wtorek, 27 sierpnia 2013

od Hebiego

Było mi... miękko. przeciągnąłem ręką po czymś o teksturze dywanu perskiego, a w odpowiedzi dostałem odgłos porównywalny z włączonym odkurzaczem. Momentalnie otworzyłem oczy, przerażony, co się dzieje. Zobaczyłem wielkiego tygrysa, na którym jeszcze chwilę temu leżałem jak na łóżku. Shrik - przymknęło mi przez głowę. Do tej pory wydawał mi się zawsze bestią, a teraz... teraz przyrównałbym go bardziej do utuczonego kota pociągniętego farbą w paski. Powoli zaczęło do mnie wszystko wracać.
- Gdzie jest Kane? - spytałem tygrysa, a ten tylko ziewnął przeciągle. Nieśpiesznie wstał, wygiął grzbiet w pałą, a następnie stanął do mnie bokiem i popatrzył "znacząco". Byłem pewny, że chciał, żebym na niego wsiadł. Średnio mi się ten pomysł spodobał, ale zrobiłem to.
- Weźmiesz mnie najpierw do mojego mistrza? Powinien być o tej porze w kapliczce w Wiecznym ogrodzie - wieki łeb skinął mi na znak zgody i Shrik ruszył.
Przejażdżka na tygrysie była o wiele wygodniejsza, niż by się mogło wydawać. Nawet gdy Shrik biegł, nie miałem problemów z utrzymaniem równowagi jeszcze lepiej jak na Lune przy średniej prędkości. Jedyny problem tkwił w otoczeniu. No cóż, nie dziwiłem się temu zbytnio, bo widok nastolatka dosiadającego wielkiego tygrysa do zbyt popularnych nie należał. W odróżnieniu do mnie, Shrik nie był tak wyrozumiały i warczał, gdy tylko ktoś wybijająco się odważnie skomentował lub przyglądał się nam.
W końcu dotarliśmy do Wiecznego Ogrodu. Jak podejrzewałem, mój mistrz był w opuszczonej kapliczce i medytował. Gdy tylko się zbliżyłem, usłyszałem szelest trzech lisów, zbliżających się, najpierw nieufnie, potem z lekką wesołością. Przede mną stanęła najstarsza z rodziny, biała lisica i popatrzyła niedwuznacznie na Shrika. Chciała, żeby nikt nie przeszkadzał w mojej rozmowie z mistrzem, a tygrys, chcąc nie chcąc, był łączem do Kane'a. Kane'a, za którym mój mistrz niespecjalnie przepadał, jeśli tylko nie musiał.
- Mistrzu? - wszedłem do środka. Mężczyzna już na mnie czekał.
- Witaj, Hebi. Dawno się nie pokazywałeś. Czy coś się stało? - na jego twarzy przebłyskiwała prawdziwa troska, nie chowana przed cudzym wzrokiem.
- Ja.. tego... - usiadłem koło niego na trawie.
- Spokojnie, mi możesz ufać - mistrz pogładził delikatnie mój policzek. Kolejna osoba, która się nade mną litowała w ostatnich dniach. Ale ta jedna litość nie była uciążliwa. W kilkoma przerwami, opowiedziałem wszystko lisołakowi. W odróżnieniu do Kane'a, nie było to powodem do ironicznych żarcików. Gdy skończyłem, mistrz delikatnie pogładził mnie po plecach.
- Nie myślałem, że twoja dusza znowu da o sobie znać... zwłaszcza, że ułożyłeś sobie życie inaczej, niż dotychczas, a ona nie jest nawet człowiekiem - mistrz wydawał się wiedzieć coś, czego ja nie wiedziałem.
- Przepraszam, ale nie rozumiem... - zawahałem się.
- Pamiętasz legendę o Adrianie i Eli? - kiwnąłem głową powoli. - Ile razy się już zorientowałeś, że w legendach jest więcej prawdy niż podręcznikowej historii?
- Trochę... - nie do końca byłem pewny, dokąd zmierzała nasza rozmowa.
- Nie jestem pewien, jak ci to wytłumaczyć, ale... masz w sobie duszę Adriana. A Irezaja najwyraźniej Eli - po tym wyznaniu zaległa cisza.
- Dawno o tym wiedziałeś, mistrzu? - w końcu zebrałem się na odwagę.
- O tobie od twojego urodzenia. O Irezaji dopiero teraz - widać było, że mężczyzna ma wyrzuty sumienia, że mnie okłamywał przez całe życie.
- I co ja mam teraz robić? - popatrzyłem prosto w lisie oczy mistrza, szukając w nich ratunku. Nie odnajdywałem go na tyle, ile chciałem.
- Nie sądzę, żebym to ja był tym, który ci może pomoc. Przynajmniej nie bezpośrednio - lisołak wstał. - Chodź za mną - nie wiedziałem, gdzie chce mnie zabrać, ale usłuchałem go.
Doszliśmy to wodospadu o wiecznie lodowatej, niezamarzającej wodzie. Dookoła panowała cisza godna miejsca uświęconego. Nawet zwierzęta nie zapuszczały się tu dla polowania, a białe jelenie spokojnie pasły się w obecności rodziny rysi.
- Mistrzu, ale to przecież... - trochę za bardzo uniosłem głos, bo śpiew ptaków ucichł na chwilę.
- Wiem. Potrzebujesz oczyszczenia, a medytacja to ci da. Tylko tak będziesz w stanie na tyle się skupić, żeby wejrzeć do własnej duszy. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić - mistrz popchnął mnie delikatnie w stronę wody. Wszedłem do niej powoli, a gdy spływająca kaskada w pełni mnie zakryła, usiadłem na kamiennej skarpie.
Rozbiegane myśli powoli zaczęły się układać w systematyczny ciąg, a potem coraz to bardziej i bardziej niknęły w spokoju. Nie wiem, ile czasu potrzebowałem, by osiągnąć zupełne wyciszenie, ale nie interesowało mnie to. Wreszcie odnalazłem ciszę i wytchnienie od obecności samego siebie w myślach. Świat zwolnił, stał się wieczny i potężny, a mimo to zrozumiały i jakby otaczający mnie swoim płaszczem. Czułem przepływ wody pod swoimi nogami, czasem zaburzany przez ruchy ogonów ryb. Czułem bicia serc wszystkiego, co znajdowało się dookoła.
Nie jestem pewny, kiedy wybiłem się ze stanu świadomości świata, ale gdy otworzyłem oczy, leżałem na trawie z mokrymi włosami, ubrany w białe kimono. Kawałek dalej mistrz pod postacią lisa bawił się z młodymi rysiami. Gdy zauważył, że się ocknąłem, zmienił postać i podszedł do mnie.
- Dobrze się czujesz? - nie czułem jakiejś większej obawy w jego pytaniu. Skinąłem głową, unosząc się na rękach. Wiedziałem, że po oczyszczeniu gwałtowne ruchy nie były zbyt mądrym pomysłem. - To dobrze - podał mi rękę, żebym wstał. - Powinieneś już iść, ktoś jeszcze może się zaniepokoić twoją nieobecnością - popatrzyłem na niego.
- Ile to trwało? - pytanie wyszło ze mnie naturalnie.
- Kilkanaście godzin. Czas nie powinien mieć dla ciebie większego znaczenia, ale noc już minęła - skinąłem tylko głową.
Gdy tylko pojawiłem się w mieście, wszyscy patrzyli na mnie z jeszcze większym zdziwieniem, niż podczas mojej pierwszej podróży na Shriku. A przecież wieść powinna się już roznieść i nie być aż tak szokująca. Gdy w końcu wszedłem do kwatery Strażnika, zacząłem być poirytowany ukradkowymi wytykaniami palcami.
- Kane - wszedłem bez uprzedzenia. Demon był sam ze swoim podwładnym, którego imienia nie pamiętałem. - Oddaję, co twoje - wskazałem ręką na tygrysa.
- Jasne, jas... - mężczyzna urwał, jakby gdyby dopiero teraz mnie zobaczył. - Coś się stało, o czym powinienem wiedzieć? - spytał w końcu.
- Nie, a powinno?
- No... twoje włosy są... - dopiero teraz zauważyłem, że rzeczywiście były trochę dłuższe niż zawsze. Nawet trochę bardzo dłuższe.
- A, to. Nic, o co bym się martwił - wzruszyłem ramionami. Nie dziwiło mnie to aż tak zbytnio. Święta woda życia wszystko pobudza do rozwoju, przy niej nawet rośliny wyrastały w ciągu dnia i nigdy nie chorowały. A ja spędziłem kilka ładnych godzin pod jej wpływem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz