja cierpliwość była
wystawiana na bezwzględne próby.
Kiedy Hebi się zjawił i zobaczył
ten piękny obrazek, niemal parsknął śmiechem. Pewnie też bym to zrobił gdyby
nie to, że musiałbym przy tym zaciskać dłonie na szyi blond debila.
Abilion zesztywniał na widok
Hebiego, obrzucił go zdziwionym i pogardliwym spojrzeniem, ale nic się nie
odezwał. Jaguar natomiast się mu pokłonił.
- No to jesteśmy w komplecie.... –
mruknąłem i wstałem. – Wynocha!! – warknąłem na wszystkich innych obecnych w sali.
Kilka osób uciekło od razu inni spojrzały na mnie zdezorientowani.
- Ale panie Kane... – zaczął jeden
z nauczycieli, o ile dla tego partacza można było tak nazwać.
- Powiedziałem spieprzać, trzeci
raz nie powtórzę.
- T...tak... oczywiście - w mgnieniu oka sala opustoszała.
- No to do dzieła – powiedziałem i
poprawiłem swoje rękawice z dwimerytu.
- Masz zamiar ich użyć...? –
zapytał Abilion. Lorrem też spojrzał na mnie dziwnie i z niepokojem.
- To nie piaskownica, a okładanie
się drewnianymi mieczykami to nie moje klimaty. Nie martw się, buźkę ci może
oszczędzę... W końcu nic oprócz tego wygłaskanego pyska nie masz do pokazania –
na tę uwagę blond debil, aż się zapowietrzył. – Przywołaj dajmona – zażądałem od
Strażnika. Zrobił to bezzwłocznie. Usłyszałem za sobą powarkiwanie Shrika,
które było śmiechem. Jeguar wyglądał bowiem przy nim jak pchła. O ile Shrik
miał wysokość niedużego konia, od którego był dłuższy i o wiele lepiej
zbudowany, to dajmon Lorrema miał rozmiar przeciętny nawet jak na zwykłe
zwierze. Podejrzewałam, że ten pojedynek będzie bardzo krótki.
- Możemy zaczynać? – spytał Hebi i wyciągnął sakabę.
- Trzeba był wziąć porządną
zabawkę – skwitowałem.
- Ta mi wystarczy – oznajmił.
Abilion skwitował to parsknięciem i wziął ze stojaka obosieczny, długi miecz.
- No to bitwę czas zacząć. Nie ma
lepszego sposobu na nauczenie się walki, niż dbanie o własną skórę.... –
zaśmiałem się. Stanęliśmy z Hebim ramię w ramię naprzeciw pozostałej dwójki.
Shrik natomiast przyglądał się z pogardą cętkowanemu kotu.
Zaatakowałem pierwszy. Zbrojoną
rękawicą rąbnąłem młodego Strażnika w szczękę. Aż mu fryzurkę popsułem, ależ
wielka szkoda, będzie musiał spędzić kolejne kilka godzin na układaniu jej.
Było mi go niemal żal. Hebi natomiast skrzyżował ostrze z kretynem. Blond debil
był silniejszy więc młody musiał odskoczyć, żeby nie zraniło go jego własne
ostrze. Shrik bawił się z jaguarem w kotka i myszkę i uskakiwał ze śmiechem,
gdy mniejszy kot próbował go atakować.
Walka sprawiała mi sporo
przyjemności, tym bardziej, że okazało się, że połączenie dusz miało dodatkowy
skutek. Ja i Hebi poruszaliśmy się równo i uzupełnialiśmy się wzajemnie.
Chociaż nie walczyliśmy nigdy ramię w ramię to teraz robiliśmy to jakbyśmy to
ćwiczyli. Spojrzałem na dzieciaka i skinąłem głową, że czas to kończyć. Trzy
szybkie ciosy i Lorrem leżał na ziemi plując krwią, Hebi zdzielił Abiliona
rękojeścią mierząc w kark i podciął mu nogi pięknym piruetem, a Shrik
przycisnął jaguara do ziemi warcząc wściekle.
- No, to by było na tyle –
podsumowałem i ruszyłem do wyjścia. Hebi podążył za mną. - I jak młody? Było
warto?
- Było... – uśmiechnął się
słysząc jęk wstającego z posadzki blond debila. Muzyka dla uszu.
Młody poszedł do siebie się
ogarnąć, ja też ruszyłem w stronę swoich kwater. Ledwo usiadłem, a usłyszałem
pukanie do drzwi.
- Wejść.
Do pokoju weszła Normenel. Była dość
blada.
- Coś sie stało skarbie? –
zapytałem wstając. Podszedłem do niej, a ona zadrżała jakby chciała się cofnąć.
W pierwszej chwili pomyślałem o swojej demonicznej aurze, która jakby nie
patrzeć mogła źle reagować z czystym światłem Normenel. Odsunąłem się więc nieco.
- Kane... Ja muszę z tobą
porozmawiać... – wyszeptała.
- Usiądź... – poprosiłem. Zrobiła
to. Przez chwile milczała. Była zdenerwowana i to bardzo.
- Ja... Jestem w ciąży – wypaliła
jednym tchem. Przez chwilę nie zrozumiałem o czym mowa. Patrzyłem na nią chyba
dość tępo.
- Gratulacje – wypaliłem. Nie
wiedziałem dlaczego przychodzi z tym do mnie. Dziewczyna spojrzała na mnie
znacząco. Nagle poczułem się jakby ktoś zdzielił mnie obuchem. Chwila. Normenel
w ciąży... ale to... niemożliwe... spaliśmy ze sobą tylko raz... – Chcesz powiedzieć,
że to... że ze mną? – wykrztusiłem.
- Z nikim innym nie byłam od...
dość długiego czasu... – wyszeptała i skuliła się.
Oparłem się o biurko z ciężkim
westchnieniem. To był, szok, lekko mówiąc. Ja ojcem? No takich rewelacji to
jeszcze nie było. Nie miałem pojęcia co miałem zrobić. Otrząsnąłem się i
podszedłem do Normenel. Dziewczyna się bała i to porządnie. Nie wiem dokładnie
czego. Że co niby? Odtrącę ją? Zostawię? Jak mogło jej to przez myśl przejść.
- Nic się nie bój.... –
wyszeptałem tuląc ją do siebie, chociaż sam byłem nieźle przerażony. – Jakoś to
wszystko będzie....
- Naprawdę nie jesteś zły...? –
zapytała. Byłem, ale na siebie , nie na nią. Jeżeli ktoś był za to
odpowiedzialny to ja. Trzeba było to przyznać. Dziewczyna rozszlochała się. A
ja starałem się ją uspokoić.
Nagle ktoś wpadł do mojego biura
jak do obory. Wstałem warcząc wściekle, to był jeden ze strażników rezydencji.
- P..Panie... panienka Irezaja...
została porwana... – wycharczał.
- Że co?! – warknąłem i chwyciłem
go brutalnie. Potrząsnąłem nim i rzuciłem. – Za co ja wam skurwiele płacę!?
Wybiegłem z biura kierując się do
rezydencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz